Nie jesteśmy w stanie zapobiec ewentualnym zamachom terrorystycznym podczas Mistrzostw Europy we Francji w 2016 roku. Nie ma sensu się mocować, targować, dyskutować – to fakty. Jeśli za zamachy odpowiadają komórki złożone z trzech, czterech osób urodzonych i wychowanych w Europie, jeśli przeprowadzenie takiej operacji nie jest szczególnie kosztowne a już na pewno nie wymaga zgody “dyrektora wykonawczego” zadekowanego gdzieś w Rakka – to nigdy nie będziemy w stu procentach bezpieczni.
Trochę śmieszą mnie dyskusje dotyczące reakcji na tragedię w Belgii. Jedni uważają, że to, co Europa może w tej chwili zrobić, to uronić łzę (pani Mogherini), pomalować ulicę (Bruksela) i podświetlić budynek (Paryż). Jest to oczywiście równie pomocne w walce z terroryzmem, jak schowanie się pod stołem jest pomocne przy próbie uniknięcia obrażeń przy wybuchu bomby atomowej. Ale z drugiej strony, tej nieco bardziej pragmatycznej, też nie ma logicznego kontrargumentu. Możemy tylko wyśmiać płytkie gesty i jeszcze płytsze wypowiedzi, że “ta zbrodnia nie ma nic wspólnego z islamem”. Jednak czy szyderstwa z gestów solidarności cokolwiek zmienią? Jakie realne działania w zastępstwie marszy i malowania kredami po asfalcie mamy do zaproponowania?
Szczerze powiedziawszy – nie widzę logicznego rozwiązania. W dzisiejszym wywiadzie z dr Dariuszem Łapińskim znajduje się sporo przydatnych informacji o tym, jak Francuzi podchodzą do organizowanej przez nich imprezy. Strefy kibica mają być jak Guantanamo – wykrywacze metalu, setki ochroniarzy, policjanci w cywilnych ciuchach i oczywiście zaglądanie w skarpetki na bramkach. Podobnymi fortecami zapewne staną się stadiony. Jeśli jednak na mecz w Nicei wybiera się 30 tysięcy Polaków i drugie tyle kibiców z Irlandii Północnej, a strefa ma liczyć 10 tysięcy miejsc – dość prosto obliczyć, ilu ludzi będzie łazić po mieście bez przejścia kontroli wykrywaczami metalu. Jakie jest prawdopodobieństwo że w takiej masie turystów nie zagubią się trzy osoby ze wspomnianej komórki IS, o której działalności będzie wiedzieć łącznie pięć osób? Jakie jest prawdopodobieństwo, że służby francuskie, zresztą przez fachowców bardzo cenione, wykryją plany terrorystów? Jakie jest prawdopodobieństwo, że policjanci w cywilu zdążą sparaliżować psychola zanim się zdetonuje? Albo rozbroić, zanim otworzy ogień?
Setki bramek przed wejściem na obiekt, tysiąc dronów, milion policjantów, dziesięć milionów ochroniarzy – w walce z takim niewidzialnym przeciwnikiem nie mamy żadnych szans. Możemy tylko liczyć, że tym razem się nie uda, że tym razem zwyrodnialcom zabraknie odwagi, sprzętu, szczęścia, cokolwiek. Systemowe rozwiązania? Na ten moment padają propozycje komiczne, a w tym kontekście – tragikomiczne.
Najlepsza opcja moim zdaniem: mecze bez udziału publiczności. Tak znakomitego planu nie skonstruowałby nawet najbardziej zatwardziały islamista w czarnej kominiarce z ulic Rakka. Zamiast na stadionie, po gruntownej kontroli i pod okiem armii stewardów, kamer i policji, skazać kilkadziesiąt tysięcy wkurwionych ludzi na wałęsanie się po ulicach miasta. Wczuwam się na moment w tok myślenia terrorysty. Czego muszę dokonać, by zdetonować się na stadionie? Zdobyć bilet. Przetransportować się z ukrytą bombą pod obiekt. Przejść przez pierwszą bramkę. Przejść przez drugą bramkę. Niepostrzeżenie przekraść się między zwartymi szeregami stewardów. Uniknąć kamer. Czego muszę dokonać, by zabić tyle samo ludzi na ulicy? Wyjść z domu.
Tu zresztą mam kolejne wątpliwości. Zastanawiam się – ile osób skorzysta ze stref kibica, do których wejście będzie aż tak ciężkie? Ilu będzie chciało zajadać się bagietkami i hot-dogami za 10 euro po przejściu przez ucho igielne? Ilu wybierze włóczenie się po mieście i w związku z tym – jak bardzo zatłoczone będą najbardziej turystyczne miejsca Paryża, Marsylii czy Nicei? Jak odpowie na to Francja? Możemy się nabijać, że zmianą zdjęć profilowych i marszem, ale czy mamy jakieś lepsze wyjście? Deportacje? A za co niby deportować Abdula, urodzonego w Paryżu i mieszkającego we Francji przez ponad dwadzieścia lat? Za co deportować Ismaela, który przeprowadził się do Marsylii piętnaście lat temu, tak naprawdę jako dzieciak?
Ścisła kontrola już na ulicach? Przetrzepywanie wszystkich o innej karnacji? Cokolwiek zrobimy – to będzie mało, za mało, by spojrzeć w lustro i szczerze zapewnić samego siebie – nic mi nie grozi, jestem bezpieczny. Możemy jedynie minimalizować zagrożenie, za każdym razem płacąc prywatnością, komfortem uczciwych kibiców i przyjemnością z całej imprezy.
A nawet gdy oddamy całą prywatność, cały komfort i całą przyjemność – zagrożenie nadal nie zniknie, a co najwyżej będzie odrobinę mniejsze.