Na początku roku w Lechu dosłownie każdy jest w dobrej formie. Wiosną praktycznie nie było sytuacji, w której piłkarz Bjelicy zanotowałby słaby występ. Jedynym wyjątkiem może tu być Szymon Pawłowski w meczu z Lechią, a poza tym każdy – i to w każdym z sześciu meczów – był w stanie zagrać na miarę oczekiwań. Sytuacja jest o tyle niespotykana, że odnosimy wrażenie, iż u Bjelicy nawet Denis Thomalla mógłby dziś bić się o koronę króla strzelców. I tak naprawdę bardziej, niż obniżki formy u któregoś z piłkarzy, spodziewalibyśmy się, że kolejny drugoplanowy zawodnik za chwilę dołączy do świetnie dysponowanych kolegów.
Takim piłkarzem może być chociażby Mihai Radut, który wczoraj z Arką dał bardzo dobrą zmianę. Po pojedynczych zagraniach Rumuna widać znamiona naprawdę sporych możliwości i widać także, że w niedługim czasie w Poznaniu mogą mieć z niego pożytek. W Gdyni popisał się asystą “na centymetry” z rzutu wolnego, dzięki czemu Robak ponownie wskoczył na pierwsze miejsce w klasyfikacji strzelców. I ogólnie w wykonaniu Rumuna był to występ z gatunku tych, którymi można wygrać sobie miejsce w pierwszym składzie w kolejnych spotkaniach. Jedyny problem – i to wcale nie taki mały – jest jednak taki, że żaden z podstawowych piłkarzy Lecha nie dał Bjelicy najmniejszego pretekstu, by posadzić go na ławce rezerwowych. Ale na tego typu ból głowy Chorwat raczej narzekać nie będzie.
Zwyżkująca forma Raduta to z pewnością pozytywna wiadomość także dla władz Lecha, które ostatnio notują same sukcesy na polu transferowym. Gdybyśmy mieli wypisać wszystkie zakupy z letniego okienka – nie licząc powrotów z wypożyczeń czy awansów z drugiej drużyny – to naprawdę nie byłoby tu chybionych strzałów. Jedźmy po kolei:
Majewski – trafiony
Makuszewski – trafiony
Putnocky – trafiony
Nielsen – trafiony
Co ważne, tylko w przypadku Makuszewskiego mieliśmy do czynienia z wypożyczeniem i w grę wchodzi tu stosunkowo niewielka kwota odstępnego, a reszta miała swoje karty na ręku. Poza tym do tego grona można też doliczyć Nenada Bjelicę, który również został sprowadzony do klubu w sierpniu. Co więcej, zimowe okienko także jest tu swoistą kontynuacją. Kostewycz ma wszelkie warunki, by okazać się trafieniem w sam środek tarczy, a i Radut zaczyna dawać pierwsze optymistyczne sygnały. I tak naprawdę na chwilę obecną nie wiemy jeszcze nic o Kokaloviciu, który przyszedł stosunkowo późno i zmagał się z urazami. Ale – patrząc po ostatniej serii “Kolejorza” – nie zdziwilibyśmy się, gdyby i on okazał się cennym uzupełnieniem składu.
Tak naprawdę można się tu zastanowić, co było przyczyną, a co skutkiem. Czy to dzięki kapitalnej pracy Nenada Bjelicy wszystkie ostatnie ruchy transferowe Lecha można postrzegać jako udane, czy jednak to Chorwat otrzymał od klubu wszelkie narzędzia, by stworzyć bardzo silną drużynę? Prawda zapewne leży gdzieś po środku, ale wygrani są tutaj wszyscy – Bjelica, który wyrabia sobie opinię prawdziwego cudotwórcy oraz władze Lecha, które mogą się pochwalić świetną smykałką do transferów.
To, co w ostatnim czasie odróżnia Lecha od Legii, Lechii czy Jagiellonii to właśnie skuteczność na rynku transferowym. Warszawianie sprowadzili sobie co prawda kilku świetnych graczy, ale też nie uniknęli sporych pomyłek, co widać po obecnej sytuacji w ataku czy chociażby niedawnych przygodach Langila. Lechia i Jagiellonia także nie uniknęły błędów i zdarzyło im się sprowadzić przed sezonem piłkarzy, którzy jak dotąd za bardzo drużynie nie pomogli, jak Gamakov, Vitoria, Górski czy Chomczenowski. Natomiast Lech przy transferach ma ostatnio 100 procent skuteczności lub jest tego wyniku bardzo bliski. I być może jest to najważniejszy powód, przez który to właśnie “Kolejorz” jest dziś przez wielu postrzegany jako główny kandydat do mistrzowskiego tytułu.
fot. FotoPyk