Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

15 lutego 2017, 10:16 • 7 min czytania 28 komentarzy

Rozmawiałem ostatnio ze znajomym trenerem z jednej z dziecięcych akademii piłkarskich. Ostatnio namnożyło ich się w całej Polsce i bardzo dobrze, z doświadczenia wiem, że brak aktywności ruchowej i wynikające z niego problemy dotyczą często już przedszkolaków. W każdym razie – opowiadał o swoich dość trudnych rozmowach z rodzicami na temat ich ukochanych pociech. W takich akademiach rzadko gra się na wynik, to raczej zabawy ogólnorozwojowe i proste ćwiczenia koordynacyjne. Rodzice więc nie krzyczą – jak w starszych grupach – o połamaniu rywala, czy gównianym sędziowaniu. Zamiast tego pytają: trenerze, jak tam trener myśli, będzie coś z tego mojego Wojtusia?

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Czteroletni Wojtuś na razie jeszcze nie wiąże sam sznurowadeł, ma też pewne problemy z dodawaniem zdobytych przez siebie goli, ale tata Wojtka chciałby już wiedzieć: czy ta inwestycja ma sens? Czy chłopak zdradza już potencjał na miarę reprezentacji, czy jednak jego maksimum to solidny poziom dolnej połowy Ekstraklasy? Ostatnio Wojtek zrobił pięć żonglerek, w jego wieku to chyba nieźle. Posyłać go już gdzieś wyżej? Legia, Lech, może coś zagranicznego? Lewi obrońcy – bo Wojtek najlepiej radzi sobie na lewej obronie – są w końcu w cenie! Trenerze, czemu trener milczy?

Inna sytuacja, gimnazjum, wśród uczniów kandydat na piłkarza. Nieprzebrany na lekcję WF-u, bo wieczorem ma trening a przecież dzisiaj na lekcji siatkówka. Inny opowiada mi, że jest defensywnym pomocnikiem, ale bardziej w stylu N’Golo Kante niż Grzegorza Krychowiaka. Równolegle w mediach pojawiają się dziesiątki, jeśli nie setki wywiadów z topowymi sportowcami dotyczące ich początków. Marcin Gortat ze śmiechem wspomina treningi piłkarskie, w futbolu zaczynał też choćby Michał Winiarski czy Steve Nash. Futboliści z kolei wspominają, że w dzieciństwie grali we wszystko – nie uciekając nawet od zimowych, dość niebezpiecznych sportów jak hokej na lodzie.

Legendarne słowa Mateusza Borka o pewnym absolutnym minimum z odmykiem i wymykiem na czele są dziś aktualne jak nigdy. W czasach, gdy coraz więcej fachowców zwraca uwagę na kluczową rolę koordynacji ruchowej i wszechstronności u wyczynowych sportowców, na tym najniższym szczeblu drabinki dochodzi do tak wypaczonej specjalizacji, że ręce opadają. Już kilkanaście lat temu problem był zauważalny – wystarczyło popatrzyć na zaangażowanie licealistów trenujących piłkę nożną podczas zajęć z WF-u poza ich ulubioną dziedziną. Siatkówka? Po co. Koszykówka? Nuda. Efekty? Na pierwszy rzut oka ich nie widać, młody piłkarz przecież umie dośrodkować i strzelić na bramkę, czego jeszcze od niego oczekiwać. Ale gdy okazuje się, że trzeba zagrać pod pressingiem, przepchnąć się z przeciwnikiem, poradzić sobie z piłką w tłoku w środku pola – zaczynają się poważne problemy. Nie jestem na tyle kompetentny, by zawyrokować – gdyby młodzi grali w piłkę ręczną, byłoby im łatwiej odnaleźć się między czterema rywalami w kole środkowym. Trudno jednak nie zauważyć, że to właśnie z tym mają największe problemy juniorzy wchodzący do dorosłej szatni.

futbonomia_kuper_szymanskiSiła – wiadomo, tego nie da się nadrobić 65-kilowemu nastolatkowi. Ale już zwinność, by przed tą siłą uciec? Tak, o ile chłopak już od dawna nie ma problemów z koordynacją. Ale jeśli jedyna skoczność, jaką trenował to mechaniczne przeskakiwanie przez 10 identycznie ustawionych płotków? Jeśli jedyna zwrotność to wieczne rajdy między pachołkami, siłą rzeczy mobilnymi nieco mniej niż ekstraklasowy rywal?

Reklama

Może to przypadek, ale w moim mieście jedni z najlepszych piłkarzy w moim roczniku poza piłką nożną trenowali w dzieciństwie tenisa, squasha, czasem też piłkę ręczną, koszykówkę albo akrobatykę. A jeśli nie inne sporty – to wszelkie możliwe mutacje piłki nożnej. “Kwadraty”, czyli coś w stylu siatkonogi, “król”, czyli piłkarski odpowiedni squasha. Aktywności rozwijające te cechy, na które nie da się zwrócić uwagi podczas 90-minutowego, specjalistycznego treningu piłkarskiego w młodzieżowej akademii.

Ba, zwrot widać już nawet w pracy samych trenerów. Coraz popularniejsze są gierki popularyzowane u nas intensywnie przez Zagłębie Lubin – najmłodsze roczniki grają sparingi z rywalami bez sędziego, sami liczą sobie bramki czy osądzają sporne sytuacje. Do tego bezpośrednio przy bursie zorganizowano tam kawałek trawy typowo do zabaw z piłką, czynne non-stop, bez greenkeepera, który krzywo patrzy na trzecią godzinę biegania po boisku w obawie o utrzymanie jakości murawy. Wśród najmłodszych wreszcie dominują zabawy ruchowe – czyli ogólnorozwojowe ćwiczenia w formie rywalizacji, ale bez wyniku. Raz w berka gania Franek, innym razem Staś, ale na końcu nie ma przegranych i wygranych. Nawet sparingi bywają rozgrywane z rotacją – bramkarz po przerwie idzie w pole, obrońca zamienia się z napastnikiem. Problem więc został zauważony, istnieje, opóźnia młodzież, która musi nadrabiać treningowe braki przetarciem na boisku.

Liczę że coraz więcej osób będzie świadoma krzywdy, jaką wyrządza dzieciakowi kładąc mu do głowy, że jest trequaristą, albo odwróconym skrzydłowym. To dziecko jeszcze może zostać koszykarzem, albo skoczkiem narciarskim, nie wspominając o rzeszy napastników rozpoczynających karierę od gry między słupkami. Także, drodzy rodzice, do roboty. Zabrać na piłkę – cudownie. Ale pokazać też basen, salę gimnastyczną, kort i halę. Przyszłym profesjonalistom przyda się bez wątpienia, przyszłym amatorom – tym bardziej.

***

Bardzo interesującą statystyką z InStata podzielił się ostatnio na Twitterze Łukasz Wiśniowski. Otóż w Ekstraklasie zaledwie 3,17% wszystkich minut rozegrali młodzi piłkarze urodzeni po 1 stycznia 1996 roku. Na tle Holendrów czy Słowaków kręcących się koło 13,5% – biednie. Ale ten sam Łukasz zapytany o zdanie słusznie zauważył – wielu z Polaków urodzonych dwadzieścia lat temu i później już jest w mocniejszych klubach i w silniejszych ligach.

Reklama

Pierwszy przykład z brzegu: Kamil Wojtkowski, który zaliczył 8 meczów w Pogoni Szczecin zanim w 2015 roku, jako zaledwie 17-latek, wyjechał do Lipska, do rezerw tamtejszego RB. Skoro grał w barwach “Portowców” wtedy, a obecnie siada już na ławce wicelidera Bundesligi, raczej i dziś znalazłby sobie miejsce w Ekstraklasie. Kamil Grabara wyjęty z Ruchu Chorzów i regularnie grający w młodym zespole Liverpoolu – no, gorszy od obecnych bramkarzy Ruchu nie byłby chyba nawet z warunkami i umiejętnościami sprzed roku. Zresztą, nie trzeba szukać po tego typu gościach niesprawdzonych na dłuższą metę w Ekstraklasie, skoro mamy w Leicester Kapustkę (96) a we Florencji Drągowskiego (97).

Prześledziłem komentarze pod tym wyliczeniem. Pierwsza propozycja: limit! Trzeba nakazać klubom odgórnie, jeden młody ma grać. Ale jaki to ma sens, skoro i Michniewicz, i Probierz, i każdy inny trener (Bjelica, który z miejsca odbudował młodziutkiego Kownackiego zamiast żądać transferu jakiegoś Chorwata) naprawdę chcą grać młodymi. Po prostu ich nie mają, a jeśli mają – bardzo szybko tracą. Zwiększyć liczbę grających młodych piłkarzy można jedynie zachęcając najbardziej utalentowanych do gry w Polsce. To głębokie science-fiction, ale jeśli Legia awansowałaby do fazy grupowej wcześniej, potem jeszcze raz, to czy Krystian Bielik, grając w stolicy od deski do deski, tak łatwo wyjechałby grać w rezerwach Arsenalu? Zamieniłby mecze z Realem Madryt w Lidze Mistrzów na starcia z Burnley U-23?

Im silniejszy klub – tym większa szansa, że będzie mógł sobie pozwolić na luksus wprowadzenia i utrzymania młodego człowieka w swojej drużynie. Lech tak długo utrzymywał Linettego nie tylko z uwagi na spokojny charakter i lojalność swojego wychowanka, ale przede wszystkim dlatego, że było go na to stać i miał wszystkie argumenty – grał o mistrzostwo, potrafił zapewnić finansowy spokój i warunki do ciągłego rozwoju. Sporo do myślenia powinien dać całemu środowisku wywiad Mariusza Śrutwy dotyczący Ruchu Chorzów. W rozmowie z katowickim oddziałem Gazety Wyborczej były napastnik tego klubu mówi wprost: zatrudnianie w tym momencie specjalisty od szkolenia młodzieży, Ryszarda Komornickiego i nowego dyrektora, Wojciecha Zimermana to błąd. Drużyna dogorywa, klub nie stać na pokrywanie bieżących wydatków, co w tym wypadku miało bezpośrednie przełożenie na liczbę punktów w tabeli – a nagle na liście priorytetów w górę poszybowało szkolenie. Zamiast wzmacniać drużynę, która walczy o utrzymanie potężnej kasy z Canal+, wzmacnia się struktury, które zyski przyniosą za x lat. O ile oczywiście klub te x lat przetrwa, na co w tej chwili – przynajmniej według Śrutwy – się nie zanosi.

Wracamy do punktu wyjścia, o który rozbija się wszystko. Pieniądze. Nie ma przypadku w tym, że najlepiej szkolą Lech Poznań, Zagłębie Lubin, Legia Warszawa, Jagiellonia Białystok, ostatnio też Lechia Gdańsk. Kluby uporządkowane od A do Z, kluby, które spokojnie przeżyłyby dowolną katastrofę sportową ze spadkiem do I ligi włącznie. Takie, które nie martwią się o losy swojej licencji i o to, czy wystarczy na prąd i wodę. Jak w życiu – inwestujesz i pomnażasz zyski dopiero dysponując kapitałem. Dla żyjących od pierwszego do pierwszego jedyną inwestycją w nieruchomości może być wbicie patyka w glebę pod blokiem. Bogatsi z kolei handlują najlepszymi działkami.

Promyczek nadziei? Kluby, który zaczynają po bankructwie od zera, czyli od IV ligi, zazwyczaj są świadome, że wraz z kolejnymi awansami trzeba rozwijać podstawy, by któregoś dnia nie stanąć przed wyborem: albo szkolenie młodzieży, albo licencja. Drugi, już bardziej okazały promyk: skoro już dziś można wymienić 7 czy 8 klubów uporządkowanych na tyle, że stać je na luksus inwestowania zamiast jałowego wydawania… Idziemy w dobrą stronę. I może za jakiś czas kolejni Wojtkowscy oraz Bielikowie zbliżą nas do Holandii w kwestii ułamka minut rozegranych przez nastolatków w Ekstraklasie.

JAKUB OLKIEWICZ 

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

28 komentarzy

Loading...