Trzy tygodnie temu zamknęło się okno transferowe w Polsce, za chwilę będzie październik, a nadal nie brakuje polskich zawodników bez nowego klubu. W każdym z takich przypadków coś musiało się wydarzyć, bo raczej nikt z góry nie zakłada, że zrobi sobie kilka miesięcy przerwy i potem się zastanowi.

No, może ewentualnie u Grzegorza Krychowiaka powstaje taki plan. Były reprezentant Biało-Czerwonych z jednej strony oficjalnie kariery jeszcze nie kończy, ale z drugiej nie pali mu się, żeby koniecznie już teraz podpisać kontrakt i grać dalej.
Polscy piłkarze bez kontraktów – jesień 2025
– Nie znalazłem jeszcze oferty, która w stu procentach by mi odpowiadała, a dostawałem telefony z naprawdę różnych miejsc. Patrząc na te kierunki, zastanawiałem się, czy wciąż jestem piłkarzem, bo to była Australia, Izrael, Iran, Irak. Naprawdę takie zaskakujące kierunki piłkarskie, ale nie zdecydowałem się – mówił niedawno Krychowiak w programie „Dzień dobry TVN”.
Przyznał wtedy, że mentalnie jest już trochę poza boiskiem i niejako trzeba go przekonać, że jeszcze warto trochę się napocić biegając za piłką. – W mojej głowie już taka decyzja zapadła, ale nigdy nie wiadomo, jak to się wszystko potoczy. W poprzednim sezonie podpisałem kontrakt pod koniec września, więc wszystko jest możliwe, zwłaszcza w piłce nożnej, ale w mojej głowie ten koniec już zbliża się dużymi krokami – komentował.
Wydawać by się mogło, że to idealny moment, żeby wreszcie zobaczyć Krychowiaka w polskiej lidze, ale on chyba zawsze się wzbraniał przed takim scenariuszem. Ledwie w maju mówił w Sport.pl: – W tym wieku w Ekstraklasie nie mam nic do zyskania, mogę tylko stracić… Więc jeżeli przyszedłbym teraz grać do polskiego klubu, to świadczyłoby to tylko o mojej ambicji.
Zapewne wtedy nie przypuszczał, jak wiele dobrego wydarzy się w letnim okienku transferowym. Szczerze mówiąc, dziś dla wielu naszych klubów „Krycha” byłby już średnio atrakcyjną opcją, do tego kosztowną. 35-letni pomocnik, który w ostatnim sezonie znalazł klub we wrześniu, rozegrał 20 meczów na Cyprze i wcale tam nie zachwycał? Widzieliśmy już bardziej zachęcające połączenie.

Nie tak przyjemnie w Arabii Saudyjskiej
Zupełnie inaczej witalibyśmy w Ekstraklasie Pawła Dawidowicza. Mógł strasznie irytować (i irytował) w reprezentacji, ale to raptem 30-letni zawodnik, który dopiero co zaliczył 26 meczów w Serie A. Ogólnie ma na koncie 139 spotkań na tym poziomie. W skali ligowej jego powrót do Polski byłby hitem.
Dawidowicz bezrobotny stał się niedawno, bo latem po cichu wybrał się po petrodolary, gdy skończyła mu się umowa z Hellasem Verona. Okazało się jednak, że w życiu są ważniejsze sprawy niż kasa. – Przez trzy tygodnie trenowałem z Al-Hazem, wszystko wyglądało dobrze i podpisałem kontrakt. Moja ciężarna żona i mały synek przyjechali do Arabii Saudyjskiej. Klub składał nam obietnice, ale nie wyszło dobrze, więc zostawiłem pieniądze, rozwiązałem umowę i wróciliśmy do Polski – dopiero co przedstawił całą sytuację w rozmowie z „Calcio Hellas”.
Dodał, że obecnie przebywa w domu, pracuje z trenerem przygotowania fizycznego i pozostaje w kontakcie z dwoma klubami, ale nie z Włoch. W piątek dziennikarz Ahmed Ragab poinformował, że Polak rozmawia z Sharjah FC ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Rejon świata ten sam, jednak mowa o trochę lepszym miejscu do życia z punktu widzenia Europejczyka.

Wszedł z Wisłą Płock do Ekstraklasy i odszedł
Paweł Jaroszyński rok temu miał problem z miejscem w składzie Cracovii, dlatego po rozegraniu jednego meczu w sezonie 2024/25 postanowił wrócić do Salernitany, z którą w 2021 roku awansował do Serie A. Nie był to powrót udany. 30-letni obrońca na przełomie października i listopada wywalczył sobie plac, ale wiosnę mógł spisać na straty. Na początku lutego wypadł na ponad dwa miesiące przez kontuzję, a potem miejsca w składzie nie odzyskał, poprzestając na jednym symbolicznym wejściu w końcówce. Salernitana spadła do Serie C, Jaroszyński odszedł i do tej pory nie wyjaśnił swojej przyszłości.
Z naszych ligowców najbardziej zaskakuje bezrobocie Bartłomieja Gradeckiego. Mimo że nie do końca wyszedł mu finał baraży z Miedzią Legnicą, to generalnie rozegrał dobrą rundę w Wiśle Płock i wyróżniał się w I lidze. Nafciarze po awansie chcieli go zresztą zatrzymać, ale finalnie nie doszło do porozumienia.
– Jest mi przykro. Nie chcę jednak zagłębiać się w ten temat, bo uważam, że osoby trzecie przyczyniły się do nieobecności „Gradka” w Wiśle Płock. Nie mały na celu ani dobra jego, ani dobra klubu, ale muszę to zaakceptować – mówił na Weszło trener Mariusz Misiura.
Bramkarz odszedł i wydawało się, że raczej szybko znajdzie sobie coś nowego. W kuluarach mówiono m.in. o zainteresowaniu Rakowa Częstochowa. Czas jednak leciał, a nic konkretnego się nie wydarzyło, choć pojawiały się także zagraniczne tematy. W ostatnich dniach Gradecki zmienił agencję menadżerską i od niedawna współpracuje z Profus Management, więc niejako temat zaczyna się od początku. Można zakładać, że najpóźniej w ciągu kilku tygodni w końcu gdzieś zakotwiczy.

Bartłomiej Gradecki
Jeśli ktoś szuka innego bramkarza, wybór jest już mocno ograniczony. Maciej Kevin Dąbrowski do lutego regularnie bronił w szkockim drugoligowcu Raith Rovers, by potem wylądować na ławce i już się z niej nie podnieść. Kacper Bieszczad w sezonie 2023/24 rozegrał dwa mecze w Ekstraklasie dla Rakowa i w obu popełniał spektakularne błędy. Ostatni rok spędził w portugalskim drugoligowcu Vizeli i nawet tam się nie przebił, poprzestając na występach w drużynie młodzieżowej. Fakt, iż wcześniej co nieco pobronił w Zagłębiu Lubin ma coraz mniejsze znaczenie dla teraźniejszości.
Doświadczeni ligowcy jeszcze wypłyną?
Bez klubu pozostaje także Filip Starzyński. To nadal rozpoznawalne nazwisko i zapewne ma swoje jasno określone oczekiwania finansowe, ale z drugiej strony ma 34 lata na karku, nigdy nie imponował motoryką, a za nim sezon, w którym nie rozegrał nawet 500 minut w I lidze dla Ruchu Chorzów (1 gol, 1 asysta). Bardzo możliwe, że dochodzi tu do sytuacji typu „ci, do których chciałbym pójść mnie nie chcą, a ja nie chcę do tych, którzy mnie chcą”. Sami jesteśmy ciekawi, czy w przypadku doświadczonego pomocnika coś się jeszcze wydarzy.
Do wzięcia jest Artur Siemaszko, autor historycznej, pierwszej bramki dla Puszczy Niepołomice w Ekstraklasie. Sezon 2023/24 ogólnie miał całkiem przyzwoity (28 meczów, 5 goli, 1 asysta), ale minione rozgrywki w zasadzie stracił w całości. Sześć razy wchodził z ławki, co minutowo nie dało nawet jednej rozegranej połowy. Ciągle dokuczały mu problemy mięśniowe – niby nic poważnego, lecz co chwila wybijał się z rytmu. A w pewnym momencie po prostu zaczął przegrywać rywalizację, dlatego rozstanie z nim nawet w obliczu spadku Puszczy nie dziwiło.
Na początku lipca miał być o krok od Polonii Bytom, jednak nigdy nie doszło do finalizacji. Dlaczego? Z tego, co słyszymy, piłkarz ustalił wszystkie warunki, tyle że znajdował się w trakcie rehabilitacji kontuzjowanej łydki i nie mógł jeszcze normalnie trenować. Temat się przeciągał, aż upadł. Teraz Siemaszko jest w pełni zdrowy i szuka nowego klubu. – Prowadzimy zaawansowane rozmowy w II lidze, są też sygnały z I ligi. Jeśli dogadamy się finansowo, podpisanie kontraktu to kwestia kilku dni – mówi nam Jakub Schlage, od niedawna współpracujący z tym zawodnikiem.

Artur Siemaszko
Od lipca z rezerwami Korony Kielce trenuje Marcin Cebula. W ostatnich dniach pojawiały się doniesienia, że wreszcie dostanie on kontrakt, wróci na stare śmieci i będzie mógł powalczyć o uznanie Jacka Zielińskiego. Na dziś jednak nic nie zostało sformalizowane.
– Marcin jest już w pełni zdrowy i trenuje z pierwszym zespołem. Temat podpisania przez niego w Koronie kontraktu jest jak najbardziej aktualny – mówi nam rzeczniczka prasowa kielczan Paula Duda.
Kluczowe są właśnie kwestie zdrowotne, bo Cebula od czterech lat de facto więcej się leczy niż gra. W minionym sezonie poprzestał na ośmiu ekstraklasowych występach i trzech w eliminacjach Ligi Konferencji dla Śląska Wrocław. W oficjalnym meczu nie zagrał od 24 października 2024. Łatwo dostrzec, że pierwsza rocznica jest już niebezpiecznie blisko.
Tureccy kibice doceniają, klub trochę mniej
Najkrócej na bezrobociu przebywa Michał Nalepa, który 7 września rozstał się z Genclerbirligi. Jeszcze w tym sezonie zdążył tam rozegrać trzy mecze w tureckiej ekstraklasie. Co zatem sprawiło, że odszedł?
„Nalepa został wykreślony z listy piłkarzy zgłoszonych do gry w lidze ze względu na przekroczenie limitu obcokrajowców. Umowa z piłkarzem została rozwiązana. Nalepa chciał kontynuować karierę w Genclerbirligi, ale ostatecznie jego kontrakt został rozwiązany po negocjacjach za porozumieniem stron. Ustaliliśmy, że klub wypłaci piłkarzowi odszkodowanie za przedwczesne rozwiązanie umowy. Nalepa odegrał istotną rolę w awansie Genclerbirligi do Super Lig – wystąpił w czerwono-czarnych barwach 36 razy, strzelił 6 goli i zanotował 5 asyst” – pisały lokalne media.
Taki obrót spraw nie spodobał się wielu kibicom, którzy bardzo cenili Nalepę, mimo że w ostatnim spotkaniu wyleciał z boiska za dwie żółte kartki. Były pomocnik Arki Gdynia ma wyrobioną markę w drugiej lidze tureckiej, w której z niezłym skutkiem występował od 2020 roku – z przerwą na nieudany epizod w Jagiellonii Białystok. Na Podlasiu najpierw pracował z Ireneuszem Mamrotem, a później z Piotrem Nowakiem. Chodzi o sezon 2021/22, a mamy wrażenie, że to już jakaś prehistoria.
Pierwszoligowcy czekają na zatrudnienie
Już naprawdę mało kto pamięta, że Piotr Pyrdoł pod koniec poprzedniej dekady pokazał się z na tyle dobrej strony w ŁKS-ie, że wzięła go Legia Warszawa i został z nią mistrzem Polski w sezonie 2019/20 (dwa rozegrane mecze). Następne rozgrywki spędził w Wiśle Płock. Najgłośniej było o nim wtedy, gdy Djordje Crnomarković z Zagłębia Lubin chciał się wykartkować i bezmyślnie go sfaulował, co skończyło się dla chłopaka złamaniem kości strzałkowej i blisko dwumiesięczną pauzą. W kolejnych latach Pyrdoł krążył między I a II ligą i tylko w tej ostatniej notował sensowne liczby. W ubiegłym sezonie w pierwszoligowej Pogoni Siedlce regularnie grał jesienią, a wiosną niemal całkowicie wypadł z obiegu. Przyjście trenera Adama Noconia jemu akurat nie pomogło.

Piotr Pyrdoł
Latem Pyrdoł trenował z drugoligowymi rezerwami ŁKS-u i wydawało się, że właśnie w nich zakotwiczy. Wszystkie strony były na „tak”, lecz ostatecznie klub nie znalazł budżetu na ten ruch. 26-letni pomocnik został na lodzie i czeka na nowe opcje. Na tym etapie zapewne grymasić nie będzie.
Wolnymi agentami dalej są inni zawodnicy, którzy w ostatnim sezonie pograli w I lidze: Paweł Żyra (32 mecze, 1 gol, 1 asysta dla Górnika Łęczna), Damian Gąska (29 meczów w Warcie Poznań), Marcin Grabowski (14 meczów i 1 asysta dla Górnika Łęczna) i Mateusz Hołownia (10 spotkań w GKS-ie Tychy). Od stycznia bez klubu jest Dominik Jończy, który jesienią 2024 uzbierał na zapleczu Ekstraklasy 11 meczów, dwa gole i jedną asystę w Stali Stalowa Wola.
Napastnicy pod kreską
Jakub Świerczok wygrzebuje się z kontuzji kolana, której doznał po inauguracji rundy wiosennej w barwach Śląskach Wrocław. Strzelił wtedy gola Piastowi Gliwice, ale w tygodniu poprzedzającym kolejne spotkanie trzeci raz w życiu zerwał więzadło krzyżowe. Pochodzący z Tychów napastnik na dobrą sprawę nigdy w pełni nie odkręcił się po zawieszeniu za rzekomy doping, gdy stracił cały 2022 rok.
Ani widu, ani słychu w temacie Gabriela Kirejczyka po rozstaniu z St. Poelten. I trudno się dziwić, skoro nie poradził sobie nawet w drugiej lidze austriackiej. Nie da się poważnie traktować napastnika, który mając 22 lata strzelił dwa gole w seniorskiej karierze w czterdziestu czterech spotkaniach.
Z zawodników nawet nieposiadających aktualnie wyceny na Transfermarkcie można wspomnieć o Danielu Skibie. 24-letni napastnik miał dobry moment w Słowenii. W sezonie 2022/23 jego 11 goli i 8 asyst wydatnie pomogło NK Aluminij Kidricevo w awansie do tamtejszej ekstraklasy. Na najwyższym szczeblu Skiba zdążył zdobyć dwie bramki. Z czasem doznał kontuzji pleców i już do końca rundy wygrzewał ławkę. Zastanawiają jego dalsze losy. Nie dał rady ani w drugoligowej Chojniczance Chojnice, ani w trzecioligowym Wiślanie Skawina. Wiosną tego roku niespodziewanie dostał szansę w I lidze, bo Kotwica Kołobrzeg nie mogła wybrzydzać. Poprzestał na ośmiu wejściach w roli rezerwowego, konkretów nie dał. Na dodatek pod koniec sezonu doznał urazu, z którym zmaga się do teraz i dopiero powoli będzie szukał opcji na przyszłość.
Sebastian Mrowca niemal całą karierę spędził w trzeciej lidze niemieckiej, z kilkoma epizodami w 2. Bundeslidze. Jeden z nich miał miejsce w poprzednim sezonie (siedem meczów dla Preussen Muenster). Mowa już o 31-latku, więc nie pokusimy się o stwierdzenie, że chętnie zobaczylibyśmy na polskich boiskach byłego reprezentanta Biało-Czerwonych U-19 i U-20.
Fot. Newspix