Mówiły o tym wszystkie władze. Niemal wszyscy działacze piłkarscy wypowiadali się w identycznym tonie. Nie możemy dać się zastraszyć w walce z – jak to ujął Zbigniew Boniek – niewidzialnym przeciwnikiem. Ale słowa, a czyny – kiedy zajrzy już w oczy widmo zamachu – to rzecz zupełnie inna. Przekonali się o tym Belgowie i Hiszpanie, których dzisiejszy mecz został wczoraj w nocy odwołany. Vicente del Bosque analizował na gorąco to spotkanie w radiowej stacji Onda Cero i początkowo nie mógł w to uwierzyć, ale taka była smutna prawda. Belgijskie władze nie pozwoliły na rozegranie spotkania. Reprezentacja Hiszpanii może wracać do domu.
– Skoro belgijski rząd podjął taką decyzję, to musiał uznać, że mecz wiąże się z ryzykiem. Belgijska federacja poinformowała nas na wniosek ministerstwa spraw wewnętrznych, ale decyzję podjął specjalnie zwołany komitet złożony z policji belgijskiej i hiszpańskiej oraz przedstawicieli obu federacji – tłumaczył kierownik „La Roja”, Luis Uranga dodając, że zawodnikom nic nie grozi i wrócą na Półwysep Iberyjski pierwszym możliwym lotem. Kiedy ci kładli się wczoraj spać, dostali informację: nie, meczu nie będzie. Ryzyko zamachu osiągnęło w całym kraju trzeci stopień, więc nikt nie pozwoli sobie na zorganizowanie tak dużego eventu.
Tym bardziej, że Bruksela, a szczególnie Molenbeek to – jak pisze dzisiejsza „Marca” – kolebka strachu. Już pierwsze zdanie w artykule madryckiego dziennika brzmi cokolwiek przerażająco. „Molenbeek to stolica Państwa Islamskiego” – miał wykrzyczeć jeden z lokalnych mieszkańców widząc grupkę zagranicznych reporterów. Bo właśnie Molenbeek, jedna z gmin stanowiących część regionu stołecznego Brukseli, żyje dziś w strachu. To tam mieszkał Salah Abdeslam, który jako jedyny z ósemki terrorystów miał przeżyć zamachy w Paryżu. Na temat jego zatrzymania pojawiały się sprzeczne informacje – raz donoszono, że udało się go schwytać, raz, że zbiegł do Syrii.
Mieszkańców Molenbeek, którzy dobrze go znali, ogarnęła jednak panika. Zamykają sklepy, zasłaniają okna roletami, ulice pustoszeją, a właściciele kawiarni boją się kogokolwiek wpuszczać. Obraz tego miejsca, jaki rysuje „Marca”, to obraz zwyczajnej grozy. I choć nie doszło do żadnych bezpośrednich, konkretnych przesłanek, że akurat podczas meczu Belgii z Hiszpanią mogłoby się coś wydarzyć – władze wolały uniknąć ryzyka. Strach zwyciężył po raz pierwszy.