Reklama

Wzięliśmy siano, wódkę, Mercedesa i pojechaliśmy po Okońskiego. Byłem królem życia!

redakcja

Autor:redakcja

06 stycznia 2017, 10:19 • 22 min czytania 34 komentarzy

Henryk Zakrzewicz, bliżej znany wszystkim jako Luluś, to król życia. Król życia, który – dodajmy uczciwie – abdykował już dawno, dawno temu. Kiedyś dorabiał się fortuny i za swoje prywatne pieniądze kupował zawodników do Lecha, dziś bywa na stadionie kilka razy w tygodniu i prosi piłkarzy o poratowanie. Odsunęli się od niego wszyscy. Wylądował na bruku. W okropnym mrozie spał na ławce pod stadionem Lecha. Wcześniej noce spędzał w noclegowni, ale stamtąd też go wyrzucili. Mariusz Fontowicz, kibic Lecha, wyciągnął jednak dłoń do miejskiej legendy. Do faceta, którego zna z gazet i książek. Przygarnął go do siebie na kilka nocy, dał jedzenie, ubrania i nagrał dramatyczny filmik z prośbą o pomoc. Odzew był błyskawiczny. Byli piłkarze Lecha – głównie Błażej Telichowski, Damian Nawrocik i Bartosz Ślusarski – zebrali kilka tysięcy złotych i opłacili Lulusiowi mieszkanie i wyżywienie na kilka miesięcy.

Wzięliśmy siano, wódkę, Mercedesa i pojechaliśmy po Okońskiego. Byłem królem życia!

Dziś Luluś jest w średniej formie. Ma problemy z poruszaniem się, kilka nocy na mrozie zrobiło swoje. Nie chce mówić, czemu upadł tak nisko. Błysk w oku powraca mu jednak, gdy temat schodzi na stare czasy. Na czasy, w których był na szczycie.

(normalną czcionką wypowiedzi Lulusia, kursywą – Mariusza)

– Byłem królem życia. Całe życie szedłem szeroko. Na Głogowskiej miałem duży sklep Miranda ze spodniami, do którego przychodził cały Poznań. W tamtych czasach nie było towaru nigdzie, a ja robiłem podróby spodni. Lepsze jak w Peweksie były! Wzory spodni załatwiał mi Heniu Loska. Ta jego – jak jej teraz jest? – taka mała jeszcze była. O, Torbicka. Taaak… Wszędzie miał dojścia. Załatwiał u pilotów lotów międzynarodowych, by ci przywozili po sztuce spodni z Włoch czy innych krajów. Tyle nam wystarczyło, by to podrobić. Cała Polska się zjeżdżała. Kolebka mody światowej! Blachy nie blachy, wcięcia – te dżinsy to był bajer. Potężne pieniądze na tym zarobiłem. Ludzie kupowali, bo wtedy w Polsce nie było nic. A u mnie było.

Reklama

Podobno miał pan pierwszego Mercedesa w Poznaniu.

Taaak, miałem! Sprowadziłem go, bo często jeździłem po towar do Gdańska czy Warszawy. Trochę zrobiłem dla tego Lecha. Gdy w latach 80. zdobyliśmy pierwsze mistrzostwo, byłem w trójce najbardziej wspierających sponsorów. W co miałem te pieniądze ładować? W willę? Miałem. W samochód? Miałem. Co miałem za to kupić? W Lecha trzeba było ładować.

To był guru w Poznaniu. Kulczyk tamtych czasów…

W Lechu zwołali nas – prywaciarzy – na spotkanie. Byłem ja, naczelnicy kolei, prezydent. Był Hołderny, dyrektor mieszkanówki, który od ręki załatwiał mieszkania piłkarzom. Prezydent ot tak dawał pralki, lodówki, meble – wszystko. Jechałem do niego i narada nie narada – wystarczyło, że zapukałem i wstawiłem łeb do środka, od razu wychodził.

– Co potrzebujecie?

– To, to.

Reklama

– Załatwimy!

I załatwiał.

Niecodzienna sprawa, że prywatna osoba ot tak ładuje pieniądze w klub. Liczyła się wyłącznie frajda?

No a co?! Łazarek był wtedy trenerem i przyniósł ze sobą kartki. Prezes przedstawił nas jako ludzi, którzy chcieliby zrobić mistrza. Kolej miała etaty, mogła zatrudniać piłkarzy, ale nie miała pieniędzy. Łazar dał nam te kartki, a tam było pięciu zawodników. Okoński, Kupcewicz, Adamiec, Oblewski… Piątego nie pamiętam. Transport miała dać kolej – samochody ciężarowe na przeprowadzki, wszystko – mieszkania Hołderny, my tylko pieniądze. Cinkciarze też dużo dali, bo widzieli, że mamy w tym konkretny cel. No i zaczęliśmy działać.

Ciężko było wyjąć – powiedzmy – Okońskiego?

A skąd. Jako pierwszego go zgarnęliśmy. Wzięliśmy kupę siana – już nie pamiętam ile, ale z pół miliona – wsiedliśmy w “beczkę” i pojechaliśmy do Warszawy. Mirek poszedł do Legii tylko po to, by odbyć służbę wojskową. Miał nie iść, ale się wkurwił, bo klub obiecał mu talon na Poloneza i ktoś z klubu go sobie przywłaszczył zamiast dać Mirkowi. I tak by go wzięli – stwierdził po prostu, że nie czeka na przymus i idzie od razu.

Na Legii przyjął nas Kaziu Górski. Myśmy pojechali przygotowani. Obok mojego sklepu był duży monopolowy. Jak facet z tego sklepu dostawał na kartki Vistulę, to sprzedawał. Ale jak dostał litrową Wyborową, co szła do Londynu, to aż żal było ją na te kartki oddać. Przechowywali ją u mnie w sklepie. Dałem im klucze na zaplecze, nic mnie nie obchodziło. Wieczorem to zabierali. W końcu zostawili mi dwa kartony po dziewięć sztuk. No i flaszkę – skoro mieliśmy – wzięliśmy ze sobą.

Przedstawiliśmy się i powiedzieliśmy, że my po Mirka, ale Kaziu nieugięty mówił, że on nic nie może. Przyjęliśmy parę sztekli, zjadł naszego boczku, bach, bach. Jak się ubombił to poszedł do generała.

– Panie generale, przyjechali po Okońskiego.

– Panie, pan jest odpowiedzialny za drużynę, co ja się będę mieszał… Co pan o tym sądzi?

– Mi się wydaje, że z niewolnika nie będzie zawodnika.

Kaziu dopowiedział tylko, że jemu też mam dać kopertę, generałowi to samo. Musieliśmy opłacić im meble, bo nie mieli, ale to w sekundę się załatwiło. Mirek wracał już z nami.

Takie czasy, że kopertą wszystko się załatwiło.

No a jak! Generałowie nie generałowie, wszystko. No. Adamca jak żeśmy ściągali to jego żona płakała. Pła-ka-ła. Oni mieszkali w Opolu w jakimś poniemieckim domku, a tu dostał mieszkanie. Umeblowane! Meble ze Swarzędza! Zwariowała. Zaczęła ryczeć i flaszkę przyniosła.

– Józiu, trzeba tym panom dać! Żebym ja się doczekała takich luksusów jak w Nowym Jorku…

Bo to ludzie prości byli. I tak żeśmy pozałatwiali tych ludzi, całą piątkę. To, co chciał Łazarek – miał. Wpierw zdobył puchar, potem od razu był mistrz.

Frajda to jedno, drugie – mógł pan latać z drużyną po całej Europie.

Gdzie my mogliśmy wcześniej jechać? Do NRD? Na wczasy do Bułgarii? Kto widział Włochy? Nikt! A tak za to cośmy włożyli, mogliśmy latać z drużyną. Był wyjazd do Liverpoolu – przynieśli mi paszport i miejsce w samolocie. Ty wiesz, co to był paszport? Miesiąc trzeba było czekać. Jak wiara na wczasy jechała to trzy miesiące naprzód musiała zgłaszać. A do mnie nie dość, że przyjechali, to jeszcze od ręki dali. Wcale nie żałuję tych pieniędzy. W Bilbao byliśmy, w Marsylii, w San Sebastian. W San Sebastian…

(Luluś robi rozmarzoną minę)

Jak ja zobaczyłem to San Sebastian… Te dyskoteki… No to… No nie… My tam w ogóle nie spaliśmy. Bo po co spać, skoro tu tyle do roboty?!

Trzeba się nacieszyć.

No! Dwa tysiące dolarów brałem na taką wyprawę, a Łada – dla porównania – kosztowała 1700. Poprzywoziłem masę pięknych rzeczy. W San Sebastian byliśmy w tym burdelu na plaży, w którym Kolumb dymał. Jak ja zobaczyłem te Hiszpanki… I to na plaży wszystko! Domki porobione, siedzą obok. Ło jak pięknie! A jak! Życie, człowieku! Fale lecą, wiaterek dmucha. A jak!

Żyć nie umierać.

Aaale tam! Niektórzy mówili, że chcą iść zwiedzać. A gdzie tam! Nie chcę żadnych murów widzieć. Życia chcę! Nasze kobity były jakie były, a te Hiszpanki – zupełnie inny świat. Wszystkie topless na plaży! Siano mieliśmy to na nas leciały. Zaczepiłem jedną i owinąłem ją flagą, by sobie z nią zdjęcie zrobić. Jadę ją sobie tu tego, a ona nic! No! Cuda!

Sami chodziliście na balety czy z piłkarzami?

Mirek Okoński to z nami wszędzie był. Żyli sobie jak my. Trzy lokale były w Poznaniu i tam żeśmy chodzili. Do tańca i do różańca, nie tak jak teraz. I potrafili wypić! Mirek się przespał i za godzinę mógł grać.

Zdarzało się, że siedzieliście do samego rana a na drugi dzień grał mecz?

A jak! Ile razy! Jezierski świętej pamięci zrobił mu numer. Przyjechał z ŁKS-em, w Merkurym spali, przyszedł do niego Mirek. Jeziera lubił grać w karty, więc jechali sobie po drineczku aż do samego rana. Po 12 był mecz.

– A ty, Mireczku, możesz pić?

– Mogę, bo mam kontuzję!

Uwierzył i sobie balowali. Rano o 12 Mirek dwie bramki strzelił! Wywijas był. Urodzony piłkarz. Wszystko miał.

Wielu mówi, że Okoński mógł zrobić o wiele większą karierę, ale za bardzo popłynął.

Zrobiłby, ale zniszczył go w kadrze Piechniczek.

Każdy ma swoje zdanie. Piechniczek dawał mu bardzo dużo destrukcyjnych zadań. Jak Ernst Happel w HSV go zobaczył, że na pierwszym treningu siatki wszystkim zakłada, powiedział od razu,  że on nie musi nic w tyłach robić. Wolny elektron w ataku.

Taaak!

Później – gdy zobaczyli, ile ludzi przychodzi na stadion HSV, małe dzieci jak do cyrku ciągnęły ojców – miał w kontrakcie klauzulę, że w ciągu 90 minut musi wykonać ileś tam indywidualnych akcji, dopiero dostanie premię.

Ooo!

Jak miał wolną rękę – mógł robić wszystko. Synowi dałem imię na cześć Mirka Okońskiego. To sobie wyobraź, jaki to był piłkarz.

Tak jest! Gdzie teraz Messi do Mirka?!

Techniki Mirka nie można z nikim porównać. Różnica była taka jakbyś porównał ośmioklasistę z trzecioklasistą. Każdy go chciał. Przyjechał tu nawet Belmondo, legenda kina, by zabrać go do PSG. Nie wiedział, że w Polsce jest komuna i nikt nie może wyjechać z kraju.

Mirek mógł chodzić jedną nogą na linie a drugą żonglować, taki był. Zrobiłby większą karierę w Hamburgu, jakby dłużej został tam Netzer. Myślmy go tu gościli w Polonezie. W Lechu nie chcieli puścić Mirka, dopiero jak list otwarty napisał w Expressie, to się udało. Netzera zarząd zamiast normalnie przyjąć, to przyjął w tej cimnicy w klubie. Netzer z musztardówki musiał pić! Milioner! Przyjechał potem do nas do Poloneza, to dwa kotlety zjadł, taki był głodny. Bo co oni mu w klubie mogli dać? Jak tam jedna sprzątaczka i tyle.

Nie tak się robiło interesy.

No a tak? Netzer walczył o niego. A jak tylko przyszedł, to go pogonili. Magath w HSV był zazdrosny, że Mirek robi większą karierę jak on. Niemcy chcieli z niego folksdojcza zrobić. Urodził się w Koszalinie na ziemiach niemieckich.

Mogliby wtedy jednego obcokrajowca więcej zatrudnić.

Ale gdzie tam Mirek folksdojczem? Nigdy! Zdobył im puchar i do tej pory nie zdobyli nic. Nic! Miruś w Bayernie w finale strzelił piękną bramkę. W Atenach zdobył mistrza z nimi. W finale pucharu z Panathinaikosem… Co tam się działo! Po dziewięciu grali. Tych dziewięciu i tych dziewięciu. Jak był taki luz, to Mirek poleciał do bramkarza, żeby mu kulnął piłę. Ten mu kulnął. Pojechał, pokiwał sam lewą stroną sobie przeszedł. Bramkarz myślał, że będzie strzelał. A on nie! W życiu! Na drugą stronę i do pustej jakiś Grek wbił piłkę. Gdzie Mirek poszedł – tam był gwiazdą.

Po mistrzostwie Polski zatrzymał pan ponoć autobus Lecha i wziął Okońskiego do Mercedesa, żeby balował z wami.

Bo żony czekały u Mirka. Ten autobus jakby dojechał to by południe było. Wziąłem go, bo żeśmy szybciej jechali.

O Zabrzu mówicie? Pierwsze mistrzostwo Polski. Mistrz rzutów wolnych Janusz Kupcewicz. 2:0 się kończy, piłkarze wracają Ikarusem. A oni jechali beką swoją. Zajechali drogę, zabrali do siebie i balet.

Na Rataje żeśmy go zawieźli, miał mieszkanie na 11 piętrze. Wtedy akurat papież był w Poznaniu. I żeśmy mu dziękowali z tego balkonu, bo wszystko było widać. Z Szarmachem żeśmy kiedyś też balowali.

Z Szarmachem, który przyjechał do Poznania ze Stalą Mielec.

Taaak! My ich gościliśmy. Mieszkali w Polonezie, zaprosiliśmy Szarmacha, Hniato i Oratowskiego. Trzy filary. Latę i Kasperczaka też, ale nie chcieli. Wzięliśmy ich do “Piekiełka”. Lokal był czynny do drugiej, to żeśmy przedłużyli. Rysiu pojechał po płonące kabanosy, były dziewczyny, tańce, orkiestra do rana. Do piątej. A w południe mecz! Szarmach był tak załatwiony, że myślałem, że na barze kura siedzi, tak mu łeb opadał. Ugotowany był. Cieszyliśmy się jak nie wiem, że najlepszego mamy z głowy. Przez ten balet spóźniliśmy się na mecz. Przychodzimy, patrzymy, a tam 0:2. Szarmach strzelił bramę…

Wychodzi na to, że ci piłkarze lepsi wtedy, kiedy się napili.

Szarmach jak Okoń! Przegraliśmy to 1:3. On idzie, ja z Łupickim stoję, a on podchodzi do nas:

– Pięknie mi się grało po tej imprezie! O jaki ja odważny na boisku byłem. Jemy obiad i zapraszam na powtóreczkę!

Myślałem, że kota dostanę!

Słyszałem anegdotę, że jak grali na Dębcu, to Mirek w przerwie meczu nalał sobie jabola do szklanki i wypił. Wszyscy herbatę z baniaka, a on wino. Prawda to?

Jak w Koszalinie miał szesnaście lat i schodził z boicha, to nie szedł do szatni do piłkarzy, a do gospodarza. Jak było zimno czy deszcz padał, wino robił, Mirek z nim wypił i dopiero schodził do szatni.

Ale na Dębcu na meczu.

W przerwie to zawsze tak! Zamiast iść do szatni, to do gospodarza, którzy już wiedział o co chodzi. No a jak!

Fajna anegdota też jak Mirek Grażynę poznał, jego żonę, dopiero mieli się ku sobie, początki znajomości. Ona na piłce się nie znała, ale jej chłopak grał na boisku, oczko puszczał, poszła na niego. Spotkali się gdzieś wieczorem na zabawie po tym jak Mirek był najlepszym zawodnikiem meczu.

– Wiem, że byłeś najlepszy, bo sędzia cię wyróżnił żółtą kartką.

Ona też jest dobra (śmiech).

C07RJ_0WIAAq1xR

Zdarzyło się, że kupił pan piłkarza i okazało się, że nie da się na niego patrzeć?

Z Grześkiem Kapicą tak było, jak żeśmy go po mistrzostwie zgarnęli. Od razu żeśmy na Śląsku przyjęcie zrobili w tym samym dniu. W Poznaniu był wtedy – jak mówiłem – papież, w całej okolicy nie było wódki. Na całym Śląsku nie było takiej imprezy! Piłkarze innych drużyn przychodzili do nas pod drzwi i my żeśmy ich wpuszczali. No i przyszedł też Kapica z narzeczoną. Seidler – mój rocznik – nie pamięta już jak się na tej imprezie popłakał ze szczęścia. Młodszy ode mnie o sześć miesięcy a łeb już nie ten. Ale on był w partii, to łeb mu tak nakręcili, że już nie ma teraz takiej pamięci (śmiech).

Szliśmy szeroko – przecież nie pierwszy mistrz – to żeśmy tego Kapicę wzięli do Poznania, skoro się nawinął. Wrócił z nami, u Jurasa Łupickiego dostał mieszkanie. Załatwiony był i już nie było, że wraca do Szombierek. Zaatakowaliśmy, kluby pozałatwiały i był w Lechu. Co z tego, skoro pojechał na wyjazd ze Śląskiem – bardzo cudowne dwie bramy zdobył – ale obrońca widział, że wyskakuje po trzecią i nadepnął mu na nogę. Pozrywał wszystko w tej nodze. Kaleka już był całe życie. Jakich my mieli wtedy lekarzy, to człowieku… Koniec.

Jasia my już też prawie mieli. Jasieńka Urbana! Już był w Merkurym, już były balety… Gierek zadzwonił. Musiał iść z tego swojego Zagłębia do Górnika. Nie było dyskusji.

Którego trenera spośród wszystkich poważał pan najbardziej?

Łazarka. Został trenerem stulecia w Lechu, to musiał być numerem jeden.

A najlepsze jest to, że pierwsze mecze miał nieudane i go chcieli wywalić.

Wszyscy byli cięci na niego, że dupa nie trener, ale jak zobaczyli po porażce 0:6 z Wisłą, że zabrał ich do lasu i ledwo słaniają się na nogach umorusani, stwierdzili, że jeszcze dadzą mu szansę. W tamtym roku mistrza zdobyliśmy.

Jak kończyłem trening na piaszczystym boisku z drewnianymi bramkiami, które było koło głównego, oglądałem jak Łazarek trenuje. Nie było, że kumple. Jechał z nimi równo. Walił wszystkich.

Fenomen. Dla mnie w porządku był, bo ja się nigdy nie wtrącałem. Była fama, że syna zaczął wprowadzać. No i sponsorzy się zdenerwowali. Na kawie Bartkowiak i Łupicki jechali go, że nie może być tak, że on sobie synka wprowadza. Siano dajemy i rządzimy my. Pojechałem z nimi, napiłem się kilka sztekli, zjadłem goloneczkę – piękne goloneczki były! – i mówię:

– Co ja będę zaglądał za kulisy, skoro na scenie jestem i mi się podoba.

I zostałem, a oni poszli. Łazarek miał odprawę, oni weszli do jego gabinetu, przerwali mu, zaczęli coś gadać, a Łazarek:

– Panowie, mogę was o coś prosić?

– Tak?

– Z tamtej strony macie klamkę. Sprawdźcie czy działa.

Przyszli wkurwieni, mówię “po co żeście poszli?!”. Nie? No. Łupa się zdenerwował, że go wywalił i poszedł do Olimpii. Powiedział, że w życiu nie wyda już złotówki na ten klub. No ale swojego dziecioka nie wpuszczać?

Łazarek mówi po latach, że przesadzał i zajeżdżał piłkarzy.

Ja wiem? Wymagający był. Drugi mój ulubiony to nasz Czesiu Michniewicz. Czesiu z gówna bat zrobił! Tę Legię co rozwalił w Pucharze, to koniec świata.

Oni zamienili mecze, bo pierwotnie pierwszy był w Warszawie. Bali się, że dostaną w plecy i nikt nie przyjdzie na rewanż do Poznania.

Wesołe życie było u niego! Dobry też był Apostel. Stali wszyscy przed meczem, a on:

– Co ja wam będę dużo godoł. Jachu, jesteś kapitan, rządzisz na boisku, wisz najlepiej. Grajcie jak najlepiej, cześć!

I Jachu rządził!

Łazarek zaimponował mi też tym, że łapał zachowania piłkarzy na boisku. W szatni opieprzał Józka Szewczyka na meczu z Athletic Bilbao. W Poznaniu wygraliśmy 2:0, grałem tam przedmecz jako trampkarz, wcześniej na Liverpoolu podawałem piłki. Łazarek opierniczył w przerwie Józka Szewczyka. “Co ci te piłki latają przed oczami, a ty gówno robisz”. Szewczyk na to, że nie widzi. Co się okazało – miał raka oka i umarł. Łazarek  od razu miał zarzut do Józka Szewczyka, wyłapał, że nie do końca ogarnia. Ostatecznie przegraliśmy 0:4.

Numer zrobili tam z nami jak z baranami. Rozgrzewka była w porządku, po rozgrzewce zgasili światło i jak nasi byli w windzie, tamci po ciemku zlali wodą boisko. Miłoszewicz sobie girę skręcił przez to. Złe korki wzięli, bo dobrali na suchą murawę.

Z korupcją się pan często spotykał?

Z kim?

No z korupcją.

Co?

Ze sprzedawaniem meczów.

O korupcji będziemy gadać… Korupcja jest, była i będzie. My mamy w genach korupcję. Byliśmy pod zaborami, żeby żyć musiałeś kupować życie. Mamy w genach, niech nie pierdolą o żadnej korupcji.

No ale spotykał się pan z ustawianymi meczami?

My tam nie ustawialiśmy. Daliśmy lekką nagrodę, żeby lekko puścili, ale nie żeby ustawiać… Górnik Zabrze to nam puścił mecz na przykład, żeby Widzew nie dostał mistrza.

Ale wiesz dlaczego? To było odwdzięczenie się za to, że my kiedyś spadając z ligi im daliśmy mistrza. Kupę lat to pamiętali.

Był taki mecz z Gwardią w 57 roku. Do Gwardii pobrali wszystkich najlepszych zawodników z całej Polski. Legia gównem była przy nich. Lech też był rozszarpany, wzięli wszystkich piłkarzy do Śląska, Legii czy Zawiszy, stare repy tylko zostały. Spadaliśmy. Przyjeżdża po piłkarzy autobus na dworzec centralny, patrzą, a tam na Pałacu Kultury wywalony transparent “Witamy mistrza”. Gwardia już miała bankiety poplanowane, orkiestrę! Do przerwy dostali bramę od Anioły, był deszcz, jak wszedł między obrońców to jak taran. Wyszło tak, że Gwardia przegrała a Górnik dzięki nam został mistrzem. Wisz co się działo? Ci ze Śląska to naszych kąpali w wódce po meczu. Mnie nie było na tym meczu – robiłem w przemysłówce – ale jak wiara wróciła to była wniebowzięta.

– Że ciebie nie było… Byś widział, co Ślązoki nastawiały. Piw i gorzoły tyle, że nie mogliśmy unieść!

 I oni to pamiętali. Jak walczyliśmy z Widzewem o mistrza, Górnikowi było już wszystko jedno czy wygra czy przegra. Odwdzięczyli się.

Ale z flachą też żeśmy musieli przyjechać. Wziąłem całą skrzynkę z tego sklepu monopolowego, co mi dali za przechowywanie. Kierownik, sekretarz, sekretarka – wszyscy w Zabrzu chlali z nami. W końcu sami pytają nas:

– Bankiet mamy już robić?

– Róbta wszystko! Będziemy chlali!

– Nic się nie martwta!

Działacz Widzewa też – widziałem –  tam się kręcił, ale nic już nie wskórał.

Ty pytasz o korupcję, ale to były kompletnie inne czasy. Kto mówi, że o niczym nie wiedział i w tym nie uczestniczył – jak na moje kłamie.

Inne czasy, ta… Człowiek z człowiekiem bardziej zżyty był.

Podobno pan strasznie narzeka na obecnych piłkarzy, że smutni są. Zupełnie inne pokolenie.

No jak, bo smutni! Nie ma uśmiechów na twarzach. Jak ten Kownacki wygląda? Chodzi zadąsany… On powinien się cieszyć codziennie, że jest w Kolejorzu i robi karierę. A tam wszyscy tacy. Śmieje się tylko Trałka i Dudka. To normalna wiara, młodzi to gwiazdy. Powie, że teraz ci nie podpisze plakatu, dopiero potem, a potem ucieknie bokiem. Łaskę robią!

Nie było co robić w tamtych czasach. W telewizji miałeś dwa programy – polityka i nudy. Ludzie szukali rozrywki, chodzili na Kolejorza.

Na Wartę wcześniej! Pamiętasz Mariuszek?

Pokolenie mojego ojca już się utożsamiało z Lechem.

Warta przed wojną była numer jeden. Mieli stadion na Rolnej, mistrza zdobyli. Całe miasto chodziło na Wartę. Warta przed wojną miała w szeregach kupców z Poznania, wszyscy prywaciorze jak ja. Piniądze mieli na wszystko. A biedny kolejowy klub co tam miał? Nic! Po wojnie otworzono zakłady Stalina i  podpięli pod nie Wartę. Wiara od razu przestała chodzić, a zyskał Lech.

Zobacz, jaki naród jest mądry. Stalin rządził, był prykaz by rozwijać Wartę, a społeczeństwo się kapnęło i zaczęło chodzić na Lecha. Propaganda nie pomoże.

Co powiedział sekretarz – musiałeś zrobić.

Teraz kliknieciem myszki jesteś na drugim końcu świata. Wtedy wszystko przenosiło się drogą pantoflową. Władza miała instrumenty do walki z ludźmi, milicję, ludzie musieli się słuchać. A mimo to wiedzieli.

Na Kolejorza mówili “szlabaniorze”, nie chcieli z nami rozmawiać. My na nich “wazeliniorze” i tak żeśmy sobie jechali.

Gdy byłem w Berlinie zachodnim po zburzeniu muru, to zwariowałem. Nie mogłem się napatrzyć. U nich kostka brukowa – u nas nierówny chodnik. Te światła, te neony, asortyment. Szaleństwo. U nas ściany zwykłą kredówą wymalowane, prymitywne dywany, krany jakieś najzwyklejsze. Jako dzieciak chodziłem na targi poznańskie i żebrałem gumy do żucia, żeby mieć cos z zachodu. Zbierałem te papierki, bo były kolorowe. Paczki po Malboro czy Camelach się ustawiało na meblach albo puszki Coca-Coli czy Pepsi. Była ozdoba, bo cała reszta w Polsce to była szarówa.

I wy się dziwicie, że myśmy chcieliśmy płacić na Lecha i jeździć po świecie. Wychodziłeś z samolotu i widziałeś życie. Życie! A ja przez życie sobie szedłem szeroko.

15909641_1391162610928536_202277778_n

***

Jak pan stracił cały majątek?

Rodzina…

(cisza)

Nie powie ci w szczegółach, bo nie chce nikogo pogrążać. Napisz, że to przez sprawy rodzinne. Trzeba było spłacić skądś długi, wysiudać go do końca.

Które to były lata?

Dziesięć lat temu jakieś. Procesy nic nie dają. Akt notarialny pięknie zrobiony i co? Tam nie wygrasz człowieku…

Trzeba docenić, Mariusz, twoje zachowanie w tej całej sytuacji. Zgarnąłeś pana Henia do siebie z ulicy.

Heniu jest u mnie drugi raz. Za pierwszym wracając z pracy usłyszałem, że Luluś potrzebuje od paru dni pomocy. Stałem akurat na przystanku. Mróz… Jak sobie pomyślałem, że on jest pod stadionem na tej ławce… Druga myśl – jadę po niego. Impuls. Po prostu wiedziałem, że muszę mu pomóc. Od kilku dni spał na tym mrozie. Wyglądał jak jakiś Robinson Crusoe. Podjechałem i spytałem, czy chce jechać do mnie do domu i spać u mnie w łóżku. Miał w portfelu 50 złotych, zapłacił za taksówkę, bo on prawie nie chodził. Bałem się, że nie wejdzie na trzecie piętro, bo ma zmasakrowane nogi przez ten mróz. Był u mnie trzy dni.

Nie pierwszy raz taki numer wyciąłem, bo kiedyś przygarnąłem też bezdomnego z klatki, spał przy kaloryferze. Bałem się gościa, bo w ogóle go nie znałem. Psychopata, niech mi dzieci pozabija i co ja zrobię? A on już był nie tego, gadał do siebie na tej klatce. Dałem mu śpiwór i klucz do piwnicy. Skoro obcego tak potraktowałem, to czemu mam nie pomóc Lulusiowi? Lulusia znałem od lat, więc było inaczej.

Ale – uściślajmy – nie byliście też kolegami. To nie była zażyła znajomość.

Ja mam 45 lat, Luluś 76, między nami jest 30 lat różnicy, więc to nigdy nie był mój kolega. Zawsze traktowałem go jako osobę publiczną, ogólnie znaną, bogatą, ustawioną społecznie. Jako dziecko wstydziłbym się do niego podejść. Śledziłem go, czytałem o nim w książkach. Na tej zasadzie. Spotkałem go kiedyś na ulicy lata temu, to przybiliśmy sztamę. Kiedyś też rozmawialiśmy w jakimś lokalu na mieście. On jest komunikatywny, dla każdego jest od razu swoim człowiekiem. Przy stole zawsze miał kupę kumpli. Napił się i z bogatym, i z biednym, i z bogobojnym, i z chuliganem.

Wracając do tematu – po tym jak przygarnąłeś Lulusia pierwszy raz, trafił do noclegowni.

Nie przeszkadzał mi, ale ja też miałem pracę, wywiadówki, żonę. Teraz akurat szczęśliwie się złożyło, że mam urlop, więc mogę mu pomóc bardziej. Zeszykowałem mu reklamówkę, dałem golidła, książkę, jabłko. Wywieźli go do przytułku. Przyjechałem kiedyś do niego w odwiedziny. Łóżka piętrowe, mało miejsca jak w wojsku, jedna szafa. Siedzi gościu i masuje sobie stopy kremikiem. Wytatuowany od góry do dołu, rzeźba jak u Arnolda w najlepszych czasach. Od samej twarzy widzisz, że to nie ministrant. Mają tam spanie i jedzenie, a w dzień wychodzą i robią swoje na mieście. Masa recydywistów. Nietrudno o konflikt w takim środowisku.

W końcu go wywalili z tego ośrodka. Wiara była zazdrosna. On jest chory, ledwo łazi, kręgosłup mu poszedł na klatce na tym mrozie. Nie pracował, a reszta musiała. Doszło w końcu do bójki. Dwóch młodych sobie popiło i mu wszystko wyrzygało.  Postawili mu wiadra i mówią, że ma myć. On na to, że nie może. Przecież on jest chory i ma 76 lat! Nie podobał im się taki człowiek. W końcu go zlali. Niestety on święty też nie był. Miał 0,3 promila alkoholu. Niby nic, ale regulamin to regulamin. Bezwzględny zakaz alkoholu. Jedna kropla piwa i wylatujesz. Kierownik wywalił całą trójkę.

I święta Luluś spędził na klatce.

Spał u kolegi na klatce, bo studenci, którzy tam mieszkali, pojechali do domów. Girę miał całą rozwaloną, skóra mu odchodziła już w jednym miejscu. 24 godziny na dobę nie ściągał papci. Wyglądał jak kloszard. Ubrania są w workach i wywalę to na śmietnik, nie będę tego prał, skoro dostał już nowe lumpy. Okna musiałem pootwierać na kilkadziesiąt minut, żeby żona nie wzięła rozwodu jak przyjdzie. Wszyscy go olali. Z jednej strony się nie dziwię – ma nie pić i koniec. Kropli wódki do śmierci ma nie wypić. Jak ja się do wiem – koniec. U mnie nie będzie trzeciego razu. On już poznał życie z każdej strony. Wie, jak to jest spać na klatce, śmierdzieć. Wie, jak to jest gdy wszyscy mają go w dupie. Pewni ludzie ze środowiska kibiców mieli deklarację od piłkarzy pierwszego zespołu, że ci dadzą na czynsz co miesiąc, jeśli ktoś mu załatwi chatę. Jakbym miał taką deklarację – zrobiłbym to w jeden wieczór. A oni nie zrobili nic przez trzy miesiące… Piłkarze nie chcieli dawać mu już kasy bezpośrednio, tyle co dwa miesiące temu dostał od Jana Bednarka 200 złotych. 

Dla mnie to naturalne, że trzeba było pomóc. Lech jest przecież w moim sercu. Jak dziś pamiętam swój pierwszy wyjazd – rozmawialiśmy o tym meczu – w czwórkę maluchem do Zabrza. Jechaliśmy ja, ojciec i dwóch jego kolegów. Dwanaście lat miałem. Przez całą Polskę wisiały flagi Maryjne, bo w Poznaniu był papież. Wiesz, co ja chciałem zrobić? Ukraść tę niebiesko-białą flagę. Byłem dzieckiem i się wstydziłem odezwać. Wyprzedzały nas szybsze samochody i miały szaliki, trąbki. Autokary, wycieczki oblepione flagami z Mirkiem Okońskim. A my bez niczego. Bardzo głupio mi było. Niczego tak nie pragnąłem, jak tylko tej flagi w barwach Kolejorza.

Takie czasy były, że w wieku 11 lat dostałem pierwsze ubranie ze sklepu. Zawsze miałem po kimś z rodziny albo od znajomych, takie były czasy. Nie miałem kalesonów, na wuefie się wstydziłem rozebrać, bo miałem damskie rajtuzy. Mama mi kupiła wtedy pierwszy raz sztruksy. Były za ciasne w pasie. Całe dwie kości miałem obolałe, jechałem z odpiętym guzikiem i rozporkiem i nadal były za ciasne. O jak mnie te sztruksy cisnęły… Ból przez całą drogę. Coś okropnego. To jeszcze zapamiętałem z tego pierwszego wyjazdu.

Te sztruksy mama kupiła w Mirandzie?

Cały Poznań tam kupował, więc to bardzo prawdopodobne. Luluś sprzedał mi jakieś gówno, teraz mogę mu po latach nakopać za to do dupy (śmiech).

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

***

Chcesz pomóc w zbieraniu pieniędzy na dach nad głową i obiady dla Lulusia? Możesz wpłacić cegiełkę na konto fundacji “Uwierz w pomoc”. Dziś jest dobrze, ale co będzie za pół roku – tego nie wiemy. Każda pomoc się liczy.

Numer konta: 57 1240 1750 1111 0010 7165 6750 (z dopiskiem “dla Lulusia”).

Najnowsze

Francja

Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG

Bartosz Lodko
1
Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG
Piłka nożna

U-21: Nie będzie nam łatwo o awans do fazy pucharowej. Poznaliśmy skład koszyków

Bartosz Lodko
3
U-21: Nie będzie nam łatwo o awans do fazy pucharowej. Poznaliśmy skład koszyków

Cały na biało

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
29
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

34 komentarzy

Loading...