Reklama

Masłowski i Starzyński, czyli wyzwanie dla naukowców

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

14 sierpnia 2016, 11:20 • 3 min czytania 0 komentarzy

Z jednej strony chłopak, który był odkryciem roku 2014 i miał wskoczyć w buty rozgrywającego w drużynie warszawskiej Legii, a teraz mozolnie odbudowuje się w Gliwicach. Z drugiej gość, który totalnie spalił się zagranicą, a po powrocie do kraju z łatwością zamiata przeciwników pod dywan. Michał Masłowski i Filip Starzyński – dwóch zawodników, którzy stanowią dla naukowców XXI wieku zagadkę prawdopodobnie nie do rozwikłania.

Zdarza się czasem, że utalentowany piłkarz trafia do lepszego klubu i nie potrafi dźwignąć presji. Spala się przy większej publiczności, nie daje sobie rady z rywalizacją i tak dalej. Zjazd jakiego autorem jest jednak Michał Masłowski to coś, co nawet w skali polskiej piłki jest szokujące. Nie tyle nawet, że nie potrafimy przypomnieć sobie dobrych meczów zawodnika w Legii, co ciężko nawet o przywołanie jakichś konkretnych sytuacji, w których tak zwyczajnie błyszczałby kupiony za prawie milion euro piłkarz. Jednego nieszablonowego podania, groźnego strzału czy jakiegokolwiek dryblingu. Nic, po prostu nic. Zero.

Masłowski i Starzyński, czyli wyzwanie dla naukowców

Teraz wydaje się, że Michał trafił do klubu, w którym powinien się spokojnie odbudować. Nieporównywalnie mniejsza presja, konkurencja do gry w pierwszym składzie taka, że nawet w nieco gorszej dyspozycji można zachować pierwszy plac. Póki co po Masłowskim nie widać, żeby ot tak przypomniał sobie czasy, gdy w bydgoskim Zawiszy ustalano od niego wyjściową jedenastkę, ale da się dostrzec symptomy poprawy. Może nie jest ich jeszcze wiele, może 26-latek nie decyduje jeszcze o obliczu gry wicemistrza Polski, ale notuje czasem zagrania, które pozwalają myśleć, że prędzej czy później wróci do dyspozycji, za jaką pokochał go swego czasu Radosław Osuch.

Zupełnie inaczej jest z Filipem Starzyńskim. Czasem mamy wrażenie, że jako piłkarz jest totalnie zero-jedynkowy. Nie ma u niego stanów pośrednich – albo wpada do drużyny i dominuje od początku, albo już na starcie spychają go na margines i nie potrafi wygrzebać się z marazmu. Gdy widzimy z jaką łatwością radzi sobie teraz w Ekstraklasie, zastanawiamy się, co było z nim nie tak w Lokeren. Przecież to niemożliwe, żeby w Belgii jego umiejętności rozpłynęły się na chwilę w powietrzu – że nagle zapomniał jak kopać piłkę, by ta wpadała w okienko, jak mijać przeciwników, jak dawać asysty takie, że pozostaje tylko wstać i bić brawo. I coraz bardziej jesteśmy przekonani, że w Lokeren potrzebują okulisty. Mieć w drużynie tak kreatywnego i błyskotliwego rozgrywającego i przespać taką okazję? Niemożliwe.

Dziś Filip to gwiazda Ekstraklasy. Na maksa zachwycał nas już wiosną, więc latem Miedziowi robili wszystko, by dogadać się z Belgami i wysupłać na jego transfer 500 tysięcy euro. I śmiało można chyba stwierdzić, że lepszego transferu w Lubinie nie zrobili od wielu lat. Starzyński strzela, asystuje i w pełni uzależnił od siebie grę Zagłębie. Gdy poczynania kolegów ogląda z ławki, to jakość gry całej drużyny spada. Gdy tylko melduje się na murawie i bierze na swoje barki ciężar rozgrywania – Zagłębie staje się cholernie groźne pod bramką rywala.

Dziś jest spora szansa na to, że i Masłowskiego, i Starzyńskiego zobaczymy na placu od pierwszej minuty. Szczerze powiedziawszy przede wszystkim nastawiamy się na kolejne show tego drugiego, ale po cichu trzymamy też kciuki za Michała – tak po ludzku nam go szkoda, bo w ostatnich miesiącach zebrał tyle negatywnych opinii, że fajnie gdyby w końcu wziął się w garść i zaczął wykorzystywać swój talent.

Reklama

mlYKJo3

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...