Czy tak wygląda najgorszy piłkarz ligi?

redakcja

Autor:redakcja

11 maja 2016, 21:39 • 2 min czytania

Półtora roku temu Legia zapłaciła za Michała Masłowskiego 800 tysięcy euro. Gdyby odnieść tę kwotę do czasu gry – i to bez wliczania niemałego przecież kontraktu – za każdą minutę spędzoną na boisku przez tego zawodnika zapłacono jak dotąd 2600 złotych. Rzecz jasna ta suma będzie maleć z każdym kolejnym występem Masłowskiego, ale… No właśnie, czy tych występów powinno być więcej? Czy dziś Michał zasłużył na szansę chociażby w ostatnim meczu sezonu z Pogonią? A może dał pretekst, by budować wokół niego drużynę na puchary?

Czy tak wygląda najgorszy piłkarz ligi?
Reklama

Nie żartujmy.

To, że Masłowski został dramatycznie przepłacony, nie okazało się przecież dziś, a kolejne miesiące w Legii już nic nowego tutaj nie wniosą. Mecz z Lechią też niczego w tej kwestii nie zmienił. Rzecz jasna Michał zagrał żenująco, ale też nie możemy napisać, że jego dyspozycja szczególnie odbiegała od tej, jaką prezentował w innych swoich występach. I to jest tutaj najbardziej wymowne.

Reklama

Masłowskiemu non stop czegoś brakowało. A to był odrobinę spóźniony, a to przyjął sobie trochę za daleko, czy też podał minimalnie niecelnie. Prawie za każdym razem kończyło się na tym samym – strata, strata, strata. Kiedy w końcu wydawało się, że ładnie uruchomił Hamalainena, okazało się, że jednak zagrał zbyt mocno, i jednak Hamalainen był na spalonym. Czyli, jak zwykle, zero zagrożenia. To zresztą zwrot, który najwierniej opisuje grę Masłowskiego w ogóle – zero zagrożenia. No chyba że dla własnej bramki.

A jakieś okoliczności łagodzące? Oczywiście – Masłowski ponownie został wystawiony na nieswojej pozycji (odkąd gra w Legii tylko pięć razy zagrał od początku na dziesiątce) oraz ponownie musiał grać w eksperymentalnym składzie. Po bardziej wnikliwej analizie odkrywamy jednak, że – po pierwsze – nie mamy pojęcia, jaka jest optymalna pozycja dla Masłowskiego i czy ona w ogóle istnieje. Oraz, po drugie, odkrywamy także, że największym eksperymentem w składzie Legii był sam Masłowski. Taktyka Czerczesowa zrobiła się odrobinę bardziej przejrzysta dopiero gdy zszedł z boiska.

Nie mamy najmniejszych wątpliwości – szkoleniowiec Legii kompletnie odpuścił mecz z Lechią i postanowił powalczyć o tytuł w niedzielę w Warszawie. A koronnym dowodem była tu właśnie obecność Masłowskiego w pierwszym składzie. Koronnym dowodem numer dwa była z kolei obecność Masłowskiego w składzie na drugą połowę. Taka taktyka zwyczajnie nie mogła się powieść, tym bardziej, że piłkarzom Lechii już na początku udało się przetrzymać jedyne płynące z niej zagrożenie – po przeczytaniu składu Legii jednak nie padli ze śmiechu.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama