Kiedy w naszej lidze ląduje totalny szrot, możemy tylko się pośmiać. Bywają jednak sytuacje, gdy bezmyślne centrostrzały czy uderzenia w poprzeczkę z trzech metrów notują piłkarze, o których zdanie mieliśmy w poprzednich latach całkiem poprawne i wcale nie uważamy ich za gości nadających się co najwyżej do pchania karuzeli. Myślami jesteśmy już powoli przy wiośnie i widzimy szóstkę piłkarzy, dla których nadchodząca runda lepsza być zwyczajnie musi. To nie jest bowiem możliwe – a przynajmniej ciężko nam sobie to wyobrazić – by ludzie o tym potencjale wyglądali tak mizernie.
TOMASZ JODŁOWIEC
Jeden z wąskiej grupy piłkarzy Legii, których zmartwić mogło odejście Besnika Hasiego. I nie dlatego, że “Jodła” pałał specjalną miłością do Albańczyka – po prostu u niego wszyscy grali kompromitująco słabo, notując fatalne występy wcale nie odstawałeś od reszty stawki. U Magiery zdecydowana większość szybko poszła w górę, a Jodłowiec – no cóż – jak kaleczył za poprzedniego szkoleniowca, tak kaleczył za jego następcy. Naprawdę absurdalnie wyglądały te jego boiskowe poczynania. Koncentracja na poziomie ośmioletniego dziecka. Podanie do chłopca podającego piłki lub bramkarza drużyny przeciwnej? Norma. Stateczność na poziomie słupa soli? Niestety też.
Piłkarz tak doświadczony na krajowym podwórku tak źle grać po prostu nie może. Wcale nie zdziwimy się, jeśli zostanie wypożyczony lub pokusi się o tzw. ucieczkę do przodu, czyli wyjazd w miejsce, które zapewni mu godną emeryturkę (póki jest reprezentantem, o ofertę nietrudno). Jakikolwiek scenariusz się nie sprawdzi, wiosną trzeba będzie zacisnąć zęby i pozasuwać. Jak – by nie szukać daleko – za Czerczesowa.
ARKADIUSZ RECA
Miał wszystko, by stać się gwiazdą ligi. Na zapleczu Ekstraklasy uchodził za szefa – nie dość, że był zabójczo skuteczny (dwanaście bramek, pięć asyst), to jeszcze całkiem efektowny. Kolejnym atutem była młodość (czyli to, że z sezonu na sezon powinien wchodzić na wyższy poziom) i fakt, że czołówka pierwszej ligi to w ostatnich latach poziom na tyle zbliżony do Ekstraklasy, że piłkarze nie mają większych problemów z przeskokiem. Pokazały to w tamtym sezonie przykłady choćby Szczepaniaka, Góralskiego czy Czerwińskiego.
Przeskok niespodziewanie okazał się jednak bolesny. Póki co Reca okazał się dobrym tancerzem na wiejskiej potańcówce, a gdy zmienił lokal na bardziej renomowany – kompletnie zgasł i zaczął podpierać ściany. Średnia not na poziomie 3,94. Tylko dwa występy powyżej wyjściowej. Nie przewidujemy powtórki z rozrywki. Nie ten talent, nie te umiejętności.
ŁUKASZ ZWOLIŃSKI
By najlepiej wyrazić dołek, w jaki wpadł Zwoliński, najlepiej przemówią statystyki z trzech poprzednich lat.
2014/15 – 12 bramek, 2 asysty, 1 kluczowe podanie, średnia not Weszło: 4,79
2015/16 – 8 bramek, 3 asysty, 0 kluczowych podań, średnia not Weszło: 4,32
2016/17 – 1 bramka, 0 asyst, 0 kluczowych podań, średnia not Weszło: 3,91
Czesław Michniewicz w Stanie Futbolu szczerze powiedział, że jego zdaniem Zwoliński w Szczecinie już się nie rozwinie. Kazimierz Moskal w pewnym momencie zamiast wystawiania go w składzie, wolał wszechstronnego Frączczaka, grającego częściej na prawej obronie niż na szpicy. Zwoliński zjeżdża z miesiąca na miesiąc i aż strach pomyśleć, co się z nim stanie, jeśli się nie ogarnie. Ale przecież ogarniesz się, Łukasz, prawda?
NIKA DZALAMIDZE
Brutalnie zweryfikowany przez turecki Rizespor – a nie mówimy przecież o żadnym potentacie! – jednak doskonale pamiętamy jego przebłyski choćby z Widzewa czy Jagiellonii i jakoś nie jesteśmy w stanie uwierzyć, ze ten facet nadaje się już wyłącznie do tarcia chrzanu. W Turcji jednak rzeczywistość wręcz wytarła nim podłogę (nie dobił nawet do 200 minut w lidze) i w jego przypadku mówimy raczej o piłkarzu, który samemu musi najpierw stanąć na nogi a nie o gościu, który wiosną przebojem wedrze do pierwszego składu i pomoże ratować ligę dla Łęcznej.
Jesienią dalej był cieniem samego siebie sprzed lat, ale – do cholery – to w końcu Górnik Łęczna, będzie tu dostawał kolejne szanse i kiedyś musi się obudzić.
VAKO KAZAISZWILI
Gdyby wskazać piłkarza o najbardziej niewykorzystanym potencjale w lidze – zapewne ośmiu na dziesięciu z was pokazałoby paluchem właśnie na niego. Przez całą jesień nie zdążył odpalić – dał nam co najwyżej namiastkę swojego talentu – ale znajdziemy kilka okoliczności, które na jego ocenę mogłyby wpłynąć łagodząco. Dołączył do drużyny 31 sierpnia a to – szczególnie w przypadku ligi, która startuje w połowie lipca – nie najlepszy moment na wejście do zespołu. Druga sprawa – Legia nie mogła pozwolić sobie na eksperymenty w momencie, gdy priorytetem przez całą drugą część rundy było jak najszybsze odrabianie strat do czołówki. Trzecia – jego rywale (choćby Rado czy Guilherme) byli nie do wygryzienia.
Problem Vako polegał też na tym, że – co potwierdzają nam ludzie z jego otoczenia – przyjechał do Warszawy z przekonaniem, że pierwszy skład należy mu się od ręki. W poprzednich klubach chuchano na niego i dmuchano, w Legii – trzeba było zakasać rękawy i udowodnić przydatność. Pozostaje mieć nadzieję, że Gruzin przeformatował już swoje myślenie, bo jest jednym z kandydatów do tego, by w pojedynkę wciągnąć wiosną ligę nosem.
MICHAŁ MASŁOWSKI
Kiedyś znajdował się w wąskim kręgu zainteresowań Adama Nawałki, dziś z selekcjonerem ma wspólne tylko jedno słowo – odbudowa. Nawałka uwielbia go używać na konferencjach prasowych i w rozmowach z piłkarzami, Masłowski używa go z kolei pewnie nieco rzadziej, natomiast posługują się nim ostatnio ludzie chcący coś o nim powiedzieć. Wspomniana odbudowa miała przyjść w Piaście – zamiast tego przyszedł kompletny marazm i miano jednego z najgorszych piłkarzy ligi.
W przypadku Masłowskiego sukcesem będzie, jeśli Piast nie postara się o przedwczesne skrócenie wypożyczenia. Jeśli to się stanie – o angaż w Ekstraklasie będzie naprawdę ciężko. Dziś oglądanie Masłowskiego to przyjemność mniej więcej taka, jak picie tranu. Gorzej być nie może.
Fot. FotoPyK