Jeśli nie jest wam obca sytuacja, w której KAŻDA wymówka staje się dobra, byle tylko uniknąć ćwiczeń – powinniście przeczytać ten tekst. A nie oszukujcie się – pewnie wielu z was doskonale zna to uczucie. Z jednej strony – ta przerażająca świadomość, że dalszy brak aktywności fizycznej zrobi z was gości, których jeszcze przed chwilą wytykaliście palcami. Z drugiej – „za ciepło”, „za zimno”, „za dużo pracy”, „za fajny film”, „od jutra”, „od poniedziałku”. Otóż nie! Pomijając tzw. stany wyższej konieczności, żadna wymówka nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem, by olać bieganie czy siłownię, co pokazuje historia Tima Peake’a.
Dla jednych to pewnie zwykła ciekawostka, o której można zapomnieć już minutę po jej przeczytaniu, ale my uwielbiamy takie historie. Jest w niej głębszy sens. Do rzeczy: gość przebiegł Maraton Londyński będąc w… kosmosie.
Zgodzicie się chyba, że jest to „pewne utrudnienie”, prawda? Ale dał radę. A skoro tak, to trochę głupio zestawiać to z szeregiem ziemskich problemów pierwszego świata.
To dopiero drugi taki przypadek w historii. 44-letni Brytyjczyk służy na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. W czasie, gdy 37 tysięcy uczestników rywalizowało ze sobą na ulicach Londynu, on toczył z nimi korespondencyjny bój, znajdując się kilkaset kilometrów nad Ziemią. Cisnął oczywiście po bieżni. Jak załatwiono problem nieważkości? W ruch musiały pójść specjalne pasy. Prócz tego Peake brał również udział w procedurze startu, w czasie krótkiego filmiku wyraził nadzieję, że ze wszystkimi spotka się na linii mety. Na marginesie: marketing pierwsza klasa.
3 godziny 35 minut i 21 sekund zajęło mu pokonanie całej trasy, czyli on danego słowa dotrzymał. Sporo zabrakło mu do rezultatu zwycięzcy (2:03:05), nie pobił też własnego rekordu życiowego (3:18:50). Ale „rekord kosmosu” należy od wczoraj właśnie do niego – jego poprzedniczka, Sunita Williams, w 2007 roku przebiegła dystans 4 godziny i 24 minuty.