Gdy nowym trenerem Widzewa został Željko Sopić, zaczytywaliśmy się w chorwackich mediach o jego mocnym charakterze, nucie szaleństwa i wymaganiach tak wysokich, że z miejsca zapaliła się lampka ostrzegawcza. „Czy ten człowiek to tykająca bomba?” – padały pytania. Mamy lipiec i nic nie wybuchło. Z chorwackim szkoleniowcem porozmawialiśmy m.in. o lenistwie i ego piłkarzy, trudnościach w rundzie wiosennej, kulisach transferowych, przesadnych oczekiwaniach kibiców, szokującej tajemnicy odejścia z Rijeki, skandalach w relacji Widzewa z miastem, Fornalczyku na tle topowych skrzydłowych, plotkach o Dinamie Zagrzeb i o nocnych treningach.
![Sopić: Ludzie kochają być okłamywani. A ja nie opowiadam bajek [WYWIAD]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/07/Sopic-2-scaled.jpg)
Chorwacki John Travolta, fan nocnych treningów. Oto nowy trener Widzewa
KAMIL WARZOCHA: Kiedy czyta się o trenerze w chorwackich mediach, można wykreować sobie obraz człowieka o dwóch twarzach. Z jednej strony szalonego, bezpośredniego, z żelaznymi zasadami, którego można się bać. A z drugiej wrażliwego, o dobrym sercu, na przykład lubującego się w czytaniu i tworzeniu poezji. Jaka jest prawda o Żeljko Sopiciu?
ŽELJKO SOPIĆ: Jaka jest prawda… Najpierw musisz wiedzieć, że mam wielu przyjaciół wśród dziennikarzy w Chorwacji. Nie za bardzo w Polsce, bo prawie z wami nie rozmawiam. Mam czasami problem z konferencjami prasowymi, bo wy, dziennikarze, wychodzicie z założenia, że liczy się tylko głupia odpowiedź. Nie chodzi o to, że zadajecie głupie pytania, ale jeśli zapytacie mnie o coś, co w danym momencie jest zbędne, odpowiem na swój sposób. Odbiję piłeczkę. Zagram w ping-ponga.
Nie chodzi o to, że mam personalny problem z tobą czy z innymi, z waszymi pytaniami i punktami widzenia. Po prostu taki jestem. Zawsze powtarzam, że jeśli ja przygotowuję się najlepiej, jak potrafię, do meczów i treningów, oczekuję tego samego od dziennikarzy. Nie możecie przychodzić do mnie i zadawać bezsensownych pytań, bo nie wiecie, co się wydarzyło.
I tutaj dochodzimy do punktu, jak traktują cię gazety i jaki twój obraz tworzą. Ten wywiad też się do tego dołoży, ale nie mam z tym problemu. Wypowiedziałem różne słowa w swoim życiu i się ich nie wypieram. Ktoś może mnie za to kochać, ktoś nie. Nie jestem gościem, który rozmyśla o tym, kto coś powiedział albo napisał na mój temat. Czasami dziennikarze potrzebują…
Sensacji?
Tak. I klików, żeby prasa mogła jakoś przeżyć.
Ale na końcu najważniejsze jest prawda i to ona zawsze się obroni, nawet jeśli nie jest popularna.
Jest tylko jedna prawda. Ta, którą zapamiętasz. Na koniec dnia mamy różne roboty do wykonania i skupiamy się na nich. Ty masz inne zadania, ja inne. Czasami mamy dobre połączenie, czasami nie. Ale tak już jest, nie przejmuję się, dlatego dobrze śpię. Jak ktoś skłamie, trudno. Nie ma sensu z tym walczyć.

Słynie trener z mocnego charakteru i tego, że nie odpuszcza zawodnikom, zwłaszcza tym leniwym. Jeśli ktoś robi za mało, jest odpalany. Coś takiego w Widzewie już zdążyliśmy zobaczyć.
Nie chcę rozmawiać o nazwiskach, choć niektórych można się domyślić. Kiedy tutaj przyszedłem, wszyscy tłumaczyli mi, że chcieliby coś zrobić, ale u niektórych pojawiało się „ale, ale”. Jakie „ale”? Jak możesz spojrzeć w oczy koledze, który daje z siebie wszystko każdego dnia? Nie mówię teraz o jakości. Masz ją lub nie, z talentem jest podobnie. Możesz mieć go więcej lub mniej, choć pracowitością da się nadrobić całkiem sporo. Na koniec dnia to ostatnie jest kluczowe. Jeśli ktoś nie potrafi albo nie chce dać minimum, jakim jest stuprocentowe zaangażowanie, pomagam mu znaleźć drogę do drzwi.
Proste.
Oczywiście!
Ale jest jeszcze jeden czynnik: ego piłkarzy, które potrafi podkopać zaangażowanie.
Zawsze rozmawiam z moimi zawodnikami szczerze i bezpośrednio, więc nie przejmuję się ich ego. To tyczy się pierwszego i ostatniego zawodnika. Jutro sparing z Jagiellonią (rozmawialiśmy w sobotę – przyp. red.), dwie połowy po 60 minut, 20 zawodników zagra. Rozmawiałem z pięcioma młodymi chłopakami i wytłumaczyłem im swoje decyzje oraz jakie mam wobec nich oczekiwania. Nie mydliłem oczu z szansami na minuty, ale też nie zepchnąłem ich na boczny tor. Chciałem, żeby mieli świadomość, że są tak samo ważni. Każdy ma swoją rolę: mniejszą lub większą. Tak jest we wszystkich klubach na świecie. Trzeba tylko to mówić prosto w twarz.
Wróćmy do rundy wiosennej. Co złożyło się na to, że w pewnym okresie mieliście problem z wygrywaniem? Zaczął trener tłumaczyć, że w zespole brakuje jakości, ale część kibiców Widzewa mogła to odebrać jako wygodną wymówkę.
Problem z jakością nie był wydumany, a fani zawsze mogą mówić, co chcą. Mogą mi nie wierzyć, mogą mnie wymienić, wstawić kogoś nowego i wysłać do prasy, żeby powiedział, że „wszystko jest dobrze, ale trzeba czasu”. Tylko że ja nie opowiadam bajek, a trzeba zdawać sobie sprawę, w jakiej sytuacji był klub kilka miesięcy temu. Po kilku wygranych na wiosnę do Widzewa wszedł nowy właściciel i od razu powiem, że nie jest łatwo pracować w takich okolicznościach. To tyczyłoby się nie tylko klubu piłkarskiego, ale też, powiedzmy, pracy w fabryce.
Ktoś z zewnątrz przychodzi, zapowiada to i owo, mówi, że zmieni wiele rzeczy. Piłkarze nie są głupi. Wiedzieli, że 10-12 z nich będzie musiało odejść. Rozmawiamy szczerze, więc dodam też, że w Widzewie zobaczyłem coś, czego wcześniej nie widziałem nigdzie indziej. Jeśli chcieliśmy być lepsi, nie mogliśmy w zeszłym sezonie przedłużyć kontraktu z niektórymi zawodnikami. Dlaczego? Bo na przykład nie możesz płacić tyle samo dwóm piłkarzom na tej samej pozycji. A problematyczne było to, że właśnie w Polsce po raz pierwszy spotkałem się z umowami, w których są zapisy o minutach. Z jednej strony to może być dobre dla klubu, ale z drugiej pewne rzeczy wypacza.

Jeśli masz dobrego piłkarza, któremu brakuje 100 minut do przedłużenia kontraktu, możesz nagle usłyszeć, że ma ból pleców, a zaraz w czerwcu idzie do innego klubu. Z drugiej strony – w ten sposób klub może pozbyć się niektórych, ograniczając ich minuty w drugiej części sezonu. Dla mnie to była nowa, nienormalna sytuacja. Jeśli to wszystko zsumujemy jeszcze z faktem, że na boisku musiał być młodzieżowiec, żeby klub nie zapłacił kary, okazuje się, że nie mogłem korzystać z połowy zespołu. W szatni był duży problem z motywacją i rozmawiałem o tym z piłkarzami.
Teraz miałem na przykład konwersację na ten temat z kapitanem, Bartkiem Pawłowskim. Zastanawiałem się, jaka jest jego perspektywa. W takim środowisku naprawdę nie jest łatwo, żeby osiągać sukcesy – kiedy połowa drużyny wie, że za kilka miesięcy będzie gdzieś indziej. Co do młodych zawodników, musiałem dać im szansę. A byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, gdybyśmy mieli topową akademię i gdyby rezerwy grały na trzecim szczeblu. Nie mówię, że mamy złe zaplecze, ale jeśli chcemy łatwiejszego wejścia chłopaków do pierwszego zespołu, lepiej, jeśli na co dzień będą grać wyżej niż w czwartej lidze. Albo gdy tych najlepszych będziemy wysyłać na wypożyczenie. To jest Ekstraklasa. Tu są spore wymagania.
Nie ma co romantyzować. To zdecydowanie za duży przeskok.
Dokładnie. Teraz musimy zarządzić tym, że w klubie dokonuje się sporo zmian…
Widać już duże różnice wewnątrz, patrząc na to, co trener zastał w marcu?
Jest duża różnica, natomiast ludzie muszą coś zrozumieć. To, co teraz powiem, nie jest wymówką, lecz rzeczywistością. Zmiana wszystkiego w jedno okienko transferowe? To niemożliwe. Jeśli ktoś nie zna się na piłce, zapewne powie, że da się. Ale nie! Nie ma znaczenia, jak dużo masz pieniędzy.
Gdyby one rozwiązywały wszystko, ci sami najbogatsi wygrywaliby rok w rok.
I takie PSG w ostatnich dziesięciu latach za każdym razem wygrywałoby Ligę Mistrzów. Teraz mamy pieniądze, ale nie chcemy wydać ich za dużo. Robimy zmiany tylko na pozycjach, które tego potrzebują. Niestety, problem polega na tym, że liga w Polsce startuje 19 lipca. Dlaczego to kłopot? Dam ci przykład Selahiego. Jego kontrakt z Rijeką wygasał 30 czerwca, ale tak naprawdę był wolnym zawodnikiem już wcześniej. Tylko co z tego, skoro na papierze dalej należał do Chorwatów i nie dostałby pozwolenia, żeby wcześniej niż w lipcu zacząć z nami treningi?
Jeśli chcesz topowych graczy, musisz być cierpliwy. To samo tyczy się wypożyczeń, z którymi trzeba czekać nawet do sierpnia. Nie jest to proste, choć uważam, że na razie robimy dobrą robotę z transferami i chcemy jeszcze trzech nowych zawodników. Owszem, byłoby prościej, gdybyśmy rzucali ogromnymi stawkami, ale dla nas najważniejsi są ludzie z charakterem. Tacy, którzy chcą przyjść do Widzewa po coś więcej.

Na samych pieniądzach nie zbudujecie drużyny z dużymi ambicjami.
Dlatego to muszą być zawodnicy, którzy czują w sercu, że chcą tu być. Nie po to, żeby po prostu odhaczyć kontrakt. A Widzew to nie jest łatwy klub. Mamy jedną z najlepszych społeczności kibicowskich w Polsce, która ma ogromne oczekiwania. Widzę to na co dzień, na ulicach. Kilka tygodni temu siedziałem w kawiarni i podszedł do mnie jeden z fanów. To był moment, kiedy ściągnęliśmy do klubu dopiero kilku piłkarzy, a duża grupa odeszła. Zapytał poważnie: „Trenerze, będziemy mistrzami?”. I jak miałem takiego kibica ostudzić, wytłumaczyć mu, że aktualnie w treningu mam 16 piłkarzy?
To jest to zderzenie z wymaganiami, a ludzie muszą rozumieć, że przemiana Widzewa jest dłuższym procesem. Nie mówię, że coś się nie wydarzy i nie jesteśmy lepsi niż rok temu. Ale zespół wciąż trzeba wzmocnić, a potem scalić.
Oczekiwania, które mogę być niewspółmierne do trudności, jakie rodzi taka rewolucja, to dla was potencjalna kula u nogi. Nie wiem, jak jest w Chorwacji, ale w Polsce kibice potrafią wpadać w pułapkę myślenia życzeniowego, przez pryzmat emocji.
W Chorwacji nie są tak szaleni na punkcie szybkich wyników, poza Dinamem i Hajdukiem, gdzie wszystko chcą od razu. Co do Widzewa: musimy dostać czas na poznanie siebie w treningu. To minimum, o jakie proszę. Z takim Visusem czy Selahim, którzy trafili do nas najpóźniej, oczywiście rozmawiałem, czego od nich chcemy, kto i jaki jest, ale tu nie ma czegoś takiego jak przyspieszony kurs zapoznawczy. Gdyby to wszystko było takie proste, powtórzę: PSG z Neymarem, Messsim i Mbappe zdominowaliby Europę.
Mogę natomiast zapewnić, że będziemy lepsi po kilku tygodniach. Każdy ma podobny problem, ale też każdy ma wewnątrz inne wyzwania. Poza tym część klubów, takich jak Legia czy Jagiellonia, już wcześniej zbudowała kręgosłup zespołu. Teraz my to robimy. Może wyniki będą, może nie. Trwa budowa. Każdy z chłopaków dopiero po dłuższym czasie będzie wiedział, gdzie być, kiedy piłka będzie tutaj, co się stanie, gdy pobiegnę tam, a co zrobi mój kolega, gdy zagram tak…
Trenujemy ciężko, będziemy lepsi, ale byłbym o wiele szczęśliwszy, gdyby rozgrywki startowały później. Ale okej, przyjmuję to. Zaczynają się kwalifikacje do europejskich pucharów i polskie kluby chcą być lepiej przygotowane.

Jakie są pierwsze wnioski trenera po zderzeniu z polską piłką?
Jestem zachwycony fanami, stadionami i całą otoczką wokół, tzw. „produkcją ligi”. To wszystko jest niesamowite.
Lepsze niż w Chorwacji?
Zdecydowanie. Natomiast jest pewna rzecz, która powinna być bardziej dopracowana. To bazy i boiska treningowe. Niestety problem często rozbija się o to, że infrastrukturą rządzi miasto. Ci ludzie myślą, że robią coś dla ciebie, ale prawda jest taka, że to nie wystarcza. Rozmawiałem z wieloma trenerami i słyszę, że nie tylko Widzew musi sobie jakoś radzić. My dojeżdżamy na treningi na Łodziance, w parku. Niech ludzie mówią, co chcą, ale to jest dla mnie park. Jeśli ktoś chce tam przyjść, to sobie przyjdzie.
Dla mnie niewyobrażalna jest jeszcze jedna rzecz, niezależnie od tego, czy byłbym mistrzem, czy gdyby mieli jutro wyrzucić mnie z pracy: to fakt, że trenujemy tylko dwa razy w miesiącu na stadionie. To niedopuszczalne, że taki klub jak Widzew może robić to wyłącznie dwa dni przed meczem domowym.
To oczywiście nie musi być zaraz pięć razy w tygodniu. Rozumiem przypadki, gdy pada, kiedy jest zła pogoda i chce się trochę oszczędzić murawę. Ale nie jestem w stanie pojąć, po co budować stadion, na którym jego drużyna nie może trenować dwa-trzy razy w tygodniu? Pewnie nie narzekałbym, gdybyśmy mieli bazę treningową, ale w tym momencie jej też nie ma.
Nawet jeśli to tylko dwa kilometry dojazdu z klubu, do boiska w parku, które można zrobić szybko rowerem lub autem, co będzie w zimę przy temperaturze -5? Wtedy będzie najważniejszy trening czy to, żeby trener chodził modlić się do kościoła o zdrowie zawodników? Dla mnie cała ta sytuacja w Łodzi jest niewiarygodna. Rozmawiałem z ludźmi, którzy odpowiadają za stadion. Ciągle słyszę, że coś jest niemożliwe. Jak to niemożliwe? Trenować przy dobrej pogodzie dwa razy w tygodniu?! Nie wiem, mamy na Widzewie złotą trawę?
Fakt, to nieporozumienie. Ale nie jesteście jedynym klubem, który cierpi w Polsce na brak poważnej bazy, a tym bardziej na deficyt treningów na stadionie. Ludzie, którzy nimi zarządzają, mogą wychodzić z założenia, że to forma oszczędzania pieniędzy.
Rozumiem, ale kiedy nie mamy bazy, uważam, że ktoś powinien dać nam możliwość w byciu lepszym. Naprawdę niewiele wymagam. Chcę fajniejszych warunków dla piłkarzy, a muszę bić się z ludźmi o jeden trening w miesiącu… Wyobrażasz sobie? Jeden! Ci ludzie nie rozumieją, czym jest futbol, nie mają pojęcia o procesie treningowym, o niczym, skoro robią taki problem.
W Polsce miasta budują świetne stadiony, a Ekstraklasa jest jak teatr. Wszystko na głównej scenie wygląda ładnie i przyciąga, ale za kulisami… Szkoda gadać. I wiem, że wiele klubów ma podobny problem jak Widzew. Nie wiem, czy tak duży, ale podobny, bo znam opinie innych trenerów. Trenujemy na przykład jakieś stałe fragmenty w parku, gdzie może to zobaczyć każdy, potem dochodzi do meczu i widzę, co widzę.

Widzew i tak może się cieszyć, że ma ten fajny stadion, bo niektórzy nawet z tym mają problem. O tyle dobrze, że klub zbuduje bazę.
Całe szczęście. Będziemy lepsi w przyszłości, ale w tym okresie, zanim to nadejdzie, ktoś powinien nam pomóc. Nikt przecież nie ukradnie trawy ze stadionu. Nawet jak nam mówią, żeby na tych symbolicznych treningach robić rozgrzewkę poza główną murawą, robimy to. Ale wyobraź sobie, jak to jest, jeśli pojawiasz się tam tak rzadko, a ktoś czeka ze stoperem i żali się, że trening nie trwał godzinę, tylko godzinę i pięć minut… (tutaj trener rozkłada szeroko ręce i wykonuje gest, który świadczy o zażenowaniu).
W Chorwacji jest inaczej?
Jeśli chcesz tam potrenować na stadionie trzy-cztery razy w tygodniu, idziesz i to robisz. Nikt nie robi problemu, dopóki murawa nie jest zalana przez deszcz. Wtedy to byłoby głupie. W Chorwacji stadiony też są w rękach miast, ale władze szybko dają ci zgody, nie pytają za wiele. Ludzie chętniej pracują dla klubu, a w Polsce odwrotnie: bardziej dla miasta.
Co trener mógłby wnieść z Chorwacji do Widzewa i ogółem polskiego futbolu? Polakom zdarza się czasem patrzeć na ligę chorwacką z potrzebą inspiracji, na przykład pod kątem rozwoju zawodników, gry w Europie czy transferów.
W Chorwacji mamy bardziej utalentowanych piłkarzy, a w Polsce jest większa intensywność gry. Jedna rzecz u was budzi moje wątpliwości: to liczba zadań, jaką trenerzy dają zawodnikom na boisku. Jest ich za dużo.
Naprawdę?
Tak, za dużo. Piłkarze mają pełno opcji, zadań, sztywnych schematów. A czasami zawodnikowi trzeba pozwolić po prostu być zawodnikiem. Żeby był wolny. Futbol to gra, a w grze powinna być jakaś dowolność i radość z tego, że coś na boisku tworzysz. To show, pokazywanie swojego potencjału, a nie tylko gra w regułki „bądź tam, bądź tu”. Nie mówimy o robotach. Chcecie polskich Messich? Dajcie im swobodę.
Faktycznie, w Polsce prawie nie mamy dryblerów, a takich piłkarzy, którzy sztuczkami w stylu Yamala czy Neymara robią show, nie ma właściwie w ogóle.
Dlatego ściągnęliśmy Fornalczyka, który jest jednym z niewielu. Widzę w nim coś, czego prawie w ogóle nie zauważam w polskim futbolu. Chodzi o to, że on wchodzi w drybling 1 na 1, kiedy normalnie jako trener powiedziałbym „teraz tego nie rób”. Ale nie ograniczam go, nie mówię mu tego, bo nie chcę zabijać czegoś, co ma najlepsze. Nie będę mu zaprzątał głowy zadaniami, gdzie ma akurat być, w jakim kierunku pobiec. Oczywiście są takie rzeczy, które musi robić na boisku jak każdy inny piłkarz Widzewa. Ale gdy wchodzi w swój „kwadrat”, może robić, co chce.
W Chorwacji nazywamy to konkretnym słowem, ten moment, kiedy piłkarz jest wolny i może pokazać, dlaczego tyle mu płacimy. Tutaj mamy deficyt zawodników z takim talentem, do tego tak szybkich, z takim dryblingiem i jeszcze z taką intensywnością. Jak myślisz, ile Fornalczyk by nas kosztował, gdyby był z Hiszpanii, Anglii lub Włoch?

Z taką paletą cech nawet kilka razy więcej.
Spokojnie. A ja chcę być trenerem, który sprawi, że będzie lepszy i więcej warty. Miałem ostatnio rozmowę ze znajomym piłkarzem, który był w Rijece, a teraz jest w innym klubie. Ściągnęli go za darmo, a po półtora roku sprzedali za 5 mln euro. W nawiązaniu do tej historii spytałem Fornalczyka: „Fornal, wiesz jaka jest różnica między skrzydłowym za milion euro a skrzydłowym za 5-10 milionów?”. Powiedziałem mu, że ten drugi zawsze dobrze ustawi się w polu karnym, gdy kolega z drugiego skrzydła robi drybling 1 na 1. Natomiast ten za milion będzie dalej od akcji i straci okazję, żeby piłka trafiła do niego w lepszym miejscu. Miejscu, gdzie można strzelić gola czy zrobić coś magicznego. To jedyna różnica, możesz mi uwierzyć.
Tego da się nauczyć.
Oczywiście, że tak. To jedyna rzecz, jakiej od niego oczekuję. „Fornal” ma mieć w swojej głowie ochotę na gole większą niż normalnie mają pomocnicy. Chcę mu pomóc, żeby wymagał tego od siebie, żeby lepiej ustawiał się w polu karnym. Tak go nie zablokuję, a rozwinę.
Czy to jest filozofia trenera? Ta gra w ofensywie polegająca na większej swobodzie?
Kocham grać ofensywny futbol, ale nie zawsze da się to robić. Są fazy gry, w których trzeba zachować rozsądek. Na pewno na wiosnę nie miałem łatwo, żeby wprowadzić, co chcę. Były problemy z napastnikiem i skrzydłowymi. Nie będę powtarzał, że zabrakło jakości, ale powiem tylko, żeby spojrzeć na liczby. One nie kłamią. Pamiętam, że rozmawiałem z chłopakami przed meczem z Puszczą, już pod koniec sezonu, że nie powinno być tak, że bramki zdobywają przede wszystkim obrońcy i pomocnicy. A trójka piłkarzy, która była ustawiona najwyżej, nie dokładała za wiele. To się zmieniło, ale dopiero na sam koniec. To był największy mankament.
Dziennikarze mogli się czepiać o to, jak mogłem powiedzieć o braku jakości [auto-nawiązanie do tłumaczeń trenera, gdy Widzew notował serię pięciu meczów bez zwycięstwa i w ostatnich siedmiu kolejkach wygrał tylko z Puszczą; przyp. red.]. Ja tylko chciałem podkreślić, co by było gdyby. Co by było gdyby! Gdybym miał odstawić kogoś, kto daje z siebie 100% procent każdego dnia, pomogłoby to szatni? Oczywiście potem przychodzi koniec sezonu i widzisz, że to nie poziom jakości, jakiego oczekujesz. Ciągle widzę jednak chłopaków w treningu i wiem, co mogą, a czego nie. A to był taki okres, w którym chciałem być przede wszystkim człowiekiem, nie w pierwszej kolejności trenerem, który kara za to, że komuś brakuje umiejętności. Gdy połowa jest jedną nogą poza klubem, do pewnych spraw trzeba podejść inaczej.
Rozmawiałem o tym z Lindonem Selahim. Powiedział, że te wartości ludzkie są dla trenera kluczowe.
Tak jest zawsze, nawet jeśli trzeba przeprowadzić nie do końca miłą rozmowę. Taką miałem z Sebastianem Kerkiem. Powiedziałem mu prosto w twarz, jaka jest jego sytuacja. Nie chciałem grać w jakieś gierki i mimo że to nie było łatwe, mimo że nie usłyszał przyjemnych słów – Kerk wszystko zrozumiał. Okej, mogłem odstawić go na margines i za wiele mu nie tłumaczyć, ale to nie mój styl działania. Myślisz, że byłoby mi miło, gdybyś powiedział, że jestem brzydki i mam beznadziejną fryzurę bez włosów? Nie, nie byłoby, ale wiedziałbym, że jesteś szczery. I oto w tym właśnie chodzi.
Teraz mamy problem z dwoma zawodnikami, którzy nie pojechali z nami na obóz. Pierwszego dnia powiedziałem im, jaką decyzję podjęliśmy z klubem i obiecałem, że przez pierwsze dwa tygodnie, do końca czerwca, będę traktował ich jak wszystkich. Ale później: „Wybaczcie, wiecie jaka jest sytuacja, pogadajcie z agentami i znajdźcie rozwiązanie”. Równie dobrze mógłbym ich wziąć i kazać im biegać po lesie, ale po co? Może kiedyś jeszcze będziemy współpracować.

Bycie tak szczerym, mimo że ogólnie powinno być cenione, potrafi mieć swoje koszty. Coś mi mówi, że to nie raz przysporzyło trenerowi kłopotów.
To prawda, że szczerość bywa problemem…
Może to jakiś trop do odpowiedzi na pytanie, dlaczego trener w żadnym klubie nie przepracował dłuższego okresu? Mowa o średniej 0,66 roku, która bez kontekstu – podkreślam: bez kontekstu – mogłaby budzić wątpliwości wśród kibiców Widzewa.
Ludzie kochają być okłamywani. Mówię serio. Nie ma znaczenia, co jest prawdą, kiedy mogą usłyszeć coś miłego. Ale ja się w to nie bawię i dzięki temu widzę w lustrze człowieka, który nie musi się wstydzić. Jeśli ktoś nie lubi mojej bezpośredniości, powinien wziąć do pracy innego trenera.
Przez to pożegnali trenera w Rijece?
Tam była inna sytuacja. Nie chciałem zrobić tego, czego oczekiwał właściciel. Gdy przyszedł odpowiedni moment, wykorzystał go i mnie zwolnił. Gdybym przebrnął z powodzeniem przez szereg meczów, wtedy eliminacji do europejskich pucharów, miałby problem. Dlatego zrobił to odrobinę wcześniej. Nie wydaje mi się, żeby ktoś w Polsce zwolnił trenera, który przeszedł pierwszą fazę, w drugiej zaczął od wyniku 1:1 na swoim stadionie, a w lidze po dwóch kolejkach miał cztery punkty i 4:0 w bilansie bramkowym. Ale okej, nie miałem problemu, bo człowiek wyłożył prywatne pieniądze i chciał czegoś innego, a ja nie mogłem mu tego dać.
Czyli czego?
Chodziło o to, że miałem dawać szanse na grę synowi sponsora. Sam nigdy nie dołączyłbym mojego syna do żadnego zespołu, gdybym wiedział, że nie jest wystarczający dobry. To była najwyższa liga, to była Rijeka. Nie miałem problemu personalnego i to tyczy się każdego piłkarza na świecie, ale mam jedną zasadę: zawsze będzie grać możliwie najlepsza jedenastka. Zwłaszcza jak walczymy o mistrzostwo kraju.
Nie mogę robić z piłkarzy głupków. Co by powiedział Selahi, gdybym dzisiaj postawił cię obok niego w środku pola? Później to by się zemściło nie tylko na relacjach w szatni, ale też na opinii w prasie. Choć to i tak nie ma znaczenia. Jak masz swój klub i część dziennikarzy w kieszeni, jest inaczej. Z drugiej strony, nie każdy z nich jest przychylny działaniom właściciela.
Wylecieć z klubu za coś takiego – to musiało być rozczarowanie.
Normalnie tak jest, ale żyje się dalej. W Rijece od razu powiedziałem, że mogą zablokować mój kontrakt za to, że nie spełniam żądań klubu. Albo mnie wyrzucić. Wiedziałem, czym to się skończy. Choć szczerze mówiąc, gdyby mógł, ten właściciel wyrzuciłby mnie już wcześniej. Ale wygraliśmy kilkanaście spotkań na koniec sezonu i źle by to wyglądało. Ostatecznie skończyliśmy na drugim miejscu w tabeli i w finale krajowego pucharu. Zrobiliśmy dobrą robotę. Tylko co z tego, że mieliśmy 9 punktów i 15-20 goli więcej względem poprzedniej kampanii, skoro Dinamo Zagrzeb miało około 20 „oczek” więcej.

Ale chyba się zgodzimy, że przydałby się trenerowi dłuższy okres pracy w jednym klubie? Chodzi o to, że uwiarygodnić się jako fachowiec, który potrafi zbudować projekt.
Tak, ale nigdy nie wiesz, ile czasu ci zostało w konkretnym zespole, z różnych powodów. Pamiętam, jak objąłem olimpijską reprezentację U-23. Miałem jeden z najlepszych bilansów, bodajże 10-11 zwycięstw z rzędu. Ale na koniec roku, po dwóch latach i trzech trofeach usłyszałem: „Przepraszamy, chcemy teraz kogoś nowego”. Dlatego jako trener musisz skupiać się na następnym meczu i treningu, a nie na tym, co będzie za pół roku.
Ile prawdy jest w plotce, że Dinamo Zagrzeb chciało trenera już po podpisaniu kontraktu z Widzewem?
To moje miasto. Jestem kibicem tego klubu, grałem i wspierałem Dinamo z trybun przez wiele lat. Nikt jednak do mnie nie dzwonił. Akurat w klubie trochę się pozmieniało i przyszli nowi ludzie. Mieli bardzo słaby sezon i różne rzeczy pojawiały się w mediach, ale nie byłem z nimi związany. To były tylko plotki. Już wcześniej mówiłem, jak to działa.
Tak, wiadomo. Dziennikarze źli.
W Polsce jest to samo.
Ale z Chorwacji przyszła informacja, że robił pan nocny trening, a to niestandardowa rzecz w naszych realiach. Ba, bez kontekstu brzmi nawet trochę szaleńczo.
Bez kontekstu to faktycznie brzmi tak, jakbym był szalony. Byłem wtedy trenerem Goricy i mieliśmy jedenaście punktów mniej do bezpiecznej strefy. Następne cztery mecze graliśmy z czołówką i zdobyliśmy na niej osiem punktów. Potem mieliśmy na rozkładzie Sibenik, z którym wcześniej Gorica przegrała 0:3. Wygraliśmy na wyjeździe 4:0, co sprawiło, że przy lepszym bilansie ich wyprzedziliśmy. To wydarzyło się w piątek i do domu wróciliśmy o 2 w nocy. Następne spotkanie mieliśmy za 9 dni, więc zarządziłem, że zrobimy lekki trening o 3. Piłkarze wiedzieli o tym o 22.
Nie chciałem, żeby rozeszli się do domów, źle spali, a potem przyszli rano do klubu. To rozwiązanie z nocnym treningiem sprawiało, że mogli mieć 2,5 dnia wolnego. Każdy był szczęśliwy, mógł się napić jeszcze w autobusie, a potem to z siebie wyrzucić. Dzięki temu każdy przyszedł na poniedziałkowy trening wypoczęty i zmotywowany. Gdybyś spytał każdego piłkarza czy pracownika fabryki, czy podobałoby mu się takie rozwiązanie, 99% ludzi zapewne powiedziałoby, że tak.
Zrobiono ze mnie wariata, który trenuje o 3 w nocy. Kiedy ktoś inny to robił, był wspierany, bo miał dziennikarzy po swojej stronie, a przecież kontekst jest kluczowy. Pamiętam, że zrobiłem tak chyba dwa razy w Rijece, też po zwycięstwach, żeby piłkarze mieli więcej wolnego. Po co piłkarz ma iść spać o 4 czy nawet o 5 rano, a potem dojeżdżać po 8 na śniadanie i trening w klubie? Stracona noc, potem stracony dzień przez zmęczenie. To bez sensu.

Ma trener jakieś inspiracje wśród innych szkoleniowców?
Szczerze mówiąc, nie. Ale w Ahlen grałem z Juergen Kloppem, który później poszedł do Mainz. Byłem wtedy kapitanem w 2. Bundeslidze i to się nie zmieniło w kolejnych latach, gdy wróciłem do Chorwacji. Czułem na boisku, jak i co powinno wyglądać. Można powiedzieć, że byłem przedłużeniem ręki trenera. Robiłem kursy UEFA A i B.
W 2011 roku zakończyłem karierę po sezonie, w którym miałem 29 pełnych meczów na 30 możliwych. Mogłem grać dalej, ale nie chciałem czekać kolejnych dwóch lat na kurs UEFA PRO. Najwyższej licencji nie dało się zdobyć jako profesjonalny piłkarz. Miałem 36 lat. Myślę, że podjąłem dobrą decyzję. Później, kiedy byłem w NK Lokomotiva przez rok, zrozumiałem, że nie mogę pełnić roli asystenta…
Mówił trener w chorwackich mediach coś o tym, że potrzebuje być alfą i omegą.
Oczywiście taka praca też mi pomogła, żeby zrozumieć ludzi, którzy ze mną pracują. Oni też chodzą po treningu do domu, do rodzin, dlatego jest ważne, żeby mieli uśmiech na twarzy i czuli, że są częścią projektu. Starałem się później jako pierwszy trener dbać o to i staram się do dzisiaj. Daję chłopakom wokół możliwość do ekspresji, do wyrażania własnego zdania. Oni muszą mi mówić, co naprawdę myślą, i nie ma znaczenia, czy to mi się podoba, czy nie. Jeśli masz więcej opinii, może wyciągnąć lepsze wnioski, o ile jesteś mądry.
Zwłaszcza że futbol się zmienia i jeden główny trener w sztabie może nie nadążać za wszystkim.
Dokładnie. Co sezon można wprowadzać jakieś nowości, choć dla mnie na pewno nowe jest to, jak wyglądają sztaby w Polsce. Muszę przyznać, że nigdy nie pracowałem z tak dużą grupą ludzi. W Chorwacji, w takim Dinamie Zagrzeb, zaplecze jest ogromne i tego nie podważę. Ale w normalnym klubie sztab tworzy maksymalnie sześć osób. Słyszałem, że tutaj sztaby potrafią liczyć 15-20 ludzi. Jeśli gdzieś jedziesz, potrzebujesz dwóch autobusów! Nie mówię, że to złe, ale nowe. To dodaje trudności, bo praca polegająca na zarządzaniu ludźmi to najgorsza robota na świecie, ale nie mam z tym problemu.
Patrz na Marcina [wskazuje na siedzącego kilkanaście metrów obok Marcina Pogorzałę, asystenta trenera]. Przyszedł tutaj całkiem niedawno, a wcześniej pracował w Wiśle Kraków. Na rozmowie rekrutacyjnej zapytał: „Trenerze, mam prezentację, pokazać?”. Odpowiedziałem: „Marcin, nie jesteśmy w szkole”. Dla mnie najważniejszy w czasie rozmowy z kimś jest feeling. Muszę najpierw wyczuć czyjąś energię, bo czym jest prezentacja? Ty też możesz mi taką pokazać. Weźmiesz ją od kogoś z Jagiellonii i masz! Dla mnie zawsze będzie kluczowe to, jak traktuje się ludzi. Oni pracują ze mną, nie „dla mnie”, bo nasz sukces będzie sukcesem całego Widzewa.
WIĘCEJ O WIDZEWIE:
- Lindon Selahi ma to coś. Albańczykowi ufali już Sopić i… Sa Pinto
- Widzew podbija stawkę! Miliony do wydania i rekordowe pensje [NEWS]
- Spokojnie z oczekiwaniami wobec Widzewa. Jeszcze niewiele się wydarzyło
Fot. Newspix