Reklama

Jedenasty z rzędu skalp Juventusu. Fort Romy padł w końcówce

redakcja

Autor:redakcja

25 stycznia 2016, 01:44 • 4 min czytania 0 komentarzy

Długie minuty Roma wyglądała jak odmieniona. Wreszcie pewna w obronie, zakładająca podwójne zasieki na Juventus Stadium, a nawet umiejętnie kontrująca. Bezlitosny Juventus w końcówce potwierdził jednak swoją klasę, a gol Dybali przygwoździł rzymian i jedenaste zwycięstwo Bianconeri z rzędu stało się faktem. Napoli nie ma chwili oddechu, Juve wciąż dyszy im w kark.

Jedenasty z rzędu skalp Juventusu. Fort Romy padł w końcówce

Banda Allegriego zaczęła ten mecz tak jak chciała, czyli od huraganowych ataków – Roma nie potrafiła nawet wyjść z własnej połówki. Wszystko jednak do czasu, bo Giallorossi mniej więcej od dwudziestej minuty zaczęli pokazywać inną twarz. Zamiast ekipy, która potrafi każdego przepuścić pod swoje pole karne, rzetelna i odpowiedzialna defensywa, gdzie każdy ma pełne ręce roboty i każdy każdego asekuruje. Umówmy się: akurat dla Romy zagrać w ten sposób to wyjątkowe osiągnięcie.

Problem polega na tym, że Juve jest w nieprawdopodobnym gazie i ma gdzieś wyjątkowo udany występ drużyny Spalettiego: można powiedzieć, że Bianconeri zagrali pod dyktando słów „wy zachwycajcie się postępem w grze Romy, a my będziemy zbierać punkty”. Może i goście zasłużyli na punkt, imponowało jak długimi minutami wyłączali Juve z gry, ale za zasługi w futbolu nie ma nic. Na pewno jest to mecz, z którego mogli schodzić do szatni z podniesioną głową, jest tutaj na czym budować, ale fakty są takie, że dzięki bramce Dybali Juventus nie tyle dogonił czołówkę, co jej odskoczył. Jeszcze kilka miesięcy temu taki scenariusz byłby żywcem wyjęty z science fiction.

Jak grał Wojtek Szczęsny? Nie można mieć do niego pretensji, przy bramce nie mógł wiele zrobić, a wcześniej grał bardzo dobrze. Potrafił popisać się wyjątkowo udaną interwencją, jak choćby gdy Evra huknął po koronkowej akcji, ogółem był pewnym punktem zespołu. U Spalettiego powinien mieć pewny plac.

Reklama

***

Wgryźliśmy się ostatnio w Serie A od analitycznej strony. Wiecie, że Inter mimo tak wysokiej lokaty, zaawansowane statystyki miał na poziomie środka tabeli? Twarde dane sugerowały, że ta ekipa nie gra na miarę tak dobrej pozycji. Inter stwarzał stosunkowo niewiele okazji, a i dopuszczał do wielu, w zbyt wielkiej mierze polegając na Handanoviciu – to musiało się wreszcie zacząć mścić. Z Carpi wydawało się, że znowu się prześlizgną, że klasycznie dla siebie Inter dopisze kolejne w tym sezonie 1:0, ale Kevin Lasagna strzelił w końcówce, choć goście grali już wówczas w osłabieniu. Jak nie potrafisz „zabić” meczu, to takie wpadki muszą się zdarzać.

Niby zgodnie z planem przewaga było po stronie gospodarzy, ale dogodnych sytuacji kolejny raz za mało. Mancini na konferencji prasowej najbardziej narzekał na brak nowego napastnika, i kto wie, może zmotywuje szefostwo i sprowadzi łowcę bramek. Ale wydaje się, że nie w tym problem, a w mało efektywnym stylu gry, który napastnikom stwarza za mało okazji w trakcie meczu.

***

Nie ma natomiast problemu ze stwarzaniem sytuacji Napoli. Tym razem południowcy efektownie przewieźli się po Sampdorii, lejąc ją 4:2. Cassano stwierdził przed meczem, że posiadanie w składzie Higuaina i Insigne to jak rozpoczęcie meczu przy stanie 2:0, bo taką siłę ofensywną zapewnia ta dwójka. Mecz udowodnił, że Antonio ma papiery na zostanie w przyszłości dobrym ekspertem meczowym: to właśnie po golach Higuaina i Insigne Napoli wyszło na prowadzenie po dwudziestu minutach. Sampdoria walczyła, doprowadziła nawet do 2:3, ale w przeciwieństwie do Interu Napoli potrafi dobijać przeciwnika. W wyścigu o scudetto Sarri i spółka nie zwalniają tempa, choć na pewno z niepokojem zerkają na to co wyczynia Juve, to jednak ich gra również imponuje.

***

Reklama

Jak grali Polacy? Polski mecz we Florencji zapewnił kolejne punkty Fiorentinie, a na murawie pojawili się obaj nasi reprezentanci, szkoda jednak, że Błaszczykowski wyłącznie na kilka ostatnich minut. Glik zagrały cały mecz, tradycyjnie rzetelnie prezentując się w defensywie, ale „Byków” nie uratował: porażka 0:2 zepchnęła Torino na jedenaste miejsce, o pucharach w tym roku chyba nie ma co marzyć.

Kolejny solidny występ zanotował Wszołek w Hellas, który zagrał 81 minut na Genoę. Włoska prasa doceniła jego waleczność, aktywność – Polak zaczyna zrywać z anonimowością. Problem w tym, że jego zespół znowu nie wygrał i jest jedną nogą w Serie B, ale jeśli Paweł dalej będzie grał w ten sposób, to bez względu na wyniki drużyny powinien zostać w Serie A.

Najnowsze

Ekstraklasa

Kontuzja pomocnika Legii Warszawa. „Na szczęście nie jest groźna”

Bartosz Lodko
1
Kontuzja pomocnika Legii Warszawa. „Na szczęście nie jest groźna”

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...