Oczekiwania – gigantyczne. Na trybunach – święto. W wyjściowej jedenastce – nowe gwiazdy. Rywal – wskazywany jako jeden z głównych kandydatów do spadku. Okoliczności naprawdę sprzyjały dziś Widzewowi Łódź, by rozpocząć ligowe zmagania z przytupem. Co miałoby swoją wymowę, zwłaszcza po wczorajszych wpadkach Lecha Poznań i Jagiellonii Białystok. No i do pewnego stopnia łodzianie z okazji faktycznie skorzystali, bo pokonali Zagłębie Lubin 1:0. Z całą pewnością nie był to jednak mecz, który uznalibyśmy za demonstrację siły Widzewa.

Obejrzeliśmy w gruncie rzeczy starcie dwóch bardzo przeciętnie grających zespołów.
Wygrali ci, którzy mieli w swoim składzie poważniejsze indywidualności. I tyle.
Sopić: Ludzie kochają być okłamywani. A ja nie opowiadam bajek [WYWIAD]
Widzew Łódź – Zagłębie Lubin 1:0. Spektakularny gol Shehu dał zwycięstwo Widzewowi!
Pierwsza faza meczu nie ułożyła się po myśli gospodarzy. Bardzo szybko żółtą kartką został ukarany Samuel Akere, niedługo potem na upomnienie zapracował także Lindon Selahi. Dużo było w grze łódzkiej ekipy bałaganu – niedokładnych podań, a także nieudanych dryblingów w środku pola. To rozzuchwaliło Miedziowych, którzy przez dobrych 15 minut zdawali się być stroną przeważającą. Problem w tym, że ekipa Leszka Ojrzyńskiego wyszła na boisko bez napastnika. Trudno bowiem mianem dziewiątki określić Michaila Kosidisa, który notorycznie ustawiał się na boisku akurat w taki sposób, by… w żaden sposób nie dało się dograć do niego piłki.
Serio, drużyna grała swoje, a Kosidis – swoje. Jakby przespał wszystkie taktyczne odprawy na zgrupowaniu. Totalny pozorant.
Wyraźnie frustrowało to jego partnerów, a zwłaszcza Kajetana Szmyta, który posłał kilka niezłych dograń w szesnastkę. A raczej – byłyby one niezłe, gdyby tylko otumaniony Kosidis poruszał się w tempo za akcją, zamiast wyhamowywać gdzieś w gąszczu obrońców Widzewa i biernie obserwować frunącą futbolówkę.
Tak czy owak, gdyby Zagłębie naprawdę mocno docisnęło Widzew w – dajmy na to – pierwszym kwadransie meczu, to wydaje się, iż defensywa łodzian mogła wtedy pęknąć. No ale Miedziowym zwyczajnie zabrakło ku temu ofensywnej jakości, a potem podopieczni Żeljko Sopicia zdołali opanować boiskową sytuację. Ojrzyński zaordynował swoim zawodnikom zaniechanie wysokiego pressingu i klasyczne przejście do głębokiej obrony całym zespołem, no i na tym się zakończyły się ofensywne podrygi przyjezdnych. Tymczasem Widzew nabrał nieco wiatru w żagle, w dużej mierze za sprawą dokazującego na skrzydle Akere, który przed przerwą przyćmił Mariusza Fornalczyka. Chwilami podobać mógł się także Sebastian Bergier, odwalający kawał niewdzięcznej roboty w bezpośrednich starciach z obrońcami z Lubina.
W 40. minucie spotkania Zagłębiu przyszło wreszcie zapłacić za oddanie przeciwnikom za darmo pełnej kontroli nad przebiegiem spotkania. Juljan Shehu załadował gola bez wątpienia zasługującego na to, by zapamiętano go jako pierwsze trafienie nowej ery Widzewa Łódź.
𝐉𝐔𝐋𝐉𝐀𝐍 𝐒𝐇𝐄𝐇𝐔! 💣🎯 Kapitalny gol pomocnika @RTS_Widzew_Lodz, który zdaje się wciąż jest w formie z poprzedniego sezonu! 🔝
📺 Mecz Widzewa z Zagłębiem trwa w CANAL+ SPORT3 i w serwisie CANAL+: https://t.co/zr8n1cU2RX pic.twitter.com/oPxCisANwc
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) July 19, 2025
Beznadziejna druga połowa. Zagłębie nie zagroziło Widzewowi
Niestety, na tym zakończyły się ofensywne fajerwerki w wykonaniu gospodarzy.
Ojrzyński na przebieg pierwszej połowy zareagował zmianami najbardziej oczywistymi z możliwych – już w przerwie podziękował Kosidisowi (i tak okazał mu sporo cierpliwości, albo raczej był do tego zmuszony z uwagi na króciutką ławkę), a niedługo potem murawę opuścili również Mateusz Wdowiak i Adam Radwański, dysponowani tylko odrobinkę lepiej od Greka. Na niewiele się to jednak zdało. Owszem, Marcel Reguła wniósł trochę ożywienia do gry Zagłębia, no ale 18-latek nie mógł przecież w pojedynkę pociągnąć drużyny do odrabiania strat. Szarpnął raz, szarpnął drugi, ale w żaden sposób nie pobudziło to zespołu.
No to Reguła po prostu dostosował się poziomem do kolegów i on również popadł w totalną przeciętność.
Spodziewaliśmy się, że Widzew na tle tak bezradnego rywala będzie chciał zrobić bo przerwie show. No bo przecież najtrudniejsze było już za łodzianami, prawda? Padł gol otwierający, ciśnienie zeszło, można było zademonstrować trochę atrakcyjnej piłki. Jednak Widzewa najwyraźniej na ładne granie na razie jeszcze nie stać. W gruncie rzeczy najciekawszym wydarzeniem drugiej odsłony meczu było zatem pojawienie się na boisku czerwonowłosego Bartłomieja Pawłowskiego, który w całym sezonie 2024/25 rozegrał tylko 200 minut w Ekstraklasie (ten brak ogrania było zresztą widać). A, no i jeszcze warto odnotować, że w końcówce zdesperowany Ojrzyński przesunął do ataku Aleksa Ławniczaka. O dziwo, ten śmiały manewr nie doprowadził do odwrócenia losów rywalizacji. No kto by pomyślał!
***
Co tu dużo gadać – potwierdziło się, że przed Zagłębiem piekielnie trudny sezon. Natomiast przemeblowany Widzew pozostaje wielką niewiadomą. Ekipa z Łodzi zwyciężyła dziś w pełni zasłużenie, niech to wybrzmi, ale – poza spektakularnym golem Shehu – gospodarze nie pokazali właściwie nic godnego zapamiętania.
To nadal jest drużyna w budowie.
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Dobrzycki: Oczekiwania pojawiły się samoistnie, ja nigdy ich nie pompowałem
- Dyrektor sportowy Widzewa: Transfer Kownackiego jest nierealny
- Zakładnik upragnionej wielkości. Zeljko Sopić pod wielką presją
- Lindon Selahi ma to coś. Albańczykowi ufali już Sopić i… Sa Pinto
fot. Newspix.pl