Reklama

Roman Hurkowski – takich dziennikarzy już nie będzie

redakcja

Autor:redakcja

15 grudnia 2010, 19:57 • 4 min czytania 0 komentarzy

Nie, nie chodzi tutaj o to, żeby napisać o ś.p. Romanie Hurkowskim “najlepszy, jedyny, niepowtarzalny”. Nie. Ten tekst będzie o czymś innym. O dziennikarstwie sportowym. Bo odszedł człowiek, który zamknął w nim pewien rozdział, w szerszym wymiarze. Który spinał dwie epoki – tej i tamtej. Dziennikarstwo sportowe (wierzymy, że byłoby tak samo, gdyby zajmował się polityką, filmem, czy problemami społecznymi), było dla niego czystym powołaniem. Na punkcie piłki miał obsesję. Większość rzeczy miał W GŁOWIE. Takich dziennikarzy już nie będzie, z prostej przyczyny – ci młodzi w głowach mają niewiele. Wszystko jest przecież w internecie.
Kiedyś jeden z nich przyszedł do redakcji i miał coś pisać o meczu Realu Madryt. Wydawca podniecał się akcjami z tego spotkania, na co młody pismak odparł bezczelnie: – Nie oglądałem.
– Słucham? I chcesz pisać o tym meczu? O wielkim Realu? – redaktor oniemiał.
– O boże, nie oglądałem. Po co? Mam wszystkie wypowiedzi i opisy akcji w internecie…

Tak to dzisiaj mniej więcej wygląda, zdziwlibyście się, jakich “pasjonatów” czytacie. Oczywiście nie wszyscy są tak leniwi, ale duża większość – owszem. Młodzi dziennikarze bardzo często nie oglądają meczów, nie chce im się. Nie chodzą na mecze – po co? Przeczytają sobie potem w internecie. Nie mają w domu anten satelitarnych, kablówek, w zdecydowanej większości. Czytają w internecie, czasem obejrzą coś. W internecie. Dobre i to. Chcą robić analizy gry Leo Messiego, ale nie mają pojęcia, o co chodzi na ich podwórku. Co się dzieje w Legii, Ruchu, w Wiśle i Arce.
Dziennikarstwo od momentu pojawienia się internetu przeszło wielką metamorfozę. Niestety, na gorsze.

Roman Hurkowski miał większość rzeczy w pamięci. W czasach, gdy nie było internetu, szanowali go inni, dzwonili do niego, pytali o jakiś wynik, jakiegoś zawodnika, miejsce rozegrania meczu. Jeśli nie miał tej informacji w głowie, nie spoczął dopóki nie znalazł. Kiedy internet pojawił się w powszechnym użytku, a dostęp do niego uzyskał niemal każdy, dla Hurkowskiego pozostał margines. Stał się niepotrzebny. “To ten wariat, co nie wiadomo po co wszystko pamięta” – śmiali się. A przecież jest internet!

Wielu z nich w wieku, jakiego dożył pan Roman, nie będzie się pewnie interesować piłką tak mocno jak za młodu. On zachowywał się jakby miał 25 lat. Dlatego tak łatwo łapał kontakt z młodszymi od siebie. Nie przejmował się tymi, którzy przyprawiali mu gęby. Wysyłał sms-y do wszystkich, którzy popełniali błędy i do tych, co radzili sobie dobrze. Ganił i chwalił, jakoś do tego mentorstwa przywykliśmy. Tego będzie brakować najbardziej.

Ciekawe jest to, że internet, który tak osłabił jego pozycję, sprawił zarazem, że był coraz lepszym dziennikarzem, coraz odważniejszym. W internecie jego teksty czytało się jednym tchem, “płynął”, pozwalał sobie, miał dobre porównania, riposty, puenty, dużo, dużo lepsze, niż przed laty, choćby w Piłce Nożnej, na przykład.

Reklama

Dopasował się do nowego otoczenia. A ten przeklęty internet polubił, z wzajemnością. Przecież od razu mógł rzucić się w wir polemiki z czytelnikami, w komentarzach. Tego nie dała mu żadna gazeta.

Nie zgorzkniał, jak wielu jego kolegów z dawnych lat, którzy gnuśnieją gdzieś po kątach, snując fantazje o swoich dawnych latach świetności, czego tak naprawdę nikt nie pamięta. Był tu i teraz, był do przodu, że hej! Chciał ze wszystkim być na bieżąco. Chciał wiedzieć, kto jest słabym dziennikarzem, kto dobrym, kto rokuje, kto już się nie nadaje. Kiedy widział nowe nazwisko pod jakimś tekstem, od razu robił research. To jedno z najważniejszych słów jego życia. Szukał. Musiał wiedzieć. To podstawa dziennikarstwa.
Nie zapieklał się, nie obrażał dożywotnio, jak to często w środowisku dziennikarskim bywa. Ł»e ktoś coś powiedział, a ktoś coś zrobił. Zmieniał zdanie. Gdy myślał o kimś źle, a potem poznał go osobiście i przekonał się do niego, potrafił chwalić. To był bardzo pozytywnie zakręcony człowiek.

Nie będzie już takich dziennikarzy, bo dzisiaj wielu młodych żyje z piłki, nie piłką. Chcą wiedzieć, czy będą mieli zdolność kredytową, a nie czy pojadą w daleką delegację, żeby zrobić dobry reportaż. Nie mają wrogów, bo o wszystkich piszą dobrze. Nikogo nie znają, chyba że z telewizji. Z nikim się nigdy nie napili, bo to nieetyczne dziennikarstwo. Słowem – są dziennikarzami, bo chyba nie umieją robić w życiu niczego innego – to w sumie łatwy zawód, przepisywanie portali internetowych.

Pan Roman żył futbolem. Polemizował, kłócił się, wytykał błędy, robił sobie wrogów, ale chyba nawet oni przyznają, że miał łeb do piłki. I wielką pasję. Będzie nam go brakować.

Redakcja Weszło

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...