Najbardziej wyrównana, najtrudniejsza dla napastników, potwornie wymagająca dla obrońców, wypełniona po brzegi gwiazdami największego formatu. Słowem – najlepsza. Gdybyście spytali Anglika, jaka jest Premier League, pewnie usłyszelibyście co najmniej jeden, jeśli nie komplet powyższych komplementów. Dowodzący zespołem lidera tej ligi Pep Guardiola ma jednak na ten temat zgoła odmienne zdanie i bynajmniej nie zamierzał się z tym kryć.
– Wiele razy słyszałem o tym, jak intensywną ligą jest Premier League. Żaden z was nie był chyba w La Liga czy Bundeslidze, nie przekonał się, jaka tam jest intensywność. Tutaj może faktycznie jest więcej meczów do rozegrania, ale gdybyście zobaczyli, jak grają w Niemczech… – Pep gwizdnął z zachwytu, po czym dodał: – Myślę, że powinniście szanować inne rozgrywki. To, jak piłkarze tam grają, w jaki sposób.
Bum! Angielski dziennikarz, który pytał po meczu z Evertonem o ten właśnie aspekt, który jego zdaniem stawia Premier League na czele krajowych rozgrywek, szybko został sprowadzony na ziemię. A razem z nim miliony rodaków żyjących w błogim przeświadczeniu o wielkości ich ligi i jej wyższości nad innymi.
Guardiola jednak na tym nie poprzestał. Gdy dziennikarz zaatakował go stwierdzeniem, że połowa meczów dla takiej Barcelony w La Liga to ledwie przebieżka, niedzielny spacerek, a nie ciężka przeprawa, Pep skontrował:
– Taki jest stan rzeczy, ponieważ Barcelona jest wyjątkowa w sposobie gry, jest jak maszyna. Mają niezwykłych graczy z przodu, dobrze kontrują, świetnie konstruują akcje. Wygrywają 4:0, bo zasługują na to, żeby wygrywać 4:0 – stwiedził. I dalej: – Każda liga ma swoje mocne strony, ale to najwyższy poziom zawodników sprawia, że Hiszpania od siedmiu, ośmiu czy dziewięciu lat praktycznie co roku ma finalistów lub zwycięzców europejskich pucharów. Grają świetnie, mają świetnych piłkarzy – tutaj tkwi główny powód.
Intensywność ligi? Pff, nic szczególnego. Byliście w ogóle w Niemczech?
Najlepsi piłkarze? Łee, spójrzcie na Hiszpanów i na to, gdzie co roku są w pucharach. I mówi to trener lidera. Drużyny budowanej za grube miliony funtów.
Przepełnionych dumą, zadowolonych z siebie, zadurzonych bez pamięci w swojej ukochanej Premier League Anglików, przybysz do ich kraju sprowadził brutalnie na ziemię. I na dokładkę spuścił na nich stukilowe kowadło. Nie oszukujmy się, z każdym sezonem, w którym Anglicy nie potrafią poza wyspami osiągnąć nic szczególnego, przekonanie o słuszności słów Guardioli dojrzewa w każdym kibicu mającym sprawną parę oczu i IQ wyższe od placka ziemniaczanego. Ale żeby powiedzieć Anglikom na ich ziemi, prosto w twarz, że rozgrywki będące ich najdonioślejszym towarem eksportowym, wręcz obiektem kultu, nie są wcale tak wyjątkowe, za jakie się je uważa? Do tego zdecydowanie trzeba mieć “cojones”.