Struś pędziwiatr – grupa mistrzowska. Kojot – Wisła Płock. Gonitwa była zaciekła, momentami wydawało się, że ofiara lada moment zakotwiczy w paszczy potencjalnego oprawcy i po trzydziestu kolejkach spokojnie będzie można bukować już wakacje w ciepłych krajach. Ostatecznie płocczanom dorwać się do górnej “ósemki” nie udało, ale i upadek z wysokiej skarpy ostatecznie nie pozostawił zbyt wielkich ran na ciele. Drapieżnik jest więc gotowy do drugiej próby.
MOCNY PUNKT
Bez zbędnych dywagacji, bo odpowiedź nasuwa się sama: Dominik Furman. Eks-legionista zaryzykował, zrobił dwa kroki w tył, przystał na propozycję beniaminka i postanowił, że ponownego kopa na rozpęd swojej karierze da właśnie w Płocku. Wyszło kapitalnie, bo Furman był przez cały sezon kluczową postacią “Nafciarzy”, umiejętnie dyrygował grą zespołu i tak jak kiedyś przepadał w tłumie i mieliśmy problem, by wskazać jego atuty, tak teraz wątpliwości zostały rozwiane. Niebezpieczne były stałe fragmenty kiedy podchodził do piłki, a i tak zwyczajnie z rozgrywaniem akcji i dyktowaniem tempa gry nie miał najmniejszych problemów. Widać było, że walka w klubie nieco mniej medialnym niż Legia, czy generalnie wśród swoich, a nie w Tuluzie lub Weronie bardzo mu pomogła, bo bez zbędnego nacisku mógł znów uwierzyć w swoje umiejętności. Paradoksalnie jednak kierownictwu Wisły świetna dyspozycja piłkarza przynosi sporo trosk, bo nawet prezes klubu, Jacek Kruszewski, nie ukrywał w rozmowie z nami: – Na pewno bardzo chcielibyśmy go zatrzymać, ale mówimy o zawodniku określonej klasy, który pewnie chciałby grać w klubie walczącym o wyższe cele niż utrzymanie w Ekstraklasie. (…) Gdy skończymy granie, to bardzo będziemy się starać, by Dominik został z nami, ale do tego jeszcze daleka droga.
PIĄTA KOLUMNA
Póki między słupkami stał Seweryn Kiełpin to było spoko. Od momentu zaś, gdy do “klatki” wskoczył Mateusz Kryczka – zrobiło się cholernie nerwowo. No niestety, ale 24-latek dwoił się i troił, by udowodnić sobie i kibicom, że czym prędzej powinien rozejrzeć się za nowym zawodem. I najlepiej by była to raczej praca za biurkiem, bo w jakiejkolwiek robocie fizycznej nie wróżymy sukcesów. Jak pójdzie na budowlańca to upuści sobie cegłę na nogi i tyle z roboty będzie. Jak weźmie się za górnictwo to prędzej kilofem poceluje w kask kolegi niż w ścianę. Dramat. Ewentualnie szóstego grudnia każdego roku mógłby dorabiać jako św. Mikołaj, bo że rozdawać prezenty potrafi, to akurat pokazał.
NAJWIĘKSZE POZYTYWNE ZASKOCZENIE
Gdy Piotr Wlazło po raz pierwszy pojawił się na boiskach Ekstrklasy, niewielu w ogóle kojarzyło jego twarz. W ostatnich latach biegał bowiem po murawach pierwszoligowych i generalnie nie uchodził za piłkarza, który przyciąga na trybuny kibiców. Twardy, solidny, odpowiedzialny głównie za to, by przeszkadzać rywalowi. Dość powiedzieć jednak, że przez trzy sezony gry na zapleczu zdobył cztery gole i dołożył do nich sześć asyst, a w swoim pierwszym sezonie w elicie zanotował… siedem goli i pięć asyst. Był bardzo mocnym punktem drugiej linii i choć czasem trener Marcin Kaczmarek próbował zrobić z niego skrzydłowego, to 28-latek najlepiej jednak wyglądał w okolicach koła środkowego.
I tak jak jeszcze przed rokiem nie kupowalibyśmy biletu na mecz specjalnie po to, by rozkoszować się grą nieco siermiężnego pomocnika, tak teraz – dla takich bramek – siadalibyśmy w pierwszym rzędzie jak najbliżej murawy.
NAJWIĘKSZE ROZCZAROWANIE
Nie dla każdego piłkarza zderzenie z Ekstraklasą musi być najprzyjemniejsze, ale już dla gwiazdy I ligi – takie być powinno. Tymczasem Arkadiusz Reca pozostawił nas ze sporym niedosytem, bo tak jak szalał na zapleczu, tak w swoim debiutanckim sezonie w elicie kompletnie się spalił. Strzelił ledwo cztery gole, nie zawsze miał miejsce w wyjściowej jedenastce, a gaz i spryt, którymi wojował piętro niżej, często były neutralizowanie doświadczeniem starszych obrońców. Nie skreślamy jednak chłopaka, bo doskonale wiemy że potencjał ma i czas najwyższy, by – jeśli już nieco okrzepł – udowodnił to w poważnym towarzystwie. Końcówkę miał już całkiem całkiem.
OPINIA EKSPERTA
Klaudiusz Pranieri, sympatyczny siwy Włoch, któremu Płock może zawdzięczać popisy swojego napastnika z Gwinei: – Mamma mia, cieszę się, bardzo się cieszę! Genialny ragazzo na którego konsekwentnie stawiałem, na którym oparłem zespół mistrzowski i który przez tak wielu był na Wyspach niedoceniany, w końcu znalazł swoje miejsce na ziemi. Niepozorny, a tak diabelnie skuteczny! Pomyślałby pan?! Kante! K-a-n-t-e, pięć magicznych literek! I jeszcze ten calcio di rigore w Gdyni! Maj-ster-sztyk!
SZALENIE ISTOTNY FAKT
111 minut w tym sezonie rozegrał pomocnik Dawid Kieplin, który nazywa się tak samo, tylko że inaczej niż bramkarz Wisły. Ten bowiem na nazwisko ma Kiełpin. Seweryn Kiełpin.
RUNDA OKIEM WESZŁO
ANKIETA WESZŁO
[yop_poll id=”17″]
WERDYKT
W Płocku najchętniej pewnie przyjęliby szybki awans do górnej “ósemki” tak, by w ostatnich siedmiu kolejkach w ogóle nie martwić się perspektywą spadku, ale byłoby sporym nadużyciem stwierdzenie, że “Nafciarze” musieli spoglądać w dół i trząść portkami. Przez cały sezon prezentowali generalnie dość równą formę, a i wiosną nie zanotowali większych tąpnięć. Do miejsca w grupie mistrzowskiej zabrakło bardzo niewiele, ale i przewaga nad spadkowiczami z Łęcznej (wynosząca sześć punktów) i Chorzowa (dziewięć “oczek”) mówi sama za siebie. Zwłaszcza, że w ostatnich trzech kolejkach płocczanie ugrali w Ekstraklasie tyle samo punktów, co Bug Wyszków.