W niedzielę wielkanocną SKCHF Sewastopol przegrał na własnym terenie 1:2 z czerwoną latarnią ligi, Berkutem Eupatoria, bardzo utrudniając sobie ewentualny pościg za liderem z Symferopola. Wśród europejskich lig większość pauzowała z uwagi na przerwę reprezentacyjna, nieliczne dobitki ominęły terminarzem święto wielu milionów europejskich katolików. Krym jednak niestrudzenie grał, tak jak dwa lata temu, tak jak przed dwunastoma miesiącami i tak jak za trzy miesiące, gdy rozstrzygną się losy pierwszego w historii mistrzostwa półwyspu.
Wiem, że już od dawna nie jest, może nawet nigdy nie była to strefa wojny, ale jednak, za każdym razem zaskakuje mnie jak dynamiczna jest w dzisiejszych czasach geopolityka i jak zdeterminowany jest futbol. Jeszcze trzy dni temu wydawało się, że Tawrija wkrótce wróci do ligi ukraińskiej i powalczy o kolejne mistrzostwo, wczoraj z kolei – że drużyny z Sewastopola i Symferopola z powodzeniem będą rywalizować w ramach niższych lig rosyjskich. Interwencja Ukraińców, kilka decyzji UEFA i bum. Właśnie gramy osiemnastą kolejkę ligi Krymu, która pod banderą UEFA ma pokazywać apolityczność futbolu.
Czy tak jest w istocie? Sporo mówi już nawet nazwa wspomnianej drużyny z Eupatorii. Berkut. Po wydarzeniach z Majdanu intuicja podpowiada mi, że trudno oczekiwać, by tym pięknym mianem Ukraińcy ochrzcili choćby nielubianą budę z hot-dogami, a co dopiero klub sportowy. Jest jednak i zaskoczenie. W składzie Sewastopola chociażby Jewhen Bredun, wieloletni piłkarz różnych klubów ukraińskiej Premier Lihi, ale przede wszystkim – były reprezentant młodzieżówki tego kraju. Ukraińców dałoby się znaleźć więcej, niektórzy przyjechali w tym roku, jakby ignorując, że Krym de facto pozostaje w rękach Rosjan. I choć prezes federacji na Krymie, stworzonej na potrzeby UEFA, mówi wprost: wolelibyśmy grać w ligach rosyjskich, minął czas, gdy w krymskich klubach grali wyłącznie Rosjanie.
Sama reakcja na te wyjazdy ludzi z Kijowa czy Doniecka do drużyn z Symferopola lub Sewastopola też nie jest tak mocna, jak choćby w wypadku Jewhena Sełezniowa, reprezentanta Ukrainy, który od trzech miesięcy gra dla Kubani Krasnodar. Odchodził naturalnie w atmosferze skandalu, jako zdrajca, wyklęty m.in. przez Ołeha Hołodiuka, który przekonywał, że nie istnieją takie kwoty pieniędzy, które mogłyby go skusić i przekonać do gry dla rosyjskiego klubu. W podobnym tonie wypowiadała się cześć dziennikarzy. – Futbol nie ma nic do polityki? Niech to powie wszystkim patriotom ze swojego zespołu, Zozulyi, Rotanowi… Niech to powie rodzinom i przyjaciołom ultrasów, którzy zginęli na froncie – walił młotem Sergiej Dryha. Druga strona zresztą nie pozostawała dłużna. W rosyjskich mediach rozgorzała dyskusja, dlaczego Sełezniow, do tej pory regularnie powoływany do reprezentacji, utracił w niej miejsce po transferze do Rosji. Podobne debaty towarzyszyły też powołaniom Ołeksandra Zinczenko, młodzieżowego reprezentanta Ukrainy i zawodnika FK Ufa. Rosjanie zarzucali, że Ukraińcy traktują sport jako przedłużenie polityki. Co za ironia, w czasach, gdy ci sami Rosjanie kupują sobie Mistrzostwa Świata i Igrzyska Olimpijskie a od FIFA domagają się umieszczenia Krymu w granicach Rosji na wszystkich materiałach promocyjnych.
Wróćmy jednak do spraw półwyspu i Sełezniowa. Tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono, ale mimo wszystko – ukraińsko-rosyjskie transfery na jakiś czas raczej zawieszono, tak jak i możliwość meczów klubów z tych dwóch państw. Poza Krymem. Gdy Roman Zozulya licytował swój medal z Ligi Europy przekazując zyski na potrzeby armii, gdy Sełezniowa wyklinano na kibicowskich forach jako sprzedawczyka, na Krymie Ukraińcy grali razem z Rosjanami. W ramach rozgrywek organizowanych przez związek, którego strona wygląda… jak wygląda (KLIK!). W dodatku w klubach – jak donosi Der Spiegel – w całości finansowanych przez… rosyjskie Ministerstwo Sportu. Ale grali. Co sprytniejsi i bardziej zdystansowani – bez łatek “zdrajców”, którymi oblepiono Sełezniowa.
Najbardziej rozbrajająca jest jednak puenta również napisana przez korespondenta niemieckiej prasy. “Ludzie na Krymie niekoniecznie tęsknią za Ukrainą, ale z pewnością tęsknią za ligą ukraińską”. Obserwując rozgrywki w Sewastopolu i okolicach – wygląda na to, że w równym stopniu tęsknią i Ukraińcy, jeśli jacyś pozostali na tych terenach, i Rosjanie. Dlatego działacze Tawriji w czasie zawieruchy wokół Krymu od początku nie wykluczali dołączenia do rosyjskiej ligi, dlatego teraz z radością powitano ligę Krymu pod cichym patronatem Rosji, dlatego pewnie znów lokalni kibice chodziliby na mecze z Szachtarem, gdyby te tereny powróciły pod rządy Kijowa.
To mnie strasznie ujęło, ta determinacja, by cokolwiek się dzieje – grać, oglądać, śledzić wyniki. Nie mam złudzeń – wielu z obecnych piłkarzy, trenerów i kibiców to zapewne trybiki rosyjskiej propagandy. Podkreślają to wypowiedzi prezesa związku, który przekonuje, że jedyna przyszłość dla piłki nożnej na Krymie to odgrywanie roli bazy dla moskiewskich klubów. Ale głęboko wierzę, że ci spoza rosyjskich działów PR to po prostu goście, którzy jak Niemcy i Brytyjczycy na froncie I wojny światowej odłożyli na moment karabiny, by po ludzku pograć w piłkę.
Po ludzku pograć w piłkę. Jak to w ogóle brzmi? Każdy z nas może choćby i teraz wyjść na najbliższy orlik i pokopać, pójść na spotkanie lokalnego zespołu i podrzeć japę za swój klub. Ostatnią rzeczą o jakiej bym pomyślał jest postrzeganie tego jako przywileju, jako potężnego szczęścia za którym można tęsknić dłużej niż przez kilka miesięcy zimowej przerwy w rozgrywkach. Ten Krym i ich wielkanocne mecze nie zrobiłyby pewnie na mnie takiego wrażenia gdyby nie druga wstrząsająca informacja z ostatnich dni – ta o zamachu w miasteczku 40 kilometrów od Bagdadu, zamachu przeprowadzonym podczas dekoracji zwycięzców jakiegoś lokalnego turnieju piłkarskiego. Rany, pewnie kilkadziesiąt kilometrów dalej trwają walki, pewnie krewniacy tych na boisku latają z karabinami, a oni mimo to grają w piłkę na piaszczystym boisku. I na tym boisku kończą swój mecz.
Przejmujące zdjęcie zakrwawionej piłki zostanie w mojej pamięci na długo, tak jak okrutny, trwający kilkanaście sekund filmik. Prymitywne boisko, kilku dzieciaków i młodych mężczyzn, jakieś żarty, śmiechy, podrzucanie piłki. Błysk. Zaciemnienie obrazu. Panika.
Te obrazki uświadamiają, jak potężne jest pragnienie gry w piłkę, jak potężny jest ten sport, przedostający się jak ciecz nawet do tych najgroźniejszych, najtrudniej dostępnych miejsc. Skłaniający Ukraińców z Krymu do gry w marionetkowej lidze, skłaniający ludność w Iraku do kopania piłki przy akompaniamencie wystrzałów i bomb. Ba, w Syrii w wielką sobotę odbyły się mecze siedemnastej kolejki tamtejszej ligi, a wczoraj ich reprezentacja wprawdzie przegrała 0:5 z Japonią, ale z potężną przewagą zajęła drugie miejsce w grupie eliminacyjnej MŚ i dalej będzie grać o awans.
Nie wiem jak wy, ale ja na jutrzejszą piłkę i niedzielny mecz pójdę z zupełnie innym nastawieniem, niż jeszcze tydzień temu. Te strzały na bramkę naprawdę potrafią być silniejsze niż serie z karabinów.