Najpierw jest mozolne budowanie. Wiele potknięć i porażek. Wiatr w oczy. Nierówna walka z bogatszymi, silniejszymi, lepiej zorganizowanymi. Wreszcie przychodzi ten upragniony, wyśniony i wymarzony sukces. Wreszcie karta się odwraca. Wreszcie jest czas na skonsumowanie owoców wieloletniej pracy. Mistrzostwo. Punkt zwrotny, który ma dać przyzwoicie zorganizowanemu średniakowi tej części świata paliwo (i pieniądze…) na wskoczenie na kolejny poziom. Tytuł, gra o europejskie puchary, kasa z UEFA za udział w tychże, silniejsza pozycja na rynku transferowym, większe możliwości…
Lech Poznań kończył sezon 2014/15 z gigantycznymi nadziejami. Wiadomo było, że część mistrzowskiego składu może żądać pozwolenia na transfer i wyruszenie na podbój silniejszych lig, wiadomo było, że niektórych – jak choćby Karola Linettego – zatrzymać będzie bardzo trudno. Ostatecznie jednak najgorszy był nie letni demontaż składu, do którego ostatecznie nie doszło, ale cały 6-miesięczny proces niszczenia klubu zakończony aktualną zimną wojną wszystkich ze wszystkimi.
Pisaliśmy o tym wiele razy. Gdy Lech kończył ligę na fotelu lidera, jednocześnie bez zarzutu działała Akademia, dział skautingu wyglądał na jeden z najsilniejszych w Polsce (choć już wtedy zamiast Hamalainenów i Lovrencsicsów trafiali się Holmanowie i Kadarowie) ,a cała Wielkopolska była gotowa do skoczenia w ogień za swoich pupili.
Gdzie wszystko zaczęło się psuć? Gdy Maciej Skorża zaczął układać całą wizję klubu po swojemu? Gdy zaczęły znikać postacie od wielu lat związane z klubem i regionem? Gdy cofnięto się z obranych wcześniej ścieżek, gdy zaczęto zmieniać długofalową wizję? Nie, takie rzeczy mogą przynieść negatywne efekty dopiero za dwa-trzy sezony. Zepsuło się o wiele szybciej i to od razu na wszystkich frontach odpowiedzialnych za budowę ekstraklasowej drużyny.
Przygotowanie fizyczne? Widać było w pierwszych tygodniach ligi.
Owoce skautingu? Wiecie, Thomalla fajny chłopak, w sam raz na walkę o awans do III ligi kujawsko-pomorskiej.
Atmosfera? Najpierw bojkoty, potem z każdą kolejką coraz większe napięcie w związku z wynikami, wreszcie transparent dla Hamalainena i telefony do Barry’ego Douglasa.
Do tej pory można było się pocieszać – Jan Urban sympatycznie ogarnął największy kryzys, po stronie osłabień na ten moment jest wyłącznie Fin, z którego odejściem i tak pogodzono się już kilka miesięcy temu. Ale sytuacja się pogarsza i – co najbardziej powinno martwić poznaniaków – dotyczy już nie tyle konkretnych piłkarzy, co ogółem miejsca klubu w Ekstraklasie. Do tej pory było jasne – drudzy po Legii. Finansowo, pod względem oferowanych możliwości. Ale jeśli potwierdzą się pogłoski dobrze zorientowanej tureckiej prasy o Barrym Douglasie i zgarnie go średniak z ligi tureckiej, jeżeli za moment zwinie się rzeczony Linetty plus nawet ten Kamiński… Cóż, to małe wywrócenie do góry nogami do tej pory obowiązującej hierarchii.
Nie jest tajemnicą – choć Piotr Rutkowski może polemizować – że Adam Gyursco poszedł do Pogoni, bo ta przelicytowała rywali. W takim wypadku – biorąc pod uwagę też pozostałe ruchy transferowe “Portowców” – należy widzieć w szczecinianach poważnego rywala nie na rundę wiosenną, ale najbliższe lata. Cracovia i Janusz Filipiak? Można powiedzieć, że to efekt cudownej ręki Zielińskiego, który nawet z Cetnarskiego wyrzeźbił klasowego piłkarza. Ale można też powiedzieć, że wieloletni dobrodziej poczuł właśnie krew. Postawmy się w sytuacji mecenasa sportu, który musi użerać się z Żytką, Rymaniakiem i – przykładowo – Marcinem Bojarskim. Delikatnie rzecz ujmując – wolelibyśmy rzucać hajs bezpośrednio do studzienek kanalizacyjnych licząc, że wybije z nich fontanna szampana. Ale dziś? Gdy na pokładzie stoi Midas, zamieniający w złoto największych kasztaniaków?
Jeśli założymy, że Filipiak rzuci kasą, że Grupa Azoty śmielej wjedzie w Pogoń, jeśli dodamy do tego odejście Hamalainena i ewentualnie Douglasa oraz Linettego… A przecież nie trzeba wcale fantazjować, by już bić na alarm w Wielkopolsce. Wypowiedzi Rutkowskiego o tym, że Lech nie będzie prowadził “awanturniczej” polityki transferowej to jak uniesienie rąk w górę. Utrzymywanie w kadrze jednego napastnika – Kownackiego – to jak złożenie broni.
Lech Poznań jest na zakręcie. Nie tylko długofalowo – tutaj zresztą wydaje się, że powoli poznaniacy wracają do swoich ideałów po momencie odpuszczenia ich w imię sprintu pod okiem Skorży – ale przede wszystkim w perspektywie najbliższych kilkunastu miesięcy. Hamalainen, Douglas, za nimi Linetty, kawałek dalej Kamiński. Odpowiedź? Uniknięcie awanturniczej polityki. O rywalizacji na wszystkich polach z Legią już nikt nie myśli. Ale jeśli Lech nie zacznie odrabiać strat sportowych, nie zacznie z powrotem myśleć mocarstwowo, nie zacznie inwestować – nawet do tej pory niekwestionowana pozycja giganta numer dwa może stać się zagrożona.
Kto mógłby o tym pomyśleć dwa i trzy sezony temu, gdy wicemistrzostwa przyjęto jako porażkę?