Czy w języku polskim jest stosowne określenie na to, co by się stało, gdyby Islandia wyeliminowała dziś Francję? Jak wygląda rozgrywana równolegle do Euro islandzka liga i czy bardzo przegrywa popularnością? Czemu na Islandii święto jest wtedy, gdy wypada mecz, który… nie jest derbowy? O tym wszystkim opowiada nam Polak, który z Islandią związał swoje życie. Gra w piłkę w ekstraklasowym Vikingurze Olafsvik – rewelacji rozgrywek – i pracuje jako asystent nauczyciela w islandzkiej szkole. Tomasz Łuba, zapraszamy.
Mistrzostwa Europy odbijają się na lidze? Ludzi przychodzi mniej niż zwykle?
Nie ma co ukrywać, tak właśnie jest. Zwykle mamy na meczach ponad tysiąc osób. Teraz, ostatnio – jakieś pięćset. Na stadionie jest to dość widoczne. Wiesz, nie ma co się dziwić, ludzie są teraz spragnieni wielkiej piłki, strasznie się jarają tymi mistrzostwami. Federacja stara się jakoś przesuwać te mecze, ale wiadomo, że klimat jest jaki jest, liga musi normalnie funkcjonować. Liczę na to, że po mistrzostwach odbije się to z nawiązką.
Wam idzie całkiem nieźle – jako beniaminek macie trzecie miejsce.
Tak, start wyszedł nam znakomity, ale my cały czas powtarzamy, że walczymy tylko o utrzymanie. Zaczęliśmy od dwóch ważnych wygranych, idzie nam świetnie, wszyscy o nas teraz piszą. Biorąc pod uwagę potencjał, można powiedzieć, że jesteśmy taką islandzką Niecieczą. Wyobraź sobie, że Nieciecza wygrywa w pierwszych kolejkach z Legią i Lechem i po dziewięciu rundach jest na trzecim miejscu. Działoby się, nie? Już teraz uzbieraliśmy tyle punktów, co w naszym poprzednim sezonie w ekstraklasie, w którym spadliśmy. Wiesz, w Islandii to jest szok. Olafsvik jest małym miasteczkiem, mieszka tu nieco ponad tysiąc osób. Każdy klub, który nie jest z Reykjaviku i któremu zaczyna się powodzić, jest traktowany jako ciekawostka.
A ile jest tych klubów z Reykjaviku?
Dziesięć. Liga ma dwanaście zespołów.
W każdej lidze wydarzeniem są derby, a u was na odwrót – święto jest wtedy, gdy ich nie ma.
(śmiech) No dokładnie tak jest. Kiedy patrzysz na frekwencję może się wydawać, że tu na mecze przychodzi mało osób, ale gdy weźmiesz pod uwagę to, że naraz w Reykjaviku rozgrywanych jest pięć czy sześć meczów… oceniasz to inaczej. Kibice mają duży wybór. W Polsce jest inaczej, w Krakowie masz tylko Wisłę lub Cracovię, wybór jest mniejszy.
Po mistrzostwach na mecze ligowe będą przychodzić pewnie – zachowując wszelkie proporcje, bo to jednak Islandia – tłumy.
Liczę na to. Oni teraz kompletnie ześwirowali na punkcie piłki. To temat numer jeden wszędzie. W telewizji, w prasie, na ulicach mówi się tylko o tym. Jeśli przez całe życie nie jesteś na żadnej takiej imprezie piłkarskiej i nagle się na nią dostajesz i jeszcze robisz taki wynik – nic dziwnego, że traktujesz to jak święto. Mecze ogląda absolutnie każdy. Kolega ostatnio pokazywał mi główną ulicę Reykjaviku o porze meczu. Zwykle jest tam taki ruch, że nie da się przejechać. Podczas meczu – kompletnie pusto. Jeśli ktoś nie ogląda w domu – to w fan zonie. Samo kibicowanie wygląda podobnie jak u nas. Mają tę swoją przyśpiewkę z klaskaniem i hukaniem, to jest dość popularne, no i same reakcje po akcjach są dość żywiołowe. Oszaleli, teraz wszyscy lecą do Francji na ćwierćfinał. Jeśli nie będą na stadionie – chociaż po to, by być tam blisko, dla samej atmosfery. Nawet prezydent się wybiera, zamierza być wśród kibiców na sektorze.
Jakieś piętnaście procent populacji nagle wyjeżdża… Widać to na ulicach?
U mnie w miasteczku może nie tak bardzo, ale koledzy z Reykjaviku mówią, że tak. Islandczycy są tak zorganizowani, bo tu każdy każdego zna. Cały kraj to jedna wielka rodzina. Na przykład moi koledzy z drużyny znają wszystkich reprezentantów. Ot, kumple z Reykjaviku. Nasłuchałem się paru opowieści, ale chyba nie powinienem ich powtarzać (śmiech). A największy szok to jest to, że tu masa ludzi jest ze sobą spokrewniona. Idę ostatnio przez wioskę z Islandczykiem i spotykamy innego, którego znałem z zupełnie innej sytuacji. Witamy się, a tu się okazuje, że to są jacyś tam kuzyni. Co chwilę jest taka akcja.
Na Islandii podobno macie też aplikację na smartfona, na której możesz sprawdzić, czy dziewczyna z którą kręcisz, to nie twoja kuzynka.
A to nie wiem, nie słyszałem o tym. Ale rzeczywiście prawdopodobieństwo by się naciąć jest bardzo duże (śmiech). W ogóle ludzie są tu bardzo przyjaźni. Czegoś potrzebujesz – nie ma najmniejszego problemu. Zawsze pomogą. Może tylko dziwne wydaje się to ich ciągłe bekanie i pierdzenie. Robią to normalnie, przy ludziach. Mówią, że to znak, że smakowało. Idzie przywyknąć. Śmieszne też jest to, że tu wszędzie są barany. Jedziesz samochodem – siedzą przy drodze. Czasem jest tak, że musisz stanąć i czekać, aż całe stado przejdzie przez drogę. A kiedy zatrąbisz, żeby je popędzić, to się obrażają. Żarty żartami, ale o wypadek dość łatwo. Całe szczęście, że krajobrazy to rekompensują. Uwierz mi, te widoki… Coś pięknego.
Widziałem zdjęcia. Miazga.
Przez pierwsze dwa tygodnie chodziłem zachwycony tym wszystkim, co dookoła. Pięknie. Teraz mieszkam w takim miejscu, że wychodzę z bloku i widzę wodospad. Co chwilę przyjeżdżają mi pod blok wycieczki. Ostatnio chyba z Niemiec była. Śmiałem się, że muszę otworzyć budkę z hot-dogami.
Widok na stadion Vikingura Olafsvik
Spytam cię wprost: jak to możliwe, że Islandia wykręca taki wynik?
Myślę, że to wynika z islandzkiej mentalności. Oni są strasznymi walczakami. Zapamiętałem rzecz, którą powtarzali nam często trenerzy i która sprawdza się na tych mistrzostwach. W meczu najważniejsza nie jest jakość, a zaangażowanie. Jeżeli twój przeciwnik jest tak samo zaangażowany jak ty – dopiero wtedy zwycięży ten, kto ma większą jakość. Jeśli on będzie umiał lepiej grać w piłkę, ale ty będziesz bardziej zaangażowany – wygrasz. Zawsze tak będzie.
Wypisz wymaluj Islandia – Anglia.
Dokładnie, tam to było widać, to chyba najlepszy mecz Islandczyków. Zobacz, wcześniej nie tworzyli sobie tylu sytuacji, ale byli mega konkretni. Mieli po 2-3 okazje na mecz i potrafili wygrać. Ten mecz z Anglią to było dla nich coś szczególnego. Uczeń pokonuje profesora. Oni wszyscy są zapatrzeni w futbol angielski. Pytają się mnie:
– A za kim ty jesteś?
– Za Bayernem.
– Ale jak to za Bayernem? A z Anglii?
– Za nikim. Nie oglądam Premier League.
– A tak poważnie to za kim?
Nie wyobrażają sobie, że można interesować się piłką i nie oglądać Premier League. Dla nich to wzór. I wyobraź sobie, że oni ten wzór pokonują. Nie do wiary.
Islandczycy wychowali sobie pierwszą prawdziwą generację piłkarzy, Lars Lagerbäck świetnie to poskładał taktycznie. Czytałem z nim jakiś wywiad – chyba nawet u was – w którym mówił, że pierwsze, co zrobił po otrzymaniu oferty, to sprawdził, ilu młodych piłkarzy jest na Islandii i jaki mają potencjał. Druga rzecz – dostał zupełnie wolną rękę. No i to jak widać dało efekt. Tak swoją drogą, miałem zajęcia na kursie trenerskim z Heimirem Hallgrimssonem, czyli obecnym asystentem Lagerbäcka. Świetny, dowcipny, inteligentny facet.
To prawda, że oprócz trenowania jest dentystą?
Nie no, to niemożliwe. Pewnie kiedyś był. Tu wszystko jest robione bardzo profesjonalnie już od najniższych szczebli. Jak miałem do zaliczenia praktyki, myślałem, że wejdę na boisko, poprowadzę zajęcia dla garstki chłopaków i tyle. Wchodzę do sali a tam wybiega na mnie pięćdziesiąt maluchów. Oni są niezbyt licznym narodem, ale boom na piłkę jest ogromny. Zajęcia już od najmłodszych grup są prowadzone w pełni fachowo. Nie ma tak, że ktoś rzuci piłkę i „macie, grajcie”. Każdy trening jest po coś, każdy trening jest zaplanowany.
Z ligi islandzkiej da się w ogóle trafić do reprezentacji?
Powiem ci, że jest… bardzo ciężko. Z ligi islandzkiej powoływany był kiedyś tylko bramkarz. Ale i tak zbyt dużo nie pograł, bo był trzecim w hierarchii. Ale przeciwko kilku reprezentantom – jak Alfred Finnbogason czy Sverrir Ingason – grałem, zanim ci jeszcze wyjechali do innych krajów. O, w drugiej lidze też z Jonem Dadim Bodvarssonem. To był 2013 rok. Fajna historia, bo było widać, że ma duży talent, ale był strasznie zapuszczony. Przygruby, chyba nie dbał o siebie. Wziął się do pracy i trafił do Kaiserslautern, rozwija się. Najpierw trzeba się otrzaskać w lidze, ale plus jest taki, że skauci obserwują ten rynek i jeśli tylko się wybijasz to od razu idziesz do Norwegii czy Holandii.
Jest o tyle trudniej, że liga islandzka jest półzawodowa, oprócz grania często musisz pracować.
Tak, ale ja jestem fanem takiego podejścia. Nie wszystkim w piłce wyjdzie, dobrze mieć jakąś alternatywę, jakiś fach w ręku, zbierać różne doświadczenia.
Dajesz radę bez problemu to pogodzić?
Na początku było ciężko, ale da się przyzwyczaić. Gdyby to była fizyczna praca, pewnie na dłuższą metę nie dałoby się funkcjonować. Ale ja mam fajne zajęcie, pracuję jako asystent nauczyciela w islandzkiej szkole. Dużo Polaków tutaj przyjeżdża, pomagam dzieciakom, tłumaczę im z islandzkiego, robię wszystko, by się czuły jak u siebie. Do tego czasem prowadzę w tej szkole WF. Przyszłość wiążę z Islandią. Mam tu żonę, dwójkę dzieci, układam sobie w głowie, co robić poza piłką. Nie ma co urywać – mam trzydzieści lat na karku, wiecznie grał nie będę.
Twoim zdaniem ten islandzki sen będzie trwał?
Anglia wykończyła się w dużej mierze sama. Zobacz, jak oni grali. Zero konkretów, nic im nie wychodziło, ta faza grupowa w ich wykonaniu też była nieprzekonująca. Remis z Rosją? Przecież to najgorsza drużyna mistrzostw. Z Francją będzie inaczej. To o wiele większy poziom. Lepsi piłkarze, którzy mogą sami wygrać mecz. Rozum podpowiada, że już nie będzie kolejnej niespodzianki, ale serce…
Leszek Milewski napisał, że futbol to taka gra, w której wszyscy grają w piłkę, a na końcu nikt nie wie, co zrobi Islandia.
Tak, ale przejście Francji byłoby naprawdę sensacją.
Sensacją w przypadku Islandii było już samo zakwalifikowanie się na Euro.
Racja. No dobra, przejście Francji byłoby… Wiesz, w języku polskim nie ma chyba dobrego słowa, by to określić. Jeśli uda się ich pokonać będziemy musieli wymyślić jakieś nowe.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Naszą pierwszą rozmowę z Tomaszem Łubą sprzed roku możecie przeczytać TUTAJ.