Królowie remisów spotkali się dziś na Old Trafford, drużyny chętnie idące na kompromis – United i Tottenham – miały przed tą kolejką po sześć podziałów punktów na koncie. Niby stara maksyma futbolowa mówi, że jeśli nie możesz jakiegoś meczu wygrać, to postaraj się go zremisować, ale ewidentnie jedni i drudzy przesadzają, tracąc kontakt z czołówką. Dziś ciśnienie na komplet oczek było więc dla obu ekip podwójne, ale presję lepiej dźwignęła szajka Mourinho, wygrywając 1:0.
Również dzięki temu parciu na zwycięstwo oglądaliśmy dobry mecz, szczególnie w pierwszej połowie, kiedy mieliśmy sporo spięć podbramkowych. Nie było tak, że któraś z ekip osiągnęła przerażającą przewagę i ktoś mógłby z pełnym przekonaniem powiedzieć: „oho, zaraz walną”. Nie, raz szliśmy w jedną stronę, raz w drugą, bramka wisiała w powietrzu, ale zawsze brakowało konkretu. A to strzał Pogby wyjął Lloris, a to strzał Sona odbił de Gea. W końcu jednak ten impas rozwiązał Mychitarian, pakując piłę elegancko pod ladę.
Przełamał się Ormianin – już w czwartek trafił przeciwko Zorii – ale ten gol jest jego debiutanckim w lidze. Długo kazał na siebie czekać, to prawda, jednak jego historia dobrze obrazuje współczesny futbol. Gość nie gra jeszcze długo w United, ledwie parę miesięcy, a już pojawiały się głosy, że będzie transferowym niewypałem. Najpewniej wystarczyło chwilę dłużej poczekać i też szkoda, że opuścił boisko na noszach, akurat w momencie, kiedy zaczął się spłacać bramkami.
Wracając do meczu, naturalnie Koguty próbowały wywieźć choć ten – dotychczas przeklęty – punkt, ale Czerwone Diabły nie miały zamiary znowu się sfrajerzyć i dobrze zabezpieczyli tyły. A jeśli jakiś strzał przedostał się za ten solidny mur, to zawsze na miejscu był de Gea, jak wtedy gdy wyjął uderzenie Eriksena z wolnego. Naprawdę Hiszpan był dziś w dobrej formie i Koguty musiałyby się mocno nagimnastykować, jeśli chciałyby go zaskoczyć. Niestety, nie pomógł im w tym słaby tego popołudnia Harry Kane i między innymi stąd jajo na tablicy wyników.
Dla czołowej czwórki ten wynik jest raczej korzystny – United mimo zwycięstwa nadal są daleko, a Tottenham stracił dystans.
What a way to be the first Armenian ever to score a Premier League goal ….Henrikh mkhitaryan pic.twitter.com/NqtPJlv7Ri
— SCHOLES (@iamscholes) 11 grudnia 2016
*
Co na innych stadionach? Przede wszystkim trzeba zobaczyć popisówkę Costy, która dała Chelsea skromne zwycięstwo 1:0 nad WBA:
12 goals in 15 league games for Diego Costa. Surely the best striker in the league? #CFC #BPL pic.twitter.com/kn9Uzs7jHa
— PrimeFootball (@PrimeFootball_) 11 grudnia 2016
Z czołówki grał jeszcze Liverpool i początek nie wskazywał na to, że ta przeprawa będzie dla The Reds drogą przez mękę. Lallana walnął bramę w piątej minucie i worek miał się rozwiązać. Dwukrotnie trafił jednak West Ham. Wiadomo, że Payet król i tak dalej, ale przy tym uderzeniu z rzutu wolnego słabo zachował się Karius, który był źle ustawiony. Drugi gol też idzie po części na konto Niemca, bo był zdecydowany przy wejściu do piłki jak kobieta na zakupach.
Miał jednak Liverpool szczęście, że bramkarz West Hamu również wyczyniał cuda, bowiem Randolph nie wyłapał prostego dośrodkowania i piłka spadła na nogę Origiego, który wykonał wyrok. To by było jednak na tyle, bo choć gospodarze stwarzali sobie sytuacje – jak na przykład genialny strzał Hendersona wyjęty jeszcze lepszą paradą już ogarniętego Randolpha – ale nic ostatecznie nie wpadło. Ekipa Kloppa traci oczka, a że Chelsea nie zwalnia, to strata wynosi już sześć punktów.
1-1 payet. pic.twitter.com/V8uviWJ0CN
— Liverpool Gifs (@lfcgif) 11 grudnia 2016
Komplet wyników: