W Ruchu Chorzów jest permanentny bałagan i wiedzą o tym wszyscy. Nie sądziłem jednak, że argument „ale my mamy bałagan” posłuży za linię obrony. Przyznaję – to dość nowatorskie i zaskakujące.
Zazwyczaj jeśli się do kogoś idzie w gości i ten ktoś ma porozrzucane skarpetki po podłodze, to mówi: – Oj, przepraszam za bałagan, nie zdążyłem ogarnąć… I rusza w te pędy, byle jak najszybciej wszystko pozbierać.
Albo odwiedzasz kogoś w pracy, prosisz o dokument, który jest ci potrzebny, ale widzisz, że na biurku trwa właśnie inscenizacja bitwy pod Grunwaldem, a w stosie papierów da się znaleźć także wydanie „Kobiety i Życie” z 1978. Wtedy słyszysz: – Oj, przepraszam, muszę się uporać z tym bałaganem i jakoś to znajdę.
To są normalne scenki.
Jednak raczej nie zdarza się, że za bałagan nie dość, że nikt cię nie przeprasza, to w dodatku okazuje się, iż jest on twoim problemem. Coś w stylu słynnego „nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?”. Do rzeczy: Ruch Chorzów wydał oświadczenie, że rzeczywiście nie zapłacił piłkarzom premii za poprzedni sezon i nie ma zamiaru tego robić, z powodu bałaganu właśnie. Cytuję:
„Zarządowi Spółki nie jest znany kompletny regulamin premiowania zawodników na sezon 2015/2016. Takim dokumentem nie dysponuje ani Spółka, ani osoby zgłaszające roszczenia. Zdaniem prawników, w takiej sytuacji nie ma podstaw do wypłaty premii. Co więcej, w zaistniałym stanie faktycznym zlecenie wypłat naraziłoby Zarząd na ryzyko postawienia zarzutu niegospodarności.”
Zarządowi Spółki nie jest znany kompletny regulamin. Czyli jakiś jest, tylko niekompletny, coś im się zawieruszyło, jakaś kartka. No i – masz ci los – zapłacić nie mogą. Wprawdzie dokładnie widać na skanie na Weszło ile i do kiedy trzeba zapłacić (jakby co, mamy jeszcze kilka kartek, ale one naprawdę dla kwestii premii nie mają znaczenia), świadków ustaleń dotyczących poprzedniego sezonu jest ze dwudziestu, ale to wszystko nieważne, bo coś im wpadło pod szafę albo do kominka. I teraz – uwaga, szczyt bezczelności – gdyby komuś coś zapłacili, to naraziliby się na odpowiedzialność! A jak nie zapłacą, to się nie narażą!
– Nie możemy płacić na podstawie świstka – mówi prezes Paterman, określając świstkiem dokument z podpisami poprzednich władz klubu i dokładną informacją: za co, ile i do kiedy.
Bałagan w samym Ruchu jest tak wielki, że oni sami nie wiedzą, jaką linię obrony przyjąć. Przecież dosłownie chwilę wcześniej rzecznik prasowy klubu Witold Jajszczok stwierdził: – Nie jest też prawdą, że zatailiśmy tę sprawę przed Komisją. Informowaliśmy ją o tej zaległej premii, a w przedstawionej przez nas prognozie finansowej na następny sezon znalazł się punkt o planowanej wypłacie pół miliona złotych z tytułu tej premii.
Panu Jajszczokowi muszę coś chyba wytłumaczyć: gdybyście wcześniej informowali Komisję Licencyjną o zaległej premii, to nie dostalibyście licencji. W tym zakresie przepisy są naprawdę proste. Niby jak to miało wyglądać? „Droga Komisjo, nie spełniliśmy warunków licencyjnych, ale spełnimy w przyszłości, nara”? No nie. A jeszcze bardziej ciekawi mnie, czy klub w końcu planuje wypłatę tej premii (jak mówi rzecznik), czy wręcz przeciwnie, bo to byłoby niemalże nielegalne (jak czytamy w rozesłanym przez rzecznika komunikacie)? I jak rozumieć fakt, że jednemu z piłkarzy nakazano wystawić fakturę na zaległą kwotę?
Ja tam żadnym ekspertem od przepisów licencyjnych nie jestem, ale jako że działacze Ruchu też ewidentnie nie są, to możemy podyskutować jak równy z równym. Zalecam więc analizę podręcznika, zgodnie z którym to klub ma udowodnić podczas procesu licencyjnego, że nie posiada żadnych przeterminowanych zaległości wobec piłkarzy. Więc tak na moje chłopskie oko, na najbliższym posiedzeniu dobrze byłoby pokazać potwierdzenia przelewów. Ergo – należałoby je wykonać czym prędzej. No chyba że to jakiś głębszy plan, by umrzeć śmiercią męczeńską – przez zły PZPN, złą Warszawę, złe Weszło i złego Stanowskiego.
Zastanawiam się jednak co będzie większą niegospodarnością – zapłacić piłkarzom tyle, ile się im obiecało, czy może nie zapłacić i wylądować w trzeciej lidze? I ciekawe, czy owi „prawnicy” w stosunku do własnego wynagrodzenia mieliby identyczne zdanie?
*
W ogóle fantastyczne jest to, że w Chorzowie wierzą w antyruchowy spisek, będący zemstą za poparcie Józefa Wojciechowskiego w wyborach w PZPN, a jednocześnie w całej reszcie kraju wierzą w proruchowy spisek, mający na celu utrzymać ten klub przy życiu przez skorumpowaną Komisję Licencyjną.
Dwie zupełnie przeciwstawne teorie, na moje oko – obie kompletnie bzdurne. Myślę, że KL działa wobec wszystkich klubów z kontrolowaną życzliwością. Być może wobec Ruchu ostatnimi czasy trochę zbyt daleko posuniętą, ale wciąż mieszczącą się w rozsądnych ramach.
I wydaje mi się, że Ruch – w tym jego kibice – za tę życzliwość powinni podziękować, bo powodów, by proces licencyjny był dla Chorzowa O WIELE bardziej bolesny było mnóstwo. Ja wiem, że czasami celowo stosuje się taktykę oblężonej twierdzy – co pozwala zjednoczyć całe środowisko i zmobilizować do walki z „wrogiem” – ale czasami boję się, że tam to nie jest taktyka, tylko głupota.
*
Kibice Ruchu twierdzą też, że piłkarze są sabotażystami i robią wszystko, by z ligi spaść. Pomyślmy: porzucił ich renomowany trener, a klub w jego miejsce zatrudnił człowieka, który trenerem w praktyce nigdy nie był. Porzucili ich kibice. Porzucili ich działacze, którzy nie płacą i właśnie wydali komunikat, że nie zapłacą, bo zgubili kartkę. To naprawdę brzmi jak przepis na katastrofę – z piłkarzami jako ofiarami, a nie sprawcami.
*
Cieszy mnie powrót Macieja Skorży do ligi, a w szczególności – akurat do klubu z tej półki co Pogoń Szczecin. Do tej pory ten szkoleniowiec miał niesamowity komfort prowadzenia wyłącznie dobrze poukładanych klubów, walczących o najwyższe cele. Oczywiście teraz też nie wyląduje w klubie-kukułce, ale jednak wykona znaczący krok w tył – co oznacza, że sprawdzi się na poziomie, na którym sprawdzić musieli się jego lokalni konkurenci, np. Jan Urban (on akurat boleśnie). Pogoń – chociaż na tle wielu innych klubów jest całkiem sensowna – to jednak ani nie aspiruje do walki o europejskie puchary, ani też nie jest aktualnie zespołem rozsądnie skonstruowanym. Ewidentnie będzie miał tam szkoleniowiec pole do popisu.
Skorża w Szczecinie to informacja podwójnie dobra dla ligi – oznacza, że klub na dłuższą metę chce się liczyć i rosnąć (tanio nie będzie), a trener chce zakasać rękawy i wziąć się do roboty (łatwo nie będzie). Oby facet wytrzymał, bo komfortowe miejsce to nie jest: od 2006 roku Pogoń miała dziewiętnastu trenerów, a od 2010 – jedenastu. Nie licząc tych z tylnego siedzenia.
Spotkałem Macieja Skorżę ze dwa miesiące temu, na lotnisku w Barcelonie. Dobrze wyglądał – świeży, opalony, zadowolony z życia facet. Wracał z meczu i z toru Formuły 1. Porozmawialiśmy kilka minut, miałem przeczucie, że już wkrótce zobaczę go nie z walizką, ale na ławce trenerskiej. Bo ile czasu młody facet może zwiedzać świat, z ambicją schowaną do kieszeni?
*
Zmienili system rozgrywek, po raz czterdziesty ósmy w ciągu ostatnich ośmiu lat. Mogę to jakoś przełknąć, ale mam prośbę: niech się każdy określi raz na zawsze.
„Tak, jestem i byłem za podziałem punktów”.
„Tak, jestem i byłem przeciwko podziałowi punktów”.
„Tak, ESA37 to świetny projekt”.
„Nie, zdecydowanie wolałbym 18 zespołów w ekstraklasie”.
Naprawdę nie rozmawiamy o teorii powstania wszech świata, by latami o tym rozmyślać i zmieniać zdanie raz po raz. To są proste sprawy i chyba można się definitywnie zdeklarować. Jeśli ktoś był za podziałem punktów, to niech mi teraz nie mówi, że lepiej jest bez podziału, a jeśli ktoś chciał formatu 30+7 to niech mi nie wmawia, że zawsze optował za klasyczną, 18-zespołową ligą. Szanujmy się trochę, bo w przeciwnym razie trzeba będzie otworzyć archiwa i niektórym narobić wstydu. Prawda jest taka, że od podziału punktów odchodzi się z jednego powodu: prezesom i trenerom pikawy już nie wytrzymywały, a każdy chce się w spokoju napić winka.
W związku z tym trzeba się z pomysłu wycofać, ale zamiast wycofać o pół kroku, lepiej już wycofać się całkowicie – i powiększyć ligę do 18 zespołów i grać normalnie. Dodatkowe siedem meczów bez podziału to uszczęśliwianie na siłę – wmuszanie ósmego kotleta na imieninach u cioci.
Marcin Stefański, którego uważam za jedną z najlogiczniejszych postaci w polskiej piłce, troszkę mnie podłamał, bo stwierdził, że kluby z I ligi nie są gotowe na ekstraklasę pod względem infrastruktury telewizyjnej (dlatego powiększyć ligi nie ma jak). Mnie się wydaje, że w niedzielę oglądałem mecz Zagłębie Sosnowiec – Stal Mielec i wszystko widziałem. I gdyby to był mecz Zagłębie Sosnowiec – Lech Poznań, to też bym widział i to w identycznej, akceptowalnej jakości. Oczywiście można wymyślić milion warunków do spełnienia, ale na koniec pamiętajmy, że to ma być sport, a nie konkurs na najlepszą transmisję telewizyjną i chodzi o równe kopanie piłki, a nie równe układanie kabli. Jeśli któremuś klubowi w tym zakresie czegoś brakuje, to po prostu należy mu pomóc.
Mówmy prawdę: 18 zespołów nie pasuje dlatego, że trzeba ten sam tort podzielić na 18, zamiast na 16 części. Zachłanność, nic więcej.
*
GKS nie awansuje do ekstraklasy, mimo że taki był cel. Przegrał 2:3 z beznadziejnym Kluczborkiem. Języki mówią: – Nikt nie chce awansować!
Zawsze mnie to dziwi? Jakie nikt? Kto nie chce? Dlaczego?
Jednocześnie puszczane są dwa sprzeczne komunikaty:
1. Ruchowi nie spina się prognoza finansowa na pierwszą ligę, bo brakuje pięciu milionów z praw TV.
2. Klubów z pierwszej ligi nie stać na awans do ekstraklasy.
Przecież to bez sensu. W ekstraklasie pieniądze SĄ, a w pierwszej lidze ich NIE MA. Jeśli kogoś stać na pierwszą ligę, to tym bardziej stać na ekstraklasę. A jeśli kogoś nie stać na ekstraklasę, to tym bardziej nie stać na pierwszą ligę. Logika.
Są też głosy, że awansować nie chcą sami piłkarze – bo im w pierwszej lidze wygodnie i wiedzą, że po awansie straciliby miejsce w składzie. Hmm, spotkałem sto tysięcy piłkarzy i każdemu z nich się wydawało, że jest w stanie za tydzień zagrać w Serie A, a ekstraklasę to bierze z marszu, jak tylko ktoś pomoże mu zawiązać buty. W skrócie – piłkarze bujają w obłokach i we własnych głowach nadają się do każdej drużyny w Polsce. Nie spotkałem jeszcze takiego, który wygrywając pierwszą ligę zapłakałby: – W ekstraklasie nie dam rady… To by oznaczało daleko posunięty samokrytycyzm, który u tej grupy zawodowej raczej nie występuje.
Ludzie kochani – przecież piłkarze nie dość, że są w sobie z wzajemnością zakochani, to jeszcze mają swoje marzenia. Chcą grać na pięknych stadionach, chcą być podziwiani, chcą żeby rozmawiano o nich w telewizji. Jeśli przegrywają awans to tylko dlatego, że wcale nie są tak dobrzy, jak się im – oraz kibicom – wydawało.
KRZYSZTOF STANOWSKI