Trzy mecze tej kolejki Ekstraklasy oddzieliły grubą kreską mężczyzn od chłopców – ten w Krakowie, gdzie Wisła rozjechała Jagiellonię, hit w Poznaniu, no i zdecydowana wygrana Zagłębia w Łęcznej.
Zaczynamy od najlepszych z najlepszych. Nikolić, wiadomo, kozak pełną gębą: i na boisku, trafiając dwukrotnie na Lechu, i w mediach, za pośrednictwem których odgryzł się Urbanowi, m.in. zapraszając go na trening Legii. W środku pola prawdziwy profesor, Jodłowiec – może nie będzie wart po Euro 15 milionów, ale pod okiem Czerczesowa robi spore postępy. No i dwóch zawodników z defensywy, Pazdan i Hlousek. Do samego końca zastanawialiśmy się, czy któregoś z nich nie zastąpić Maciejem Sadlokiem. Różnica była taka, że Jagiellonia nie była żadnym rywalem, prawie przez cały mecz grała w dziesięciu (tak naprawdę to w jakichś sześciu), a Lech to jednak przeciwnik innego kalibru.
Wisła też odważnie wypychała swoich kandydatów do jedenastki. Wolski jako jedyny w tej kolejce otrzymał od nas notę 9, tak jak ostatnio Małecki. Były zawodnik Legii wziął sobie na poważnie dowodzenie Wisłą: wymiata w środku pola, strzela (raz z Jagiellonią) i asystuje (raz z Jagiellonią). Oprócz niego, w pełni już odblokowany Brożek i będący w naprawdę niezłej formie Boguski.
Jest też dwóch przedstawicieli z Lubina. Lider defensywy w tym sezonie, Dąbrowski, o którym trzeba napisać raz jeszcze: aż szkoda, że poprzedni sezon spędził na zapleczu. Plus Kubicki – 20-letni wychowanek Zagłębia udowadnia, że akademia w Lubinie naprawdę działa sensownie. Wojciech Jagoda już wspomniał w jego kontekście o reprezentacji Polski, ale zejdźmy na ziemię. Step by step. Wciąż mówimy o chłopaku, którego na ulicy nikt by nie rozpoznał.
Badziewiacy? Pół Białegostoku podnosi palec w górę i zgłasza aspiracje. Na początek Vassiljev, który przed tygodniem był w kozakach, a teraz na otwarcie meczu wsadził na wysokiego konia Tarasovsa – ten złapał czerwoną kartkę w 7. minucie. Dzień dobry i do widzenia, po meczu. Tyły uzupełniają więc Tomasik i przerzucony przez nas na prawą stronę Guti, bo do składu pchali się też Bozić z Wiluszem. Czyli dwaj panowie, którzy „załatwili” mecze Górnika Łęczna i Lecha.
Wart odnotowania był też występ Elvisa Bratanovicia. Facet po raz pierwszy wyszedł w jedenastce i pokazał, że poza zwracającym uwagę imieniem nie ma kompletnie nic do zaoferowania. Był kompletnie zagubiony, nie zdawał sobie sprawy, jaka jest jego rola na boisku – ani nie kreował, ani nie atakował, ani nie wspomagał Kędziory. Jeśli trener Mandrysz wolał postawić na niego niż na Gutkovskisa czy Nikolicia, dwóch innych pozyskanych zimą napastników, wolimy nie wiedzieć, co mają do zaoferowania.