Po raz pierwszy od 1992 roku, albo – jak twierdzą złośliwi – po raz pierwszy w historii Lech Poznań został mistrzem Polski w piłce nożnej. Przez długi czas fani “Kolejorza” zaklinali rzeczywistość: jesteśmy najlepsi, najwspanialsi, cudowni. I to zaklinanie poskutkowało – wiosną kompletnie posypała się Wisła, Lech docisnął pedał gazu i dlatego teraz na Starym Rynku trwa wielka feta. To akurat nas cieszy – jesteśmy zwolennikami płodozmianu. Raz świętuje Kraków, raz Warszawa, raz Lubin, teraz Poznań, za chwilę może Gdańsk, Łódź, czy Wrocław. A Poznań – trzeba przyznać – żyje piłką jak żadne inne miasto w kraju.
Nasze zdanie jest dość jasne – gratulujemy Lechowi, chociaż nie padamy przed nim na kolana. Nie był to mistrz, który jakoś spektakularnie znokautował resztę ligi, stąd często wbijaliśmy mu szpilki – na zasadzie kontrastu do rozszalałych mediów, na zasadzie tonowania nastrojów. Bo przecież kilka razy pomogli sędziowie, w samej końcówce pomogło też szczęście pod postacią łba Mariusza Jopa. No i ostatecznie – na skutek dobrej gry, ale też splotu innych okoliczności – udało się poznaniakom osiągnać ten wielki sukces. Po trosze jest to wygrana na loterii, ale też ciężko wypracowana. Coś jak wygrana po wypełnieniu tysiąca kuponów.
I fajnie, bo momentami na tych zramolałych wiślaków nie dało się już patrzeć – na te twarze zmęczone wygrywaniem, na piłkarzy, którzy grają na zasadzie “gdyby nam się tak chciało, jak nam się nie chce, to bylibyśmy mistrzami świata”. Poza tym, co podkreślimy raz jeszcze – już się kibice “Białej Gwiazdy” nacieszyli, niech teraz dadzą innym. Każdy kolejny sukces – co naturalne – jara coraz mniej. Poznań, jako miasto naprawdę w stopniu niespotykanym w naszym kraju zafascynowane futbolem, zasłużył na tę radość.
Nasz krótki ranking poznańskich bohaterów wygląda tak:
1. Robert Lewandowski
2. Sławomir Peszko
3. Bartosz Bosacki (najlepszy sezon w karierze?)
4. Manuel Arboleda
5. Grzegorz Wojtkowiak
6. Jasmin Burić
6. Dmitrij Injac
Z innych wydarzeń ligowych – cieszy nas spadek Odry Wodzisław. Ten napompowany na wiosnę balonik wreszcie pękł. Wielki sezon odnotował Ryszard Wieczorek, który spuścił obie drużyny. Jesienią prowadził Odrę, a wiosną Piasta (do tego dodajmy, że w poprzednim sezonie maczał palce w degradacji Górnika). Znów rzutem na taśmę uratowała się Arka, co oznacza, że ten klub chyba podpisał pakt z diabłem. Piasta może byśmy nawet żałowali, gdybyśmy nie widzieli ostatnich dziesięciu minut meczu z Cracovią. Jeśli zespół Oresta Lenczyka, grając o pietruszkę, stwarza sobie w tak krótkim czasie więcej sytuacji, niż przez cały sezon i jeśli Piast, grając o życie, nie jest w stanie zmusić do (nie)interwencji Marcina Cabaja, to o czym my w ogóle mówimy?
Wspaniale, że w europejskich pucharach nie zagra Legia, bo gdyby ci parodyści załapali się na podium, to znaczyłoby, że ligę należy pomniejszych do ledwie dwóch drużyn. No i nagrodę ma Ruch Chorzów – jak już pisaliśmy wcześniej, to jest drużyna sezonu. Rok temu na koniec ligi “Niebiescy” mieli raptem cztery punkty przewagi nad strefą spadkową. A teraz proszę: trzecie miejsce. To jest zespół, który pojęcie “premii” zna tylko z teorii, ale za to zna pojęcie “walczyć”.
O Legii na razie więcej pisać nam się nie chce – i tak będzie dawała systematycznie powody do kpin, zwłaszcza, że opuszcza ją jedyny piłkarz, który minimalizował skutki pracy Urbana i Trzeciaka: Jan Mucha.