Jeśli któryś wydawca szuka osób do napisania książki pod tytułem „Jak spaprać sobie życie w jeden miesiąc”, śmiało może zgłaszać się do Podbeskidzia. Lepszych fachowców znaleźć się nie da, mur beton. Bielszczanie mogliby też posłużyć za inspiracje do innych tytułów – na przykład do „Jak nie walczyć o utrzymanie w lidze”, ewentualnie „Jak zremisować mecz, w którym wyglądasz przekonująco jak dwuzłotówka w kasynie w Las Vegas”.
Podbeskidzie przekraczało dziś wszelkie granice dobrego smaku. Nie no, naprawdę, cały czas mieliśmy wrażenie, że to jakiś sabotaż. Wydawało nam się, że bielszczanie strzelili jakiegoś focha i powiedzieli, że skoro nie ma ich w ósemce, to oni w taką piłkę bawić się nie będą. We wcześniejszych meczach rundy finałowej Podbeskidzie wyglądało już fatalne, ale dziś to był jakiś inny poziom apatii. Zaangażowanie, pomysł na grę, ambicja – wszystko na poziomie minus trzysta. W całym meczu prezentowali innowacyjną metodę walki o utrzymanie – zero ataków, głupie straty, kompletna bierność przy akcjach Korony. W Podbeskidziu nie było nikogo, kto złapałby piłkę i powiedziałby „hej, strzelmy im, wiem jak to zrobić”. Ba, niewielu było takich, którzy krzyknęliby choćby „hej, strzelmy im”.
Kompletny dramat i patrzenie się na to, co robi rywal. Symbolem ostatnich tygodni w Bielsku niech będzie bramka, którą strzeliła Korona. Kielczanie naparzali w Zubasa ile wlezie, a Mójta, Możdżeń i Sloboda zbijali piątki, że mogą obejrzeć akcję bramkową z tak dobrego miejsca. To był rewolucyjny sposób krycia przy stałych fragmentach – obrona pozycyjna.
Prześledźmy tę spektakularną akcję w stopklatkach. W defensywie bielszczan czas ewidentnie stanął w miejscu.
Strzał Dejmka (Mójta stoi, Możdżeń pozoruje, Wierietiło i Sloboda udają, że asekurują).
Dobitka Sylwestrzaka (Mójta wciąż stoi, Wierietiło i Sloboda wciąż udają, że asekurują, jedyny Możdżeń zrobił ruch i przytrałkował).
Gol Sekulskiego (zaciekli defensorzy nadal są na swoich pozycjach i nadal pełnią rolę rozkosznych obserwatorów).
Panowie, sorry za porównanie, ale ostatnim razem tak bierny był John Elton w swoim łóżku.
Gdyby dziś grał Cabrera, pewnie skończyłoby się to jakimś hat-trickiem. Korona mogła przyklepać utrzymanie, ale sama sobie może pluć w brodę. Jeśli Gabovs nie umie strzelić z pięciu metrów do prawie pustej bramki, to nie bardzo umiemy kielczan usprawiedliwiać. Krytykowaliśmy już Brosza za to, że wpuszcza tego gościa na końcówki do przodu i zrobimy to po raz kolejny – on nadaje się do ataku mniej więcej tak jak dzisiejsze Podbeskidzie do Runmageddonu. No i dziś się doigrał. Ostatnia akcja meczu tercetu Zubas – Piacek – Baranowski, rykoszet, 1-1. Jakim cudem to się stało – też nie mamy pojęcia.
Bielsko zrównało się punktami z Górnikami, ale wciąż jest w ciemnej dupie, bo któryś z nich (albo oba, o co powinni się teraz pod Klimczokiem modlić) jutro na pewno zapunktuje. Jeśli “Górale” po takim impulsie się nie ogarną, to nie ogarną się już nigdy.
Fot. 400mm.pl