Reklama

Kacper Łopata: Liga szkocka jest lepsza niż myślałem. Mierzę wysoko [WYWIAD]

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

18 listopada 2024, 14:19 • 14 min czytania 9 komentarzy

W obliczu dużych problemów Maika Nawrockiego w Celtiku jedynym Polakiem regularnie grającym w szkockiej ekstraklasie jest Kacper Łopata. 23-latek latem został wypożyczony przez Barnsley do Ross County i w barwach tego zespołu były młodzieżowy reprezentant Biało-Czerwonych ma pewne miejsce w składzie. Łopata, który wyjechał na Wyspy jako 10-latek, nie ukrywa swoich marzeń o grze w dorosłej reprezentacji i czołowej lidze Europy. 

Kacper Łopata: Liga szkocka jest lepsza niż myślałem. Mierzę wysoko [WYWIAD]

Co go pozytywnie zaskoczyło w lidze szkockiej? Dlaczego dziewiąte miejsce każdy kibic Ross County wziąłby w ciemno? Czemu w lepszym klubie League One grał więcej, a w słabszym mniej? Do jakiego klubu Ekstraklasy było mu naprawdę blisko? Dlaczego nie został w Zagłębiu Sosnowiec i jakie różnice mentalne mu przeszkadzały? Jak przeżył zesłanie do piątej ligi angielskiej? Zapraszamy. 

Jesteś naszym głównym reprezentantem w szkockiej ekstraklasie, bo nie ma obecnie drugiego Polaka, który gra w niej regularnie.

Nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale dobrze o tym wiedzieć. Szczerze mówiąc, ta liga pozytywnie mnie zaskoczyła. Jest lepsza, niż się spodziewałem.

Co cię tak zaskoczyło na plus?

Reklama

Na przykład intensywność meczów. Tutaj liga rzadko gra dwa razy w tygodniu, a w Barnsley w League One co chwila funkcjonowaliśmy w trybie sobota-wtorek-sobota. Dzięki temu intensywność meczów w Szkocji jest bardzo wysoka. Do tego dochodzi dobry poziom niektórych drużyn. Nie mówię już nawet o Celtiku czy Rangersach, bo to oczywiste, to poziom Premier League, ale u innych też znajdziesz sporo jakości. Aberdeen, Hearts czy Hibernian to naprawdę dobre drużyny. Wiem, że tabela mówi dziś co innego, bo ta ostatnia dwójka zamyka tabelę, ale z czasem na pewno się odbiją, bo po prostu dobrze grają w piłkę. Hearts nie przez przypadek jest w Lidze Konferencji i fajnie w niej punktuje.

Myślę, że ze względu na Celtic i Rangersów szkocka ekstraklasa generalnie znajduje się na wyższym poziomie niż League One, a uśredniając uważam, że to właśnie mniej więcej poziom trzeciej ligi angielskiej i tak też widzę mój klub. Wiadomo, że zawsze trudno o tego typu porównania, bo nigdy tego dokładnie nie sprawdzimy, ale takie mam odczucia. Ross County na papierze jest najmniejszym klubem w stawce, w ostatnich latach zawsze walczył o utrzymanie, jednak w tym sezonie mamy papiery na lepszy sezon. Pokazaliśmy to, odkąd tu jestem.

Szkoccy średniacy nie grają już głównie kick and rush?

Zdecydowanie nie. W Szkocji bardziej grają w piłkę niż w League One, to na pewno. Znów wspomnę o Hibs i “Sercach”. Grają naprawdę ładnie dla oka, jeśli chodzi o styl, mogą się podobać, ale ta liga jest zacięta, każdy punkt się liczy. Różnice na dole są jednak niewielkie, można się szybko odbić. Co do Ross County, my akurat prezentujemy dość prosty futbol i rzadko wyprowadzamy akcje od tyłu. Jeśli dostaniemy się w drugą lub trzecią tercję, wtedy potrafimy rozgrywać i utrzymywać się przy piłce, ale w okolicach swojego pola karnego nie ryzykujemy. Wiele też zależy od nastawienia rywala, oglądasz dużo piłki, to wiesz. Jeżeli przeciwnik zostawia mi miejsce z tyłu, to wezmę piłkę i ją rozprowadzę. Jeśli jednak od razu jest full pressing, a my mamy napastnika, który wygrywa większość pojedynków główkowych, to nie ma co kombinować.

Wiem, że niektórzy dziś uważają, że trzeba najpierw wymienić 100 podań, ale jestem pewny, że gdybyś zapytał któregokolwiek zawodnika o jego cele, to w pierwszej kolejności powiedziałby ci o wygrywaniu meczów i zdobywaniu punktów. Tak widzę futbol. Sposób nie jest najważniejszy. Jeżeli przez 89 minut musimy grać długimi podaniami i strzelimy chujowego gola w ostatniej minucie, to wchodzę w to. Co nie znaczy, że w odpowiednim momencie nie będziemy chcieli rozgrywać. Dostosowujemy się do rywala.

Mówisz, że macie widoki na dobry sezon, ale patrzę w tabelę i widzę, że wygraliście dwa razy w trzynastu kolejkach…

Reklama

A na którym miejscu jesteśmy?

Na dziewiątym, na 12 zespołów.

Jak na nasz punkt wyjścia, naprawdę nie ma co narzekać. A mogliśmy być wyżej, w kilku meczach niewiele brakowało. Debiutowałem z Aberdeen, zszedłem w 89. minucie, przegraliśmy w doliczonym czasie. Z Hearts prowadziliśmy do 96. minuty, skończyło się remisem. Z Celtikiem długo mieliśmy 1:0, dopiero w ostatnim kwadransie straciliśmy dwa gole. Mimo to wyprzedzamy takie Hearts, które ma w kadrze szkockich kadrowiczów i reprezentantów innych krajów. Gdybyś jakiemuś kibicowi Ross County powiedział, że na tym etapie jego drużyna będzie dziewiąta, wyprzedzając Hibs i Hearts, to każdy by to wziął.

Ten sezon może być dla ciebie przełomowy? Grasz regularnie na najwyższym poziomie, na jakim do tej pory byłeś.

Mam taką nadzieję, nie ukrywam. Wierzę, że w końcu się wybiję. W ostatnim sezonie prześladował mnie pech, dużo rzeczy było poza moją kontrolą. Nie wyobrażałem sobie, że tak go zakończę, bo na początku wskoczyłem do składu Barnsley i do 9. kolejki grałem od deski do deski. Byłem chwalony przez menedżera i inne osoby w klubie. Niestety, w ostatniej minucie meczu z Northampton złamałem obojczyk. Wypadłem na dwa miesiące, a gdy wróciłem do meczowej kadry, drużyna złapała super serię, nie przegrała dwunastu spotkań z rzędu. W takiej sytuacji trudno wrócić do jedenastki, gdy nie ma kontuzji i kartek.

Chciałem gdzieś odejść, żeby grać. Niewiele brakowało, a trafiłbym do Ekstraklasy. W Barnsley stwierdzili jednak, że chcą mojego pozostania w Anglii, więc poszedłem na wypożyczenie do innego klubu z League One – Port Vale. W pierwszych tygodniach występowałem w podstawowym składzie, ale zwolnili menedżera, przyszedł nowy i było jak było. Wiele spraw nie ułożyło się pomyślnie.

Nasi zawodnicy za granicą często tak brzmią: przyszedłem, ale zmienił się trener czy dyrektor, nowa koncepcja i zabrakło dla mnie miejsca. A wtedy niejeden czytelnik ci odpowie, że jak ktoś jest dobry, to każdego trenera przekona. 

Wiem, że tłumaczenie się w ten sposób może być pułapką. Czasami jednak naprawdę wiele zależy od tego, w jakim miejscu i czasie się znajdziesz. Dam ci przykład z Port Vale. Zimą razem ze mną na wypożyczenie przyszli młodzieżowy reprezentant Anglii Alex i Jensen Weir z Brighton. Mighten świetny skrzydłowy, top zawodnik. Zwolnili menedżera i przyszedł Darren Moore. Sezon wcześniej prowadził on Alexa, gdy ten poszedł na wypożyczenie do Sheffield Wednesday. Prawie tam nie grał. Potem Mighten przyszedł do Port Vale, u pierwszego trenera dostawał wiele szans, a pojawił się Moore i po paru tygodniach całkowicie go odstawił. Jensen Weir wcześniej był pewniakiem, u Moore’a stał się drugoplanowy. Bywa, że dany zawodnik nie pasuje konkretnemu trenerowi i tyle. Pamiętaj też, że piłka nożna to w dużej mierze opinia. Dla kogoś jesteś dobry, dla drugiego słaby, trenerzy nie są wyjątkiem. Futbol jest bardziej skomplikowany niż wielu się wydaje.

Epizod w Port Vale zapewne zaszkodził ci wizerunkowo. Odszedłeś z lepszego klubu, w którym do pewnego momentu grałeś regularnie, do dużo słabszego, w którym zaliczyłeś tylko kilka meczów i na koniec z nim spadłeś.

To mi bardzo mocno zaszkodziło, nawet sobie nie wyobrażasz. W styczniu miałem mnóstwo ofert z różnych lig i krajów, ale Barnsley nigdzie nie chciało mnie wypożyczać. Dopiero w ostatnim dniu okienka sytuacja się zmieniła. Miałem na stole klub Ekstraklasy, klub ze Scottish Premiership i Port Vale. Ja chciałem iść do Ekstraklasy, ale dyrektor sportowy Barnsley mówił, że woli mnie dalej w Anglii, to będzie dla mnie dobre i tak dalej. To było moje pierwsze półrocze w nowym klubie, nie chciałem się wykłócać, ale z tego też wyciągnąłem lekcję. Jeżeli taka sytuacja się powtórzy, a jest to mocno prawdopodobne, będę musiał postawić na swoim i nie pozwolić nikomu pisać za mnie mojej kariery.

Czyli latem ofert miałeś już znacznie mniej?

Tak. Samego zainteresowania było sporo, ale wiele klubów dzwoniło do menedżera Port Vale, który pewnie je zniechęcał do mnie. Szczerze, nie dogadywaliśmy się. Mówiłeś, że brzmiałem, jakbym się tłumaczył, to teraz wytłumaczę ci konkretnie. Jeżeli jesteś moim menedżerem i uważasz, że nie jestem w czymś dobrym, to mi o tym powiedz i pokaż, czym się to objawia. Poszedłem do Darrena Moore’a i zapytałem, dlaczego nie gram. Odpowiedział, że nie jestem wystarczająco dobry w powietrzu. Moim zdaniem to właśnie moja cecha wiodąca, w tym elemencie najbardziej się wyróżniam. Ale piłka to jest opinia, mieliśmy różnicę zdań. Następnym razem przyniosłem mu wszystkie statystyki dotyczące gry w powietrzu środkowych obrońców w Leauge One. Byłem bodaj jedenastym najlepszym zawodnikiem na liście.

Od tej pory nie było między nami chemii i gdy potem kluby do niego dzwoniły, żeby uzyskać opinię, raczej nie robił mi dobrej reklamy. A ja nie należę do zawodników, którzy zaczynają byle jak trenować, gdy coś im się nie podoba. Port Vale było tylko przystankiem w karierze, ale gdybym nie przykładał się do pracy, jedynie bym sobie zaszkodził. Świat piłki jest dość wąski i zamknięty, każdy każdego zna. To, co mogłem kontrolować, kontrolowałem najlepiej jak potrafiłem. A co ktoś potem z tym zrobi, to już nie zależy ode mnie.

Kto zimą chciał cię z Ekstraklasy?

Kurczę, nie pamiętam już, naprawdę. Na pewno był to poważny temat, ale jak robisz sobie jakieś nadzieje, a później nic z tego nie wychodzi, wolisz jak najszybciej zapomnieć. Pamiętam jednak, że gdy odchodziłem z Sheffield United, byłem bardzo, bardzo blisko transferu do Śląska Wrocław. Niestety wtedy też klub miał na mnie inny pomysł, nie chciał się zgodzić i na koniec wylądowałem w piątej lidze angielskiej. Tylko na taki ruch dostałem zgodę, mimo że chodziłoby o transfer definitywny. Sheffield chciało, żebym podpisał nowy kontrakt na trzy lata, ale nie byłem chętny i wolałem odejść. Zesłali mnie do treningów z U-16. Dostałem parę ofert, ta ze Śląska mi pasowała, Sheffield coś by zarobiło. Mimo to było gotowe dać zgodę tylko na Southend United, które oferowało mniej niż Śląsk. To jest właśnie polityka.

Skąd taka postawa klubu?

Nie wiem, jak by to tłumaczyli, nie miałem wtedy dobrej relacji z Sheffield. Zarabiałem tam bardzo mało, więc jeśli miałbym podpisać kontrakt na trzy lata, to chciałbym dostawać tyle, co moi rówieśnicy. Nie dogadaliśmy się, został mi rok umowy, zaliczyłem zsyłkę do U-16… Nie wiem, może na koniec chcieli zrobić mi na złość, skoro mieli taką możliwość. Pozostało mi odbudowywanie się od nowa w piątej lidze angielskiej.

Czułeś się tam jak na zesłaniu?

Trochę tak, nie ukrywam. Trener był w porządku, koledzy z drużyny też, ale widziałem, że stać mnie na więcej i zaczynam się cofać na mojej drodze. Tam, gdzie chciałbym być, widzę się w wieku 27-28 lat. Taki jest plan. Przejście do Southend to były dwa, albo i trzy kroki w tył. Pograłem dla nich przez blisko rok i na szczęście wzięło mnie Barnsley.

Sezon 2022/23 kończyłeś w innym klubie z National League – Woking FC. Dlaczego?

W styczniu właściciel Southend przestał nam płacić, więc skierowałem sprawę do odpowiednich organów i ją wygrałem. Rozwiązałem kontrakt i zostałem bez klubu. Były oferty z Cardiff City i Barnsley, wybrałem Barnsley. Umowa wchodziła w życie od lipca, wcześniej mógłbym tam jedynie trenować. Taki wariant mi nie odpowiadał, a że mogłem zmienić klub tylko w obrębie tej samej ligi, poszedłem na chwilę do Woking, żeby nie wypaść z rytmu.

Niewielu już dziś pamięta, że w sezonie 2019/20 miałeś epizod w pierwszoligowym Zagłębiu Sosnowiec. Tam też działy się różne rzeczy w gabinetach. 

Przyszedłem w styczniu 2020, de facto to był mój początek w piłce seniorskiej. Wiedziałem już, że latem odejdę z Brighton po wypełnieniu kontraktu. Zagłębie chciało mnie wtedy na stałe, proponowało umowę na trzy lata. W Brighton zarabiałem 550 funtów tygodniowo. W złotówkach wychodziło 10 tys. zł miesięcznie, z czego Zagłębie podczas wypożyczenia przelewało mi połowę tej kwoty. Gdy prezes zapytał, czy zostałbym w Sosnowcu na kolejne trzy lata, wyraziłem chęć, o ile zagwarantują mi te 10 tys. zł, które łącznie miałem do tej pory. Zagłębie oferowało tylko połowę, którą już płaciło, więc się rozstaliśmy.

To było moje pierwsze twarde zderzenie z piłkarską rzeczywistością. Dopiero wchodziłem do dorosłego futbolu, patrzyłem jeszcze czysto i naiwnie. Myślałem, że po prostu przychodzisz, grasz w piłę i tyle, a rozmowy gabinetowe nie mają wpływu na twój status w danym momencie. Szkoda, bo w lipcu po wznowieniu ligi grałem najwięcej, wszedłem do składu i wiele się nauczyłem. Zaczynałem u trenera Dariusza Dudka, potem przyszedł Krzysztof Dębek i obu miło wspominam, zachowywali się w porządku.

Jak oceniasz poziom tamtej I ligi?

Nie było źle. Wcześniej w dorosłej piłce grałem tylko w siódmej czy ósmej lidze angielskiej, więc był to skok do przodu. W I lidze grali też koledzy z kadry U-18 i U19. Wiedziałem, że sobie w niej poradzę. Ale pewne rzeczy mnie zaskakiwały. Na przykład to, że po przegranym meczu musimy się tłumaczyć kibicom na trybunach. To było dziwne. W Anglii nigdy się z tym nie spotkałem. Polska szatnia też funkcjonuje inaczej niż angielska.

W jakim sensie?

Powiem to w inny sposób: w angielskiej czułem się w pełni swobodnie. Rozumiałem wszystkie żarty i szyderki. W polskiej czasami nie mogłem złapać pełnego kontekstu, gdy ktoś coś powiedział slangowo. Nawet gdy teraz rozmawiamy, chwilami czuję, że nie mogę wyrazić wszystkiego tak, jak chcę. Na kadrach też czasami czułem tę niezręczność. Najlepiej dogaduję się na boisku, język piłki jest prosty.

A, jeszcze jedna różnica szatniowa. Wiem, że młodzi w szatni mają jakieś dodatkowe obowiązki, sam w Ross County płacę jednemu juniorowi, żeby mył mi buty, ale takie rzeczy jak wyjmowanie i rozkładanie całego prania drużyny to dla mnie lekka przesada. Musiałem być godzinę przed wszystkimi i nie mogłem tego spożytkować na siłownię, co zawsze lubiłem. Rozumiem na przykład zbieranie piłek po treningu, to nie koniec świata, że młody musi zrobić coś ponad program. Rozumiem, że w szatni jest hierarchia i starszych trzeba szanować. Każdy ma tu własną granicę, ale jest bardzo cienka linia między okazywaniem szacunku starszym a robieniem z ciebie chłopca na posyłki.

Co do Sheffield United, w pierwszym zespole rozegrałeś tylko czy aż dwa mecze?

Tylko. Myślę, że gdyby w Sheffield podchodzili do młodzieży tak, jak teraz, mógłbym dostać więcej szans. W klubie pewne rzeczy zrozumieli. Wszystko zmieniło się, gdy omal nie odszedł stamtąd Iliman Ndiaye. To najlepszy piłkarz, z którym grałem. Przyszedł menedżer Slavisa Jokanović, zobaczył Ilimana w akademii i stwierdził, że koniecznie trzeba go zatrzymać. Klub jednak nie chciał mu dać tyle, ile on chciał, uznając, że nie jest tego warty. Gdyby nie upór Jokanovicia, który upierał się, że trzeba mu dać ten kontrakt i koniec, byłyby problemy. A tak Iliman został, rozegrał dwa świetne sezony i odszedł za 17 mln euro do Marsylii, a niedawno podobne pieniądze zapłacił za niego Everton.

Od tej pory w Sheffield bardziej doceniali młodych piłkarzy, zaczęli w nich inwestować. Gdyby to wszystko stało się rok czy dwa wcześniej, sądzę, że mocniej bym zaistniał. Ale pomijając samo rozstanie, dobrze wspominam ten czas. Bez pobytu w Sheffield nie rozwinąłbym się tak bardzo, dużo temu klubowi zawdzięczam.

Jakie masz nadzieje na to, co będzie po sezonie?

Zostaną mi dwa lata kontraktu i zobaczymy. Ostatnio rozmawiałem z bratem i mówiłem mu, że latem moim celem minimum jest odzyskanie miejsca w składzie Barnsley. Jeśli wyjdzie inaczej, trzeba będzie podjąć optymalną decyzję w kontekście następnego ruchu. Moim największym marzeniem jest dostanie się do reprezentacji Polski. Gdy widzę kolegów z kadry U-20 czy U-21, którzy pograli w Ekstraklasie i ostatnio debiutowali u selekcjonera, to z jednej strony cieszę się z ich osiągnięć, ale z drugiej, kocham rywalizację. Uważam, że też jestem na tym poziomie, tylko muszę dostać szansę i być w dobrym otoczeniu.

Nigdy nie ukrywałeś, że ambicja cię rozsadza. Nie boisz się mówić, że mierzysz w reprezentację i występy w topowej lidze europejskiej. Nie asekurujesz się. 

Wiesz, ja tak naprawdę zaczynałem z niczym, więc czego mam się obawiać? Conor McGregor powiedział kiedyś, że jeżeli masz marzenia i o tym mówisz, prędzej czy później to się stanie. Tego się trzymam, nie boję się marzyć.

A skoro o tym mówisz, to chyba w to wierzysz. Inaczej zachowałbyś te rzeczy dla siebie.

Dlaczego miałby to w sobie dusić? Każdy z nas ma jakieś marzenia, do czegoś dąży, ty na pewno też. Chcesz pracować, robić to czy tamto. Czemu się tego wstydzić? Każdy powinien mieć cel, budzić się z ogniem do pracy i iść po swoje. A co inni pomyślą? Ich problem. W szkole się ze mnie podśmiewywali, że chcę być piłkarzem, chcę mieć fajne auto i lecieć na fajne wakacje. Nawet kiedyś mój brat trochę kpił, ale nigdy się z takich powodów nie podłamywałem i konsekwentnie szedłem do przodu. Dalej idę.

Rozmawiamy, gdy jestem w Paryżu ze swoją dziewczyną. Siedzę w kawiarni, właściciel zagaduje, co tu robię, skąd jestem, czym się zajmuję, że tak podróżuję. A ja mu na to, że jestem piłkarzem, kiedyś chcę zostać reprezentantem Polski i zagrać z nią mistrzostwach świata. Nie boję się o tym mówić.

To gdzie będziesz w wieku 27 czy 28 lat?

Znajdę się wtedy w swoim prajmie. Mam nadzieję, że do tego czasu będę grał przynajmniej w Championship. Stamtąd powołanie to już realny temat. A kto wie, co potem się wydarzy. Wielu zawodników takiego Ipswich pewnie by nie przewidziało, że koło trzydziestki awansuje do Premier League i będzie grało w najlepszej lidze świata. Trzeba wierzyć, zgadamy się za parę lat (śmiech).

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Inne ligi zagraniczne

Komentarze

9 komentarzy

Loading...