Arkadiusz Onyszko narobił trochę zamieszania zapowiedzią, że wkrótce ukaże się jego niezwykle szczera autobiografia, pod uroczym tytułem “Fucking Polak” (ten tytuł to chyba wymyślał Beenhakker). Mamy nadzieję, że będzie też jakaś wersja w języku polskich, bo jesteśmy wielkimi zwolennikami książek pisanych przez piłkarzy. Onyszko dodatkowo wydaje się bardzo szczerym typem, czego dowodem nie będzie wywiad z nim sprzed dwóch miesięcy (“Magazyn Futbol”)…
– Kibice w Danii już zapomnieli o tym incydencie z żoną, czy cały czas ci dokuczają?
– “Jadą ze mną” bez przerwy. Jak gramy na wyjazdach, to obelgom nie ma końca. Najczęściej słyszę, że jestem damskim bokserem i takie tam… Generalnie to się nawet nie wkurzam, to jeszcze bardziej mnie mobilizuje do lepszej gry przeciw ich drużynie. Wyprowadzili mnie z równowagi w zasadzie tylko raz – kiedy krzyczeli, że moja mama jest dziwką. Zirytowałem się i powiedziałem na łamach duńskiej prasy, że to bardzo nieładnie obrażać czyjąś matkę i żeby się od mojej odczepili. Niestety, odniosło to odwrotny skutek, jeszcze bardziej ją obrażają. Zresztą, często w czasie meczów duńskiej ligi słyszę wyzwiska, że wszystkie Polki to k… Wydaje mi się, że tak drą się ci, którzy byli kiedyś w Polsce, wzięli dziewczyny z drogi za 50 złotych i myślą, że wszystkie nasze kobiety są takie. Bo to jest właśnie duński sposób na wypoczynek za granicą. Jak wyjadą, to puszczają im wszelkie hamulce. Alkohol no i wiadomo co dalej…
– Skoro tak cię prześladują, to nie lepiej było wyjechać z Danii? Zresztą, zaraz po tym jak dostałeś miesiąc więzienia, powiedziałeś, że nie chcesz mieć z tym krajem nic do czynienia, bo zrobiono tu z ciebie psychopatę.
– Dokładnie tak mówiłem i byłem niemal pewien, że wyjadę z Danii. Strasznie mi było żal synów, bo wiedziałem, że zostaną z byłą żoną i będę ich widywał raz na pół roku. Co więcej, bałem się, że zostaną bez środków do życia, bo przecież była żona nie pracuje, a mnie też groziło bezrobocie. Powiem ci szczerze, że trochę spanikowałem, kiedy przez tydzień po rozwiązaniu kontraktu przez Odense, nikt do mnie nie zadzwonił. Pomyślałem: “To już koniec. Nikt mnie nie chce, zakończę karierę w niesławie”. I wiesz co się stało? Nowy kontrakt podpisałem dzięki smsowi.
– Jak to dzięki smsowi?
– Dostałem po prostu smsa od działaczy FC Midtjylland z zapytaniem czy chciałbym u nich grać. Wcześniej kilka razy dzwonili do mnie, ale jak widziałem duński numer, którego nie znam, to nie odbierałem, bo byłem pewien, że to duńscy dziennikarze, a wtedy nie miałem ochoty na zwierzenia przed mediami. No więc w końcu działacze Midtjylland wysłali mi smsa z zapytaniem, czy jestem zainteresowany przyjściem do ich klubu. I bardzo szybko doszliśmy do porozumienia.
– Masz żal do swojego poprzedniego klubu? Ł»e Odense nie dało ci drugiej szansy?
– Mam i to duży, bo oni po prostu mnie oszukali w perfidny sposób. Udawali przejętych moim losem, nawet adwokata mi wynajęli. Ale wiesz jaki był ich plan? Mieli gdzieś to, co się stanie ze mną, chodziło im o to, żeby ten adwokat przeciągał moją sprawę sądową do zakończenia sezonu. Bo byłem im wtedy potrzebny, a ich plan był prosty – ja dogram ten sezon, a potem kopną mnie w dupę. I tak zresztą zrobili. Przykre, naprawdę przykre, bo ja zawsze byłem lojalny wobec Odense. Pięć lat tu grałem i nie opuściłem ani jednego treningu, ani jednego meczu. To znaczy jeden mecz opuściłem, jak mnie posadzili na ławce za krytykowanie klubu. Ale wtedy mówiłem co mi się nie podoba mając na uwadze dobro Odense. Ja tu zagrałem ponad 170 meczów ligowych, pobiłem kilka rekordów klubowych, Puchar Danii, najwięcej spotkań bez puszczonego gola. I nagle, przez jeden incydent, to wszystko przestało się liczyć. Okazało się, że lojalność obowiązuje, ale tylko w jedną stronę. A ja nawet po tej aferze z żoną wypruwałem sobie flaki dla klubu, mimo że myśli uciekały gdzie indziej. Nigdy nie zlekceważyłem moich boiskowych obowiązków. Kiedy wypuścili mnie z aresztu, wróciłem do treningów i w kolejnych meczach byłem najlepszym piłkarzem Odense. To już się jednak nie liczyło. Wcześniej, po cichu, przeznaczono mnie do odstrzału, a potem po prostu naciśnięto cyngiel. Było mi z tym strasznie źle, bo w zasadzie w jednym momencie dostałem dwa nokautujące ciosy. Jeden to był skazujący wyrok sądu, a drugi, zaraz potem, to decyzja klubu, który rozwiązał ze mną kontrakt. Dobrze, że jestem Polakiem, a nie Duńczykiem, bo oni nie są odporni na takie sytuacje. Tu z powodu pierdoły niektórzy odbierają sobie życie, a co dopiero gdyby wpadli w takie tarapaty jak ja. No, ale my, Polacy, jesteśmy twardzi i z gorszych opresji potrafimy wyjść. Ze mną będzie tak samo.
– Trochę sam jesteś sobie jednak winien. Jak można było tak zmasakrować żonę?
– Jest mi wstyd za to, co zrobiłem. Nie ma z czego być dumnym, ale z drugiej strony nikt tak naprawdę nie wie co było między nami, a ja nie będę prał brudów naszego małżeństwa publicznie. Pewnie, że nie powinienem uderzyć żony, jednak duńska prasa zdecydowanie przesadziła w opisach tego incydentu. Ł»e niby biłem ją pięściami, kopałem, zaciągnąłem do piwnicy, śmiercią groziłem. Gdybym ją bił pięściami czy kopał, to wylądowałaby w szpitalu, a nic takiego nie miało miejsca. Ł»ałuję tego, co się stało, ale w naszych relacjach nagromadziło się już tyle negatywnych emocji, że w końcu musiało to wybuchnąć. Tylko że tak naprawdę w trakcie tej bójki ona nie pozostała mi dłużna. Ale co, miałem iść na policję i zgłosić, że baba mnie uderzyła? No jak ja bym wyglądał? My, Polacy, jesteśmy często impulsywni, jak się kłócimy, to wszystko fruwa w powietrzu. U Duńczyków jest zupełnie inaczej, tu jak ktoś podniesie głos i powie “cholera” to już wszyscy są w szoku. Dlatego z mojej domowej awantury zrobiono taką aferę. Tyle że powiem ci wprost: gdyby w Polsce karano za takie coś więzieniem, to pół kraju by siedziało.
– Po pobiciu żony jak gdyby nic pojechałeś z Odense na mecz do Kopenhagi. Mogłeś się skupić na bronieniu, mając w pamięci poranną awanturę?
– Starałem się o tym zapomnieć, myślałem, że sprawa rozejdzie się po kościach. A tu taka niespodzianka po meczu. Idę sobie w stronę autokaru Odense, a tu nagle drogę zastępują mi policjanci i mówią, że jestem aresztowany. Wsadzili mnie do radiowozu i wieźli na sygnale przez całą drogę z Kopenhagi do Odense. Uważam, że ta akcja też była przesadzona. Zachowywali się tak, jakby złapali mordercę, który 20 osób zabił. Po co te cyrki z przyjazdem do Kopenhagi, po co ta jazda na sygnale? Przecież dobrze wiedzieli, gdzie mieszkam, gdzie pracuję. Mogli spokojnie przyjechać po mnie do domu, albo na trening. Przecież nie zacząłbym uciekać…
– Ostatecznie sąd wydał wyrok 30 dni bezwzględnego więzienia. Boisz się iść za kratki?
– Nie. Na początku powiedziałem zresztą adwokatowi, że mam taką prośbę, aby wsadzili mnie jak najszybciej. Bo nie chciałem, żeby ten wyrok wisiał nade mną, bałem się, że żaden klub mnie nie weźmie, wiedząc, że w każdej chwili mogę zniknąć na miesiąc. Okazało się jednak, że od razu do paki iść nie mogę, bo wyrok się musi uprawomocnić. No to kombinowaliśmy dalej… Dostałem informację, że można negocjować termin stawienia się w więzieniu. Pomyślałem, że jest nieźle, bo w moim przypadku najlepiej byłoby zgłosić się zimą, wtedy, gdy jest przerwa w rozgrywkach. Trudno, zamiast w domu, święta spędziłbym za kratkami. A czy jest się czego bać? Nie, no bo czego? To ma być taki półotwarty zakład. Nie wsadzą mnie przecież do celi z mordercami czy wariatami. Przez pierwsze dwa tygodnie spędzałbym tam 24 godziny na dobę, ale przez kolejne dwa zgłaszałbym się tylko na noc. Co do terminu… To ostatnio okazało się jednak, że z tymi negocjacjami to nie jest do końca tak, jak myślałem. W sierpniu dostałem pismo, że mam się zgłosić do odsiadki 15 sierpnia. Ale złożyliśmy odwołanie i może uda się załatwić to na nogę.
– Jakie “to na nogę”? Zwolnienie ze względu na kontuzjowaną nogę?
– Nie. W niektórych przypadkach w Danii nie trzeba iść do więzienia, zakładają ci taką obrożę na nogę i kontrolują, czy jesteś w domu, wtedy gdy zgodnie z ustaleniami powinieneś tam być. Jeśli to się uda, to nie pójdę do tego zakładu, a skończy się właśnie na tej obroży.
– Jak po tej awanturze zachowali się twoi znajomi? Odwrócili się od ciebie czy nie?
– Zacznijmy od tego, że ja tych znajomych za dużo nie mam. Zawsze mówię to, co myślę, a wielu to się nie podoba. Moje zdanie jest jednak takie, że jak wszyscy cię lubią, to znaczy, że jesteś bezpłciowy, nie masz jaj, charakteru. Wolę mieć niewielu przyjaciół, ale za to sprawdzonych. Choć prawdą jest, że kilku ludzi się ode mnie odwróciło. Najbardziej mi przykro z powodu trenera bramkarzy Odense. Przez te pięć poprzednich lat było tak, że po każdym meczu przychodził do mnie, klepał po plecach i albo chwalił, albo mówił, co zrobiłem źle. Po tej awanturze nie podszedł już do mnie ani razu.
– Wiem, że po tym jak Odense rozwiązało z tobą kontrakt, twój menedżer, Cezary Kucharski, rozmawiał z Wisłą Kraków, ale mistrz Polski nie chciał cię ze względu na twoją kiepską reputację…
– Coś mi się obiło o uszy… Szkoda tej szansy, myślę, że ja mógłbym pomóc Wiśle, a Wisła mnie. Nie jestem pierwszym lepszym “ogórkiem”, w duńskiej lidze zagrałem ponad 350 meczów, mam za sobą występy w europejskich pucharach. Myślę, że moje doświadczenie na pewno by się Wiśle przydało, a czuję się przy tym na tyle młody, że spokojnie mogę jeszcze pograć kilka lat na dobrym poziomie. Jeśli jednak słyszę, że Wisła zrezygnowała ze mnie ze względu na moją kiepską reputację, to chce mi się śmiać. Pół polskiej ligi jest podejrzane o korupcję, część już złapano, a część dopiero złapią, więc o jakiej reputacji my tu mówimy? Olbrzymia część polskich piłkarzy na pewno jej nie ma. A ja miałbym być skreślony za jeden incydent? Coś tu chyba nie tak. A tak na marginesie, całkiem niedawno grałem z Odense sparing przeciwko Wiśle i wcale źle nie wypadłem. W tym meczu też testowali jakichś bramkarzy. Mówisz, że już dwudziestu sprawdzili do teraz? No fajnie, to niech szukają dalej.
– Krewki charakter i niewyparzony język sprawiają, że nieraz byłeś na pierwszych stronach duńskich gazet. Pamiętasz incydent ze striptizerką?
– A jakże! To był 2005 rok. Grupa takich “gogusiów”, kibiców Odense, co to chodzą w garniturach i myślą, że cały świat do nich należy, wpadła na wyjątkowo głupi pomysł, aby zaprosić na nasz trening striptizerkę. Chodziło o to, że mieliśmy wtedy złą passę, nie potrafiliśmy wygrać meczu i “gogusie” pomyślały, że striptizerka podniesie nasze morale. Ja nie mam nic przeciw nagości, ale bez przesady! Boisko nie jest miejscem pracy dla prostytutki. Jestem profesjonalnym piłkarzem i nikt mi nie będzie robił takich numerów. W ramach protestu zszedłem z treningu i poszedłem do szatni. A “gogusie” i panienka i tak mieli szczęście. Bo wtedy mieliśmy duńskiego trenera, który wypalił, że to dobry pomysł. Jaki dobry pomysł?! Po tym Duńczyku przyszedł nas trenować Szkot. Taki twardy facet, z zasadami. Gdyby to się zdarzyło za jego kadencji, to by tej panience jeszcze po tyłku nakopał za przerwanie treningu. Facet nie dał sobie w kaszę dmuchać. Nie to co ten duński trener.
– Ty zszedłeś wtedy z boiska i udzieliłeś dość szokującego wywiadu…
– Tak. Powiedziałem, że to skandal i zapytałem publicznie co jeszcze mogą wymyśleć nasi kibice, aby nas, jak to mówili, zdopingować? Zapytałem, czy następnym razem przyślą jakiegoś “pedała”, który w ramach motywowania przeleci któregoś z piłkarzy? Uważam, że tamto zachowanie kibiców było chore i nie żałuję, że ostro zaprotestowałem. Nie dam sobie wchodzić na głowę!
– W sumie spędziłeś w tej Danii większą część kariery. Nie było szans, żeby się wyrwać do lepszej ligi?
– Może i była, ale wiesz…. Ja miałem wtedy rodzinę, małe dzieci. Tu moja pozycja była silna, ustabilizowana. Nie myślałem o przeprowadzce, a poza tym, nie dostawałem jakichś super ofert. Choć wiem, co się w Polsce mówi o lidze duńskiej, nieraz słyszałem żarty, że tu się gra w futbol piłką do rugby. Tylko że od kiedy tu jestem nasze kluby i kadra grały z Duńczykami z pięć razy i jakoś nie przypominam sobie wygranej Polaków. Nawet ostatnio Broendby wyeliminowało Legię, a ten zespół był naprawdę w kiepskiej formie. A mimo to Legia nie dała im rady… Myślę więc, że z tą duńską piłką aż tak źle nie jest. Także pod względem finansowym. Ja tu przyjeżdżałem jako 25-letni chłopak z Widzewa, gdzie nieźle płacono, ale i tak nie dało się tego porównać z tym, co zaoferował mi mój pierwszy duński klub, Viborg. Choć podatki to są tu dobijające. Na początku nie było jeszcze tak źle, bo cudzoziemiec pracujący w Danii ma przez pierwsze trzy lata ulgę, płaci niewiele ponad 30 procent. Potem ulga się jednak kończy i płacisz 56 procent! No, mało to nie jest.
– Taka przeprowadzka z Polski do Danii była dla ciebie kulturowym szokiem czy już wtedy, w 1998 roku, wszystko było podobne?
– Szokiem to była dla niektórych Duńczyków. Pamiętam jak przyjechałem do Danii po raz pierwszy. Miałem wtedy jeszcze auto z Polski i używałem blokady na kierownicę. Ł»eby mi auta nie ukradli. Idę sobie kiedyś z treningu na parking, a tam spora grupka ludzi stoi przy moim aucie i zagląda do środka. Nie wiedziałem o co chodzi, aż któryś z nich mnie zapytał co to za kij mam na kierownicy? Okazało się, że w Danii nikt takich sprzętów nie zna i nie ma, bo tu w zasadzie aut nie kradną. No, ale z czasem ja się przyzwyczaiłem do Danii, a Duńczycy do mnie. I tak jestem tu już od tylu lat…W sumie ponad 10 minęło.
– Gdybyś z tych prawie 400 meczów dla duńskich zespołów miał wybrać swój jeden najlepszy i najgorszy?
– Najlepszy to byłby chyba w Pucharze UEFA z Herthą Berlin. Naprawdę, kapitalnie mi się wtedy grało. A taki, który najbardziej mnie wkurzył, ale nie chodzi tu o moje błędy, to spotkanie ze Spartą Praga. Graliśmy wtedy o fazę grupową Pucharu UEFA i przegraliśmy po karnych. Zezłościłem się wtedy niesamowicie i mocno “pojechałem” po naszych napastnikach w prasie.
– Powiedziałeś, że nie da się wygrywać meczów skoro Odense nie ma żadnego napastnika z prawdziwego zdarzenia. Potem jeden z nich, Dave Nielsen napisał książkę, w której przyznał, że marzy o tym, aby wrócić do Odense i złamać ci nogę albo zrobić coś jeszcze o wiele gorszego.
– Faktycznie, Nielsen tak napisał. Zagotowałem się wtedy i powiedziałem głośno, że mam nadzieję, iż nie wróci do klubu, bo naprawdę może się zdarzyć coś złego. Nie to, żebym się bał. Wiadomo, że bym nie odpuścił i rzeczywiście pachniałoby draką. Ale wiesz co ci powiem? Ł»e ja tego Nielsena to lubię i cenię. Facet wygarnął wszystko, co miał na sercu, prosto, głośno… Wolę takiego gościa niż kolesi, którzy są dla ciebie słodcy, poklepują cię po plecach, ale przy pierwszej okazji cię obgadają, albo, jak to mówią, wbiją ci nóż w plecy. Nienawidzę obłudy, więc wolę szczerego, choć narwanego Nielsena niż fałszywego przyjaciela. A zresztą, z tym Nielsenem to się potem spotkaliśmy i nikt nie zginął (śmiech). Poszliśmy na miasto razem, wypiliśmy po kawie i zakopaliśmy topór wojenny.
– Trochę tych “stykowych” sytuacji w karierze ci się nazbierało, ale wszystkie dotyczą Danii. W Polsce nie sprawiałeś problemów?
– Różnie bywało. Kiedyś w Widzewie mieli do mnie pretensje, że jakiśâ€¦ za spokojny jestem. No to jak potem walczyłem o swoje, zrobiłem się bardziej krnąbrny, to też się niektórym nie podobało. Tak źle i tak niedobrze. Choć, jeśli chodzi o polską część mojej kariery, to akurat Widzew wspominam najlepiej. Grałem tam regularnie, mieliśmy dobry zespół, nieźle się to układało. Co do Legii, to cóżâ€¦ “Szczawik” wtedy byłem, a tam stary wyjadacz Zbyszek Robakiewicz i Maciek Szczęsny. Przy nich nie miałem żadnych szans na grę. Dobrze czułem się jeszcze w Lechu, ale, jak mówiłem, najmilej wspominam Łódź.
– A kadra? Za słaby byłeś na reprezentację?
– Dwa mecze zagrałem… Jeden za Piechniczka, drugi za Wójcika. Ale wtedy byłem jeszcze młody, piękny i miałem włosy. Potem włosy wyszły i już nikt mnie nie powoływał, między innymi dlatego, że, jak mówiłem, w Polsce uważa się, że duńska liga jest do d… Ale do selekcjonerów nie mam pretensji. Może zabrakło mi też dobrego menedżera, który przypomniałby o moim istnieniu, podesłał kasetę z dobrymi meczami?
– Wróćmy do teraźniejszości. W Polsce nikt nie wie co to za klub, w którym grasz, nawet tej nazwy nie sposób powtórzyć.
– FC Midtjylland. Nie jesteśmy jakimiś frajerami, których można bezkarnie obijać. W poprzednim sezonie klub zajął czwarte miejsce, tuż za Broendby, więc nie jest tak źle. A w tym roku mierzymy nawet w pierwszą trójkę. Nie wiem czy się uda, bo start mieliśmy nieszczególny, a drużyna jest bardzo młoda, ale… Po to tu przyszedłem, aby wspomóc chłopaków swoim doświadczeniem. Ten klub wyciągnął do mnie rękę w trudnej sytuacji, a ja takich gestów nie zapominam.
– Po awanturze z żoną miałeś spotkania z psychologiem. Pomogło?
– Pomogło. Najpierw chodziłem dwa razy w tygodniu, potem wystarczał już tylko raz. Ktoś może się z tego śmiać, ale jak wyrzucisz z siebie negatywne emocje, to człowiekowi naprawdę robi się lżej. Nie można tego wszystkiego dusić w sobie w nieskończoność, bo potem kończy się to tak, jak w moim przypadku.
– A jak kontakty z żoną?
– Nie chcę jej znać! Owszem, źle się wobec niej zachowałem, ale mówiłem już, że ona też nie jest bez winy. Przed sądem nie musiała mówić wszystkiego, nie musiała mnie pogrążać, ale to zrobiła. Zrobiła wszystko, abym poszedł do więzienia. Trudno po czymś takim utrzymywać kontakty. Generalnie to dostałem za swoje. Mam problemy, ale dam sobie z nimi radę. Przepraszam za to, co zrobiłem, jednak mam prośbę: nie potępiajcie mnie do końca. Nie jestem tak zły, jak niektórzy chcieliby to widzieć. Popełniłem błąd, który już nigdy się nie powtórzy.