Wczorajszy powrót Legii do Ligi Mistrzów kibice uświetnili efektowną oprawą przedstawiającą zamaskowaną postać oraz wielki napis: “Guess who’s back?” A później odsłonili twarz ultrasa z szalikiem zakrywającym pół twarzy. Widowisko było świetne, ale – żeby bardziej korespondowało z faktami – należałoby wprowadzić w nim pewne poprawki. Otóż zamiast ultrasa powinna ukazać się twarz kompletnego popychadła i łamagi, najlepiej od razu z obitą gębą. To powinien być klasyczny człowiek-wpierdol, bo właśnie taką rolę w tej edycji Champions League ma pełnić Legia. Taka oprawa byłaby nie tylko widowiskowa, ale też idealnie oddałaby status zespołu, który po 21 latach powrócił do europejskiej elity.
Warszawską drużynę (nie klub jako całość) porównalibyśmy do menela, który jakimś cudem otrzymał zaproszenie na ekskluzywną imprezę z darmowym żarciem i open-barem. Co prawda facet śmierdzi na kilka metrów, ma podarte łachy i nie mył się od tygodni, ale widnieje na liście gości i ma prawo przebywać na bankiecie przez pełne dziewięć godzin. W tym czasie wielokrotnie się porzyga, ściągnie kilka obrusów, może nawet zrobi pod siebie, a wszyscy będą musieli te jego popisy obserwować. Już po pierwszych 90 minutach wielu ma go dość, a pozostali mają z niego nieprawdopodobną bekę. Nawet ci najważniejsi, którzy tym sposobem dostaną też kolejny argument, by uszczelnić system zaproszeń i w kolejnych latach uczynić co w ich mocy, by więcej meneli do elity nie wpuszczać.
A najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet sam menel – kiedy już wytrzeźwieje – w duchu przyzna wszystkim rację.
Zastanawiamy się, co wczoraj musiało się dziać w głowie takiego Kazaiszwilego, który przyszedł do Legii z silniejszej ligi holenderskiej (gdzie miał świetne liczby), by – jak sam publicznie podkreślał – spełnić marzenie o grze w Lidze Mistrzów. Ale właśnie – o grze, a nie o bezradnym miotaniu po boisku i braniu udziału w historycznych kompromitacjach. Kiedy Gruzin tuż przed meczem obserwował piękny i wypełniony po brzegi stadion, słuchał hymnu Champions League i witał się z gwiazdami światowej piłki, musiał w duchu czuć, że podjął właściwą decyzję. Ale już kilka minut później – kiedy na tablicy widniało 0:3, a on praktycznie nie dotknął piłki – przez głowę musiała mu przejść myśl: “Co ja, kurwa, najlepszego zrobiłem?!”
Ano, drogi Vako, zrobiłeś coś bardzo dziwnego. Dołączyłeś do drużyny która wyszła na Borussię z dwoma stoperami, którzy jeszcze piętnaście miesięcy temu kopali w I lidze i zagrali ze sobą po raz pierwszy. A także z ofensywnym pomocnikiem na lewej obronie, z czterema – włącznie z tobą – nowymi pomocnikami, i ze średnim napastnikiem, który z bliżej nieokreślonych powodów posadził na ławce najlepszego i właściwie jedynego strzelca zespołu. Dołączyłeś do drużyny, która – już po twoim zejściu – na skrzydłach miała piłkarza, który w tym roku zagrał 24 razy w klubie i nie zaliczył ani jednego gola czy asysty (Langil) oraz piłkarza, który od 2014 roku rozegrał w klubie 85 spotkań, w których zdobył dwa gole i zaliczył cztery asysty (Aleksandrow). Dołączyłeś do bandy zagubionych, niewierzących w siebie ani w drużynę kopaczy, zarządzanej przez aroganckiego trenera, który zraził do siebie każde środowisko, w którym jak dotąd pracował.
Inna sprawa, że normalnie w takich sytuacjach, czyli przy debiucie obiecującego piłkarza, bierzemy delikwenta pod lupę i dokładnie analizujemy jego występ. W przypadku Vako również mieliśmy taki zamiar, ale szybko zorientowaliśmy się, że nie ma to najmniejszego sensu, bo zarówno on, jak i cała reszta legionistów, będą pełnić role zwyczajnych statystów. Jak ktoś słusznie zauważył pod artykułem z ocenami z tego meczu, przy wszystkich ofensywnych graczach Legii należałoby napisać “grał za krótko, żeby go ocenić”. Jakkolwiek spojrzeć, przy takiej “taktyce” i takim “wsparciu” ze strony “drużyny” nawet Messi czy Ronaldo mogliby mieć problem, by pokazać się z dobrej strony.
0:6 to jednak nie jest największy problem Legii, bo na trybunach działy się rzeczy, które mogą mieć jeszcze bardziej przykre konsekwencje. W nocy klub wydał szybkie oświadczenie, w którym podkreślał, że okrzyki kibiców nie były rasistowskie, ale wulgarne. I że zamierza wyciągnąć konsekwencje wobec zamaskowanego bydła, które przy okazji Ligi Mistrzów postanowiło przypomnieć się szerszej publiczności. Wracając jeszcze do Kazaiszwilego, który tak marzył o Champions League, może się okazać, że kolejne mecze przyjdzie mu grać przy pustych trybunach. Znając podejście UEFA do takich spraw – to całkiem możliwe.
Czyli zarówno Gruzin, jak i reszta legionistów – którzy przez całe życie czekali na Ligę Mistrzów – mogą w efekcie zaliczyć sześć upokorzeń, w tym jedno-dwa w kompletnej ciszy. Jak ulał pasuje tu powiedzenie: Uważaj o czym marzysz, bo marzenia mogą się spełnić.
Fot. FotoPyK