Reklama

W La Liga bez zmian. Barcelona znowu się bawi, a Atletico irytuje

redakcja

Autor:redakcja

28 listopada 2015, 20:12 • 4 min czytania 0 komentarzy

Jeśli zastanawialiście się kiedyś, jak wygląda futbol idealny, to od jakiegoś tygodnia regularnie dostajecie odpowiedź. W zeszłą sobotę doszło do publicznego gwałtu na Realu, w środę to samo spotkało Romę, a dziś los bardziej utytułowanych klubów podzieliła bezbronna ekipa z Sociedad. Wielkie indywidualności, które razem tworzą wielką drużynę. Barcelona przejechała się po kolejnym rywalu.

W La Liga bez zmian. Barcelona znowu się bawi, a Atletico irytuje

Swoboda w grze „Blaugrany” jest wręcz nieprawdopodobna. To wygląda tak, jakby Luis Enrique wygodnie rozsiadł się na fotelu, odpalił sobie na Playstation FIFĘ i z premedytacją włączył poziom amatorski. I znęca się nad każdym następnym zespołem, z którym przyjdzie mu się zmierzyć. Z uśmiechem na ustach wygrywa wszystko, co jest tylko do wygrania. Jego zespół prezentuje poziom nieosiągalny dla innych drużyn.

To była typowa Barcelona. Przez 21 minut Realowi Sociedad udawało się jeszcze utrzymywać czyste konto bramkowe, ale nie ma co ukrywać: właściwie zanim sędzia gwizdnął po raz pierwszy, byliśmy niemal przekonani o zwycięstwie Katalończyków. Gości w pewnym momencie uratował jeszcze słupek, co można było odczytać jako pierwszy poważny sygnał od gospodarzy: „To tylko kwestia czasu. Czekajcie na wyrok”.

I faktycznie tak było. Dwa gole zdobył fantastyczny w ostatnim czasie Neymar, który przepięknym, finezyjnym uderzeniem rozpoczął dzisiejszą rzeź niewiniątek. Jeśli Brazylijczyk dalej będzie się rozwijał w tak wzorowy sposób, to w przyszłości powinien zostać najlepszym piłkarzem na globie. Messi i Ronaldo dotarli już do sufitu własnych możliwości. Wyżej podskoczyć się nie da. Ale Neymar – wciąż jeszcze nie przekroczył swojej granicy. Brazylijczyka idealnie definiuje akcja z ostatniej minuty meczu. Trzech rywali obok niego – w teorii ślepa uliczka, droga bez wyjścia – ale on nic sobie z tego nie robi i bawi się z nimi jak ósmoklasista z pierwszoroczniakami. Geniusz.

Do siatki trafili też dwaj pozostali członkowie magicznego tridente. Jako ostatni Messi, który na listę strzelców wpisał się dopiero w doliczonym czasie. Do tego czasu Argentyńczyk miał małego pecha, chwilę wcześniej w trafił w słupek, ale nie dał za wygraną i ostatecznie dopiął swego. Co warto podkreślić – doskonałą sytuację wykreowali mu Suarez i Neymar. Cała trójka nieustannie potwierdza, że znakomicie czuje się w swoim towarzystwie.

Reklama

Moglibyśmy się przyczepić, że przy trzeciej bramce Jeremy Mathieu był na pozycji spalonej i sędzia nie powinien uznać tego trafienia. Ale z drugiej strony – jakie to ma znaczenie? Mamy wrażenie, że gdyby Barcelona musiała wygrać 8:0, to wygrałaby 8:0. A gdyby w doliczonym czasie okazało się, że potrzebna jest jeszcze jedna bramka – spokojnie by ją wcisnęli.

W poniedziałek zostanie ogłoszona finałowa trójka w plebiscycie na Złotą Piłkę. Szczerze? Choć nie spodziewamy się takiego rozstrzygnięcia, to wcale nie bylibyśmy oburzeni, gdyby znaleźli się w niej sami piłkarze Barcelony.

***

– Chcemy być irytujący dla swoich rywali – powiedział niedawno Diego Simeone. I trzeba przyznać, że to założenie jest przez jego zespół doskonale realizowane. Tym razem Atletico doprowadziło do pełnej frustracji piłkarzy Espanyolu, którym wytrącone z rąk zostały wszystkie atuty. Madrytczycy sprawili, że Katalończycy – podobnie jak wielu ich rywali – cierpieli przez całe spotkanie.

Jeśli goście mieli jakiś ściśle nakreślony plan na ten mecz, to legł on w gruzach już w 3. minucie. Antoine Griezmann szybko ukłuł ekipę przyjezdnych i Espanyol momentalnie musiał zweryfikować swoje nastawienie do tego starcia. Czy mu się to udało? Nie. Goście wyglądali, jakby jedynym ich pomysłem było utrzymanie bezbramkowego remisu. A kiedy już wiadomo było, że do tego nie dojdzie – czyli właściwie na samym starcie – to kompletnie nie wiedzieli, jak się zachować.

Reklama

Nie będziemy nikogo czarować, że był to wielki mecz. Atletico zagrało po swojemu, czyli – no właśnie – irytująco. Może nie jakoś bardzo atrakcyjnie, ale efektywnie i niezwykle konsekwentnie. Gospodarze chcieli swoim rywalom uprzykrzyć życie i z tego zdania wywiązali się wzorowo. Zagrali na zasadzie: najważniejsze, by zostało zero z tyłu. Jeśli uda się coś jeszcze z przodu uciułać – a było ku temu sporo okazji – to fajnie, ale jeśli nie – nic wielkiego się nie stanie. W końcowym rozrachunku i tak liczyć będą się tylko punkty. Atletico było zadecydowanie lepsze i zasłużenie wygrało, a dodajmy, że gdyby nie będący w znakomitej formie Pau Lopez i zwyczajny pech, to zwycięstwo byłoby okazalsze. Krótko mówiąc: goście byli bezbronni jak dzieci we mgle. Prezentowali się słabo zarówno w ataku, jak i defensywie.

Kto najbardziej rzucił nam się w oczy? Jak to najczęściej w meczach „Rojiblanocs” bywa – ich największa gwiazda, a więc  Diego Simeone. Kiedy gra jego drużyna, trudno go nie dostrzec. Mimo że Espanyol nie pokazał nic wielkiego i właściwie nie dał argumentów ku temu, by Argentyńczyka zalał zimny pot, to on cały czas żył tym meczem. Nie usiadł choćby na kilka sekund. Gdyby mógł, wbiegłby na murawę. Wściekał się, gdy jeden z jego podopiecznych popełnił jakiś – chociażby najmniejszy – błąd. Motywował kibiców do bardziej żywiołowego dopingu. A przypominamy, że „Los Colchoneros” grali z drużyną z drugiej połówki tabeli. Co tu dużo gadać? Gość jest niesamowity.

Atletico wciąż próbuje znaleźć kontakt wzrokowy z Barceloną i ucieka Realowi. Jeśli „Królewscy” nie zgarną jutro pełnej puli, to może się okazać, że już teraz dystans pomiędzy nimi a „Blaugraną” będzie niemal niemożliwy do odrobienia. Podopieczni Beniteza jeszcze przed półmetkiem tego maratonu są blisko odpadnięcia z wyścigu po mistrzostwo.

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
10
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...