– Jeśli miałbym zagwizdać coś inaczej, to raczej dotyczyłoby to małych, pojedynczych zdarzeń, nie mających wpływu na całość spotkania – mówi w rozmowie z Weszło Piotr Lasyk, arbiter meczu Jagiellonii Białystok z Legią Warszawa, po którym najwięcej mówi się o kontrowersjach sędziowskich. Jak Lasyk tłumaczy swoje decyzje? Zapraszamy.
Przepchnął pan Legię Warszawa do półfinału Pucharu Polski?
Z perspektywy sędziego zawsze gra drużyna A i drużyna B, więc dla mnie liczy się tylko to, żeby na boisku podejmować prawidłowe decyzje i nie interesuje mnie to, jak dana drużyna się nazywa.
Ale wiadomo, że wszystkie kontrowersyjne decyzje okazały się korzystne dla Legii.
Było też zdarzenie w polu karnym gości – dotknięcie piłki ręką – gdzie mogliśmy mówić o kontrowersji, więc w tym przypadku też zespół gospodarzy mógłby mówić, że jest jakaś kontrowersja i pytać, dlaczego nie zostało to zweryfikowane lub odgwizdane jako rzut karny. Ponadto przypominam, że w pierwszej połowie spotkania po interwencji VAR odwołaliśmy bramkę gospodarzy, gdzie też mogły pojawić się wątpliwości. Rozumiem frustrację każdej ze stron. Zawsze w meczach są zdarzenia, które można ocenić inaczej. Jeśli miałbym jednak zagwizdać coś inaczej, to raczej dotyczyłoby to małych, pojedynczych zdarzeń, nie mających wpływu na całość spotkania.
W Pucharze Polski bez zmian: o tym, kto po niego sięgnie, decydują sędziowie
Co miał zrobić Oskar Pietuszewski, żeby nie wpaść na nogę Pawła Wszołka?
Oceniając zdarzenia koncentruję się wyłącznie na zachowaniu obrońcy i ono jest dla mnie kluczowe. Z perspektywy boiska widziałem, że Paweł Wszołek nie zagrał piłki i doszło do kontaktu, dlatego też zadecydowałem pierwotnie o rzucie karnym. Kamera z linii szesnastego metra, dająca obraz z innego miejsca niż to, z którego ja widziałem zdarzenie, pokazała, że obrońca zajął pozycję już wcześniej, zanim doszło do kontaktu z przeciwnikiem. W tej drugiej fazie nie zrobił już żadnego dodatkowego ruchu, który moglibyśmy uznać za przewinienie. Nie chcę mówić o symulacji, bo od tego jestem daleki, ale zawodnik gości zagrywa piłkę w lewą stronę, a wykonuje ruch w stronę przeciwnika.
Taki kadr pokazała kamera z linii szesnastego metra
Kiedy ktoś podstawia nogę, trudno przed tą nogą uciec, zwłaszcza gdy jest się już w ruchu.
Podobnie jest w koszykówce. Jeśli obrońca zajmie już pozycję i nie wykonuje żadnego dodatkowego ruchu, to trudno go karać za to, że tam stoi.
Można więc zająć każdą pozycję i jest się usprawiedliwionym, bo postawiło się nogę na ziemi?
Wszystko zależy od przestrzeni czasowej. Jeżeli to odbywa się w tym samym momencie, co kontakt, będziemy mówili o tym, że obrońca jest spóźniony. W tym przypadku w kamerze z szesnastego metra widać, że Paweł Wszołek postawił nogę i dopiero w drugiej fazie, czyli po chwili, nie w tym samym momencie, następuje kontakt z przeciwnikiem.
To była czarno-biała sytuacja? Według protokołu VAR, powtórki mają pomagać tylko przy jednoznacznych błędach.
VAR jest narzędziem, które powinno nam pomóc też wtedy, gdy waga samej sytuacji jest bardzo duża. Tak jak wczoraj. Mieliśmy ćwierćfinał Pucharu Polski, który decydował o tym, kto będzie kontynuował swoją grę dalej. Przy takich meczach lepiej pewne rzeczy zobaczyć na monitorze i przeanalizować jeszcze raz, zwłaszcza w sytuacjach, które mogą zmienić przebieg spotkania. Musimy zadać sobie pytanie: wolelibyśmy, żeby jakaś sytuacja z szarej strefy zdecydowała o tym, kto awansuje, a kto nie? To chyba dobry przykład kluczowej sytuacji o dużej wadze, przy której warto mimo wszystko podejść, obejrzeć zdarzenie z innej perspektywy, bo jak wiemy sytuacja obejrzana z innego miejsca może wyglądać zupełnie inaczej.
Widząc sytuację z powtórek, podyktowałby pan rękę po zagraniu Ilji Szkurina?
Jeśli mielibyśmy pewność, że piłka dotknęła ręki, to przy takim ustawieniu ramienia – tak. Ustawienie ręki jest nienaturalne, znajduje się ona bardzo wysoko w powietrzu. Wszystko rozbija się o kwestię obrazu, który musiałby udowodnić, że dotknięcie rzeczywiście miało miejsce.
Jak to możliwe, że żadna kamera nie złapała tego kontaktu z ręką?
To raczej pytanie do organizatorów odpowiedzialnych za sygnał telewizyjny. W meczach Ekstraklasy liczba kamer jest dwa razy większa, mamy ich do dyspozycji nawet powyżej dwudziestu.
A wczoraj?
Mniej. Tylko siedem. Możemy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy dostaliśmy na tyle dużo narzędzi, żeby takie sytuacje w skuteczny sposób przeanalizować. Usytuowanie kamer spowodowało, że nie mieliśmy klarownego dowodu na to, że miało miejsce zagranie piłki ręką.
Nie można było tego z bardzo dużym prawdopodobieństwem oszacować?
Zawodnik atakujący nie zagrywa piłki w kierunku bramki, a w dół. Następnie ta odbija się od twarzy/głowy Szkurina i potem mogła otrzeć się o rękę, ale przy tych zasobach, które mieliśmy, nie byliśmy w stanie tego wykazać. Czy chcielibyśmy, żeby decyzje były podejmowane na zasadzie wewnętrznych odczuć? To byłoby bardzo niebezpieczne i niespotykane. W przypadku takich zdarzeń, gdzie są to często zdarzenia z obszaru faktów, używając języka sędziowskiego, musi być dowód na dotknięcie piłki ręką. Nie możemy mówić, że prawdopodobnie doszło do kontaktu piłki z ręką. Ani nie przewiduje tego protokół, ani przepisy gry.
To jeszcze sytuacja w drugą stronę – czy Cezary Polak popełnił przewinienie, zagrywając piłkę ręką we własnej szesnastce?
Tu mamy do czynienia z próbą zagrania piłki przez obrońcę, który nastrzelił sobie piłkę na rękę. W żargonie sędziowskim mówi się o tym selfkick. Zgodnie z przepisami gry – nie jest to przewinienie. Dlatego też grę kontynuowaliśmy. Nikt o tym nie dyskutuje, więc chyba nie jest to większa kontrowersja. Takie zdarzenia mieliśmy kilkukrotnie w Ekstraklasie i przekazywaliśmy klubom podobne materiały wideo na spotkaniach przedsezonowych, więc zawodnicy znają interpretację, jeśli chodzi o ten obszar zdarzeń.
Jaką notę pan by sobie wystawił za to spotkanie?
Nie jestem od tego. Wszyscy będą nas oceniać z perspektywy dwóch zdarzeń, a podejmowaliśmy znacznie więcej decyzji.
To inaczej – obudził się pan z poczuciem dobrze posędziowanego meczu?
Zdawaliśmy sobie sprawę, że bez względu na wynik spotkania jedna z drużyn będzie niezadowolona. Mój mecz trzeba ocenić z perspektywy kilku obszarów – zarządzanie, kontrola, podejmowanie decyzji z artykułu dwunastego, który dotyczy gry niedozwolonej, zdarzeń w polu karnym, poruszania się, współpracy z zawodnikami, ze strefami technicznymi. Jest wiele aspektów, które wpływają na ocenę sędziego, a dla kibica najważniejsze będą dwie decyzje. Dla mnie ważne jest też to, czy spotkanie było płynne, a nie pamiętam, by było wiele nieprzyjemnych faulów i zdarzeń.
Chciałbym podkreślić jeszcze jedną rzecz – wszyscy oczekują od nas, że wyjdziemy z Szymonem i powiemy o kluczowych sytuacjach spotkania. I chcieliśmy to wczoraj zrobić. Mecz był bardzo późno, my musimy najpierw pewne rzeczy przedyskutować z obserwatorem, dopiero później jesteśmy dostępni dla mediów i nie udało nam się już nikogo złapać. Warto powiedzieć o tym, że jesteśmy otwarci na współpracę z mediami i czujemy, że warto od razu wyjaśnić, z czego wynikały nasze decyzje.
WIĘCEJ O MECZU LEGIA WARSZAWA – JAGIELLONIA BIAŁYSTOK:
- Marciniak mętnie się tłumaczy, a protokół VAR ma w głębokim poważaniu
- Awans Legii i ogromna kontrowersja. Jagiellonia oszukana?
- Szymon Marciniak tłumaczy brak rzutów karnych z Legia – Jagiellonia
- W Pucharze Polski bez zmian: o tym, kto po niego sięgnie, decydują sędziowie
Fot. FotoPyK