Jeszcze w czasach kariery piłkarskiej Gerard Piqué poświęcił się wielu biznesom. Jeden z nich miał na celu całkowitą odmianę tenisowego Pucharu Davisa. Wyszło katastrofalnie, a Piqué całkowicie się na tym pomyśle przejechał. Teraz, w podcaście Ikera Casillasa, były gracz Barcelony znów mówił o tym, że tenis potrzebuje reform. Czy jednak jego propozycje – jak likwidowanie gry na przewagi – mają sens? I jak to było z tym Davisem? No i czemu Stan Wawrinka sarkastycznie Hiszpanowi dziękował, a jeden z francuskich tenisistów po prostu kazał mu się zamknąć?
Piqué chce rewolucji
W ostatnich dniach Piqué pojawił się w premierowym odcinku podcastu Bajo los Palos, który prowadzi jego dawny rywal, kolega z drużyny, a dziś przyjaciel – Iker Casillas. Rozmawiali na wiele tematów, ale w pewnym momencie pojawił się i ten tenisowy. Hiszpan wspominał choćby, jak próbował zreformować Puchar Davisa, co zakończyło się fiaskiem. – Chcieliśmy zmienić wiele rzeczy, ale ITF nam odmawiało – mówił Katalończyk. Do tej historii jednak jeszcze przejdziemy.
Bo choć wtedy się nie udało, Gerard nadal uważa, że tenis zmian potrzebuje. We wspomnianym podcaście przedstawiał idee nie tyle kontrowersyjne, co wywracające ten sport do góry nogami. Hiszpan zaproponował bowiem, by pozbyć się gry na przewagi oraz drugiego serwisu.
– Dlaczego serwować dwa razy? To dodatkowe 30 sekund, w czasie których zawodnik odbija piłkę o kort. Ludzie nie chcą tego widzieć. Tak samo nie chcą widzieć przeciągających się meczów w systemie równowaga-przewaga-równowaga-przewaga. Powinniśmy wprowadzić złoty punkt przy 40:40 – mówił.
Jego słowa z miejsca skrytykowano. Zrobił to choćby Boris Becker, jeden z najlepszych tenisistów w historii, a poparł go Brad Gilbert, trener, który do tytułów wielkoszlemowych doprowadził Andre Agassiego, Andy’ego Roddicka i Coco Gauff.
CZYTAJ TEŻ: BRAD GILBERT. OD KŁAPOUCHEGO, DO “NAJLEPSZEGO TRENERA W HISTORII”
Nic w tym zresztą dziwnego. Gdyby wprowadzić proponowane przez Hiszpana reformy, tenis stałby się właściwie inną dyscypliną. To byłaby prawdziwa rewolucja.
Ale rewolucje czasem są potrzebne. Czy więc zmiany proponowane przez Gerarda mają rację bytu?
Szybciej, ale nudniej?
Na tapet weźmy najpierw brak drugiego podania. To z jednej strony pomogłoby zawodnikom, którzy nie dysponują potężnym pierwszym serwisem i ograniczyłoby naturalną przewagę tak zwanych „serve botów” – zawodników posyłających piłki z niesamowitą prędkością. Taka zmiana mogłaby też sprawić, że w kobiecym tenisie mniejsze znaczenie miałaby fizyczność i zawodniczki takie jak Aryna Sabalenka nie zyskiwałyby tyle w polu serwisowym.
Ale to miecz obusieczny. Słabszy serwis – bo prędkości pierwszego (jedynego) podania naturalnie by spadły – sprawiłby, że wymiany mogłyby się rozstrzygać równie szybko, tylko po returnie. Już teraz w kobiecym tenisie problemy z zaskoczeniem rywalek podaniem ma choćby Iga Świątek, bo coraz więcej z nich świetnie returnuje. U mężczyzn efektem mogłoby być z kolei to, że mecze zamieniłyby się w festiwal nudnego przebijania piłki przez siatkę. A choć długie wymiany bywają wspaniałe, to ich nadmiar potrafi znużyć.
No i, przede wszystkim – brak drugiego serwisu mógłby paradoksalnie sprawić, że kibice zobaczyliby jeszcze mniej tenisa, bo zawodnicy mimo wszystko musieliby podaniem choć trochę ryzykować. A ryzyko sprzyja błędom. Błędy w tym przypadku równałyby się z kolei bezpośredniej stracie punktu. Więc gemy czy sety mogłyby mijać bardzo szybko.
Czy tego chciałaby publika? Wątpliwe.
Brak gry na przewagi to z kolei nieco inna dyskusja, bo takie rozwiązania światowe władze tenisa testują od lat. „Złoty punkt” funkcjonuje już w niektórych turniejach deblowych czy juniorskich. Na najwyższym szczeblu jego wprowadzenia miałoby jeden cel: skrócenie meczów. Z drugiej strony z miejsca po tym, jak Piqué wygłosił swoje propozycje, pojawiły się głosy o tym, że to właśnie gra na przewagi jest najlepszą stroną tenisa – to w końcu prawdziwy mentalny pojedynek, który potrafi się przeciągnąć nawet na kilkanaście punktów. Największe, najlepsze, najbardziej pamiętne tenisowe mecze często opierały się właśnie na wyrównanych gemach, trwających i po kilkanaście minut.
W pomyśle Hiszpana ten kluczowy moment trwałby kilkanaście, może kilkadziesiąt sekund. Poza tym “złoty punkt” zmieniałby nieodwracalnie przebieg wielu spotkań.
Prosty przykład, pierwszy z brzegu: mecz Igi Świątek przeciwko Arynie Sabalence z finału w Madrycie – prawdopodobnie najlepsze spotkanie w WTA w zeszłym roku.
Wynik rzeczywisty: 7:5, 4:6, 7:6 (7) dla Polki.
Wynik z reformą proponowaną przez Piqué: 6:3, 6:4 dla Białorusinki.
I nie chodzi tu o to, że zmienia się zwyciężczyni. Problemem jest to, że z meczu, który automatycznie został tenisowym klasykiem i stał na niezwykle wysokim poziomie przez ponad trzy godziny gry, zrobiłoby się spotkanie, o którym zapomnielibyśmy po kilku dniach.
Byłoby krótsze, owszem. Może to i potrzebne dla utrzymania uwagi widza. Ale czy dobre dla tenisa? Bo to również argument Piqué, który twierdzi, że dyscyplina traci zainteresowanie a nawet graczy-amatorów na rzecz pickleballa i padla. I choć pewnie jest w tym cień prawdy, to dane z samych Stanów Zjednoczonych – gdzie pickleball jest najpopularniejszy – pokazują, że tenis w ostatnich latach zyskuje tam na popularności. Podobnie w Hiszpanii – ojczyźnie padla – gdzie cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem.
Zmiany proponowane przez Gerarda Piqué wydają się więc niepotrzebne i najpewniej nikt ostatecznie nie pomyśli o ich wprowadzaniu. No chyba że – jak siedem lat temu przy okazji negocjacji z ITF – Hiszpan zjawi się przed siedzibą ATP czy WTA (albo obu) z wielkimi obietnicami i walizką wypchaną forsą.
Wtedy tenis może się diametralnie zmienić. Byle nie skończyło się to tak, jak z przywołanym już Pucharem Davisa…
Davis Cup i wielkie obietnice
Zaczęło się w 2018 roku. Gerard Piqué poszedł wraz ze swoją firmą – Kosmos – do Międzynarodowej Federacji Tenisowej i zaproponował rewolucyjne zmiany w Pucharze Davisa. Katalończyk przekonywał, że może odmienić los tych rozgrywek. Obiecywał przy tym złote góry – nawet trzy miliardy dolarów dla ITF i tenisistów.
Na federację takie obietnice podziałały całkiem nieźle. Piqué miał przy tym wsparcie niektórych tenisistów – byłych i aktywnych. Jednym z jego współpracowników został Albert Costa, mistrz French Open 2002. Poparcie wyrażał też Rafa Nadal. – To oczywiste, że kiedy coś nie funkcjonuje perfekcyjnie, musisz szukać nowych rozwiązań – mówił Hiszpan. Pozytywnie o potencjalnych zmianach wypowiadał się też Novak Djoković. – Od lat mówiłem, że obecna struktura rozgrywek nie funkcjonuje. Nowa formuła będzie bardziej atrakcyjna sportowo, ciekawsza dla sponsorów, mediów i fanów – twierdził Serb.
Z takim poparciem Piqué przekonał decydentów. I zamiast rozgrywek ciągnących się – w czterech różnych terminach – przez cały sezon, próbował stworzyć rozgrywający się na przestrzeni tygodnia „Puchar Świata”.
Plan był prosty. Najlepsze reprezentacje miały walczyć w jednym miejscu do dwóch wygranych meczów (nie jak wcześniej – trzech), a same spotkania toczyć się do dwóch wygranych setów (do tej pory, jak i w Wielkich Szlemach, grano w formule best of five). Na papierze miało to sens. Piqué argumentował to chęcią stworzenia wielkiego święta dla fanów, z atrakcjami nie tylko tenisowymi – obiecywał koncerty (na ceremonii zamknięcia pierwszej edycji po reformie wystąpiła Shakira), występy, całą strefę rekreacji i zabaw.
Z drugiej strony taka reforma odbierała to, co szczególnie w Pucharze Davisa urzekało, czyli mecze rozgrywane na swoim terenie lub wyjeździe. Przy żywiołowej publice, znacznie głośniejszej, niż w trakcie typowych tenisowych turniejów. Urokiem Davisa od zawsze było bowiem to, że kibice często okazywali się decydujący, dzięki nim mecze nierzadko wygrywali słabsi na papierze zawodnicy.
Migawki z finału Pucharu Davisa 2015. Brytyjczycy pokonali wtedy na własnym terenie Belgów.
W formule proponowanej przez Hiszpana tego brakowało. Gospodarzem stawał się bowiem jeden kraj (za pierwszym razem – Hiszpania). Reszta przyjeżdżała w gości. Piqué miał jednak swoje argumenty.
– Obserwując tenis, zauważyliśmy, że najlepsi [tenisiści] nie występują w Pucharze Davisa. Dlatego zaproponowaliśmy zmianę formatu, bo prestiżowe rozgrywki potrzebują najlepszych, by utrzymać się na szczycie – twierdził w rozmowie z dziennikiem “L’Equipe”.
Kataloński piłkarz przekonywał, że będą to zmiany na dobre. Że Puchar Davisa odzyska należne mu miejsce i stanie się rozgrywkami “dla ludzi”. Mówił, że poświęcił temu projektowi mnóstwo czasu i przez wiele dni sypiał po cztery czy pięć godzin, rozwiązując kolejne problemy. Czy środowisko tenisowe to wszystko doceniło?
Niespecjalnie.
– Zarządza nami hiszpański piłkarz. To tak, jakbym ja zaczął wprowadzać zmiany w Lidze Mistrzów – mówił Lleyton Hewitt, dwukrotny mistrz wielkoszlemowy. W podobnym tonie wypowiadał się też Roger Federer, który dodawał, że „Davis Cup nie powinien zmienić się w Piqué Cup”, co zdenerwowało Hiszpana, który podkreślał, że w tym wszystkim nie chodzi o niego. Pojawiły się nawet głosy ze świata kobiecego tenisa, choćby Alize Cornet napisała wówczas: „Dziś płaczę z powodu dwóch tragicznych zgonów: Arethy Franklin oraz Pucharu Davisa. Spoczywajcie w pokoju”.
Kto w tym wszystkim ostatecznie miał rację? Cóż, dość szybko wyszło, że nie Gerard Piqué.
Piqué Cup, czyli kompletna klapa
Katalończyk nie mógł co prawda przewidzieć jednego – pandemii, która utrudniła rozwój jego pomysłu. Z drugiej strony i przed, i po niej było z nowym Pucharem Davisa stosunkowo blado. Pierwsza edycja, która miała być wielkim świętem, okazała się takim głównie dla Hiszpanów, bo ci zdobyli tytuł na własnej ziemi. Plusem było na pewno to, co obiecywał piłkarz Barcelony – przyciągnięcie najlepszych zawodników.
Z TOP 20 rankingu ATP – a nie wszyscy mogli w turnieju finałowym wziąć udział – pojawiło się tam 10 zawodników. Niezła skuteczność. Tyle że to efekt świeżości. Potem było gorzej. W 2020 rozgrywki odwołano ze względu na pandemię. A gdy wróciły w 2021 roku, to wyglądało to tak:
- 2021: 6 na 20 zawodników z TOP 20.
- 2022: 7 na 20 w fazie grupowej (rozgrywanej we wrześniu w czterech miastach-gospodarzach) i 6 na 20 w (ograniczonych do ośmiu reprezentacji, wcześniej było ich 18) finałach.
- 2023: odpowiednio 6 i 4 na 20.
- 2024: 3 i 6 na 20.
Niektóre nazwiska się powtarzały. Na przykład Alex de Minaur w kadrze Australii i Cameron Norrie w barwach Wielkiej Brytanii w 2023 roku wzięli udział i w fazie grupowej, i w finałach. Tendencja spadkowa była więc zauważalna. I choć zdarzały się w tym czasie genialne mecze – jak rywalizacja Jannika Sinnera z Novakiem Djokoviciem dwa lata temu – to jedna z głównych obietnic Piqué szybko okazała się nie spełniać.
A on jeszcze szybciej z organizowania Pucharu Davisa wyleciał.
Gerard Piqué (środkowy rząd, po prawej) na trybunach w czasie pierwszej edycji Pucharu Davisa według jego pomysłu. Fot. Newspix
Stało się to na początku 2023 roku. Po niespełna pięciu latach ITF zdecydował się więc zakończyć umowę, którą pierwotnie podpisano na… ćwierć wieku. Piqué i Kosmos – wobec poniesionych m.in. przez pandemię strat finansowych – chcieli renegocjacji warunków. Federacja nie miała tego w planach, a dodatkowo nie była zadowolona z reform Hiszpana. I tyle z tej współpracy było.
Dan Evans, czołowy brytyjski tenisista, mówił wtedy, że żałuje jedynie, że „skończy się napychanie nam kieszeni”. Nam, czyli tenisistom, bo Piqué akurat o to zadbał. Hiszpan ogółem wpakował w Puchar Davisa sporo pieniędzy… co się nie opłaciło, bo ten nadal nie potrafił przyciągnąć nowych sponsorów czy zapracować na zwiększone zainteresowanie mediów. Na domiar złego problemy rozgrywek ciągnęły się i w erze „pogerardowej”. W 2023 roku na Twittera zdjęcie pustych trybun w czasie jednego z meczów wrzucił Stan Wawrinka, który sarkastycznie dziękował Hiszpanowi za taki widok.
Gerard odpowiedział, że rok temu frekwencja dopisywała, a teraz to on już tych rozgrywek nie organizuje i trzeba pytać ITF, skąd taki stan rzeczy. I wtedy odpalił się Julien Benneteau, francuski tenisista. – Jak śmiesz cokolwiek mówić? Dosłownie zabiłeś jeden z filarów tenisa, do spółki z ITF. Proszę, zamknij się, kurwa – napisał na Twitterze. I wielu mu przyklasnęło.
Thank you @3gerardpique @ITFTennis
! @DavisCup France vs Switzerland in Manchester lol pic.twitter.com/XqcqSQEURd
— Stanislas Wawrinka (@stanwawrinka) September 12, 2023
Kolejna edycja – ta z zeszłego roku – tylko potwierdziła, że Puchar Davisa po reformach stracił wiele ze swej dawnej magii, a nie zyskał… właściwie niczego nowego. Zainteresowanie na świecie uratowała w tym przypadku emerytura Rafy Nadala, który z fanami żegnał się właśnie w Davisie.
Wielka reforma Piqué szybko została więc zweryfikowana przez rzeczywistość. Zresztą niedługo potem zamknięto tenisowy oddział Kosmosu. I tak to się skończyło.
Hiszpan jednak najwidoczniej się nie zniechęcił. I nadal marzy o tym, by tenis odmienić. Trudno jednak sądzić, by miała to być zmiana na lepsze.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
CZYTAJ WIĘCEJ O TENISIE: