Mniej więcej od meczu z Belenenses na swoim terenie, od niewykorzystanej szansy na trzy punkty w starciu z outsiderem grupy, Liga Europy w wykonaniu Lecha wydawała nam się złem koniecznym. “Kolejorz” w lidze grał fatalnie, a tu wyskakiwały mu jeszcze prestiżowe starcia z mocnymi zespołami w europejskich pucharach, w których z braku laku w pierwszym garniturze grać musieli Formella czy Ceesay. Potem jednak nastąpił cud we Florencji, od którego zresztą tak naprawdę zaczął się prawdziwy renesans formy lechitów. I znów rozpaliły się nadzieje.
Oczywiście zgaszone równie szybko, jak w pierwszej kolejce. Kolejne 0:0 z Belenenses i kolejne pogodzenie się z losem, jakim jest wypad z Ligi Europy.
ALE.
Jak zawsze jest ale. Lecha w tym sezonie ścinano już tyle razy, że w sumie ciężko to wszystko wymienić. Sami wyliczaliśmy choćby szanse na awans poznaniaków do pierwszej ósemki ligi – zgodnie ze statystykami podopieczni Jana Urbana musieli grać lepiej niż w mistrzowskim sezonie. No i proszę, zagrali. Skreślaliśmy ich w meczu z Fiorentiną, pisząc, że prędzej Górnik Zabrze sięgnie po piętnasty tytuł, niż Lech wygra we Włoszech. No i oczywiście wygrał, fuksem, na maksa szczęśliwie, ale wygrał.
Dziś znów potrzebuje cudu, a nawet dwóch cudów. Belenenses ogrywające Fiorentinę na wyjeździe i zwycięstwo u siebie z osłabionym Basel. Nie zagra Suchy, nie zagra Janko. Bazylea już w Lidze Mistrzów wydawała się do ciachnięcia, ale Lech grał z nią trzy razy i trzy razy dostał po dupie. Gole? 1:6. A jednak, coś nam podpowiada, że dum spiro, spero, że póki jeszcze jest szansa – trzeba w nią wierzyć. Póki oddychają – mogą znów w szalony sposób, wbrew logice, statystykom meczowym i ogółem wbrew jakimkolwiek prawom zaskoczyć Szwajcarów. Nie, nie będziemy przekonywać, że ostatnio w gazie jest Hamalainen, że coraz lepiej przed duetem Tetteh-Trałka radzi sobie Linetty i tak dalej.
Logiczne rozkładanie na czynniki pierwsze meczu Lecha z Basel nie ma żadnego sensu. Porównanie składów, jakkolwiek Urban ułoży jedenastkę, nie da choćby nutki optymizmu. Porównanie dyspozycji, kultury gry, ostatnich spotkań – też. Trzy razy podchodziliśmy do meczu z Bazyleą z wiarą, trzy razy była ona bezlitośnie deptana przez wyrachowanych Szwajcarów. Dziś nie ma sensu wierzyć na podstawie jakichkolwiek logicznych przesłanek. No bo przecież nawet jeśli jakoś uzasadnimy sobie w głowie, że Lech ma szansę wygrać, to trzeba jeszcze od razu uzasadniać sobie, jakim cudem Portugalczycy z Belenenses mogą wywieźć komplet punktów z Florencji.
Dlatego lepiej nastawić się na pożegnanie, godne pożegnanie, kolejne punkty do rankingu i zwiększenie klubowego współczynnika. Ale z tyłu głowy mieć zakodowane: dum spiro, Formello. Dopóki Darek w grze, zawsze jest szansa. Głównie na wykopanie piłki w trybuny, ale pamiętajmy, że dzieciak ma w tym sezonie więcej bramek niż Eden Hazard. A skoro tak – niemożliwe naprawdę nie istnieje.