Samuel Mraz to dziś chyba najbardziej niejednoznaczny napastnik w Ekstraklasie. W ostatnich meczach zaczyna imponować liczbowo, ale nadal nie mamy pełnego przekonania, że to na dłuższą metę może być ligowy kozak. A gdyby to zależało wyłącznie od klubu, dziś miałby on co najmniej poważnego rywala do miejsca w składzie, by nie powiedzieć wprost: kogoś, kto z miejsca sadza go na ławce.
Eksplozja formy Słowaka musi zaskakiwać. Pamiętamy go z Zagłębia Lubin, gdzie przychodził z naprawdę niezłym CV, a zawiódł totalnie, strzelając zaledwie dwa gole w dwudziestu siedmiu meczach. O dziwo potem na chwilę trafił do Spezii, w której dwa razy wystąpił w Serie A, ale jeszcze w tym samym okienku został oddany do Slovana Bratysława. Później – bez większego efektu – biegał jeszcze po boiskach drugiej ligi hiszpańskiej oraz ekstraklasy cypryjskiej i greckiej.
Do Motoru Mraz przyszedł zimą tego roku po niemal straconej rundzie w Volos i choć dość szybko zaczął grać regularnie, na szesnaście spotkań (licząc baraże), w aż dwunastu drogi do siatki nie znalazł. Jak już mu się to udawało, dwukrotnie zaliczał dublety, ale i tak sześć goli za ten okres można było uznać co najwyżej za minimum przyzwoitości. Za mało, by zakładać, iż to może być główne żądło na Ekstraklasę. I w beniaminku z Lublina zapewne myślano podobnie, skoro jeszcze we wrześniu trwały w jego szeregach gorączkowe poszukiwania nowej “dziewiątki”. Nic z tego nie wyszło. Między innymi za to posadą zapłacił dyrektor sportowy Michał Wlaźlik.
Trener Mateusz Stolarski w ataku został de facto z Mrazem i Kacprem Wełniakiem, bo Kan Caliskaner u niego jest widziany na innej pozycji, a Mbaye N’Diaye to jednak skrzydłowy. Wełniak nawet w I lidze był postacią drugoplanową (jeden gol na koncie).
Wyglądało to naprawdę nieciekawie, zwłaszcza że gdy kolejne transferowe tematy się wysypywały, Motor na papierze wchodził w najtrudniejszą część terminarza. Może jednak właśnie to zamknięcie wszystkich furtek i konieczność pełnego skupienia się na pracy z tymi, którzy są, paradoksalnie pomogło. Bo właśnie od tego momentu Mraz zdecydowanie przyspieszył.
- asysta ze Śląskiem Wrocław
- dwa gole z Lechem Poznań
- gol i asysta z Pogonią Szczecin
- hat-trick z Piastem Gliwice
Słowak w ostatnich sześciu ligowych meczach strzelił sześć goli i dołożył dwie asysty. Po drodze wciąż zdarza mu się marnować wyśmienite okazje, ale już znacznie częściej na koniec wychodzi na swoje. Do tego dużo biega, pressuje, rozbija się z obrońcami, czyli profilowo idealnie wpasowuje się w oczekiwania wielu trenerów. Takie “dziewiątki” dziś są u nas najbardziej poszukiwane, a jeśli jeszcze dokładają liczby, to tym lepiej (Pululu, Kallman, Rondić, Kosidis itd.).
Motor przez tę serię gier z trudnymi rywalami przeszedł w zasadzie suchą stopą. W pięciu kolejnych meczach, w których delikatnie mówiąc nie był faworytem, wywalczył aż dziewięć punktów i coraz pewniej czuje się w bezpiecznym środku tabeli.
Z kozaków po tej kolejce warto wyróżnić także Mateusza Maka. Dotychczas był mocno zakopany, ale kontuzja Bartosza Nowaka otworzyła przed nim furtkę do wyjścia na prostą. Wchodząc na drugą połowę z Koroną Kielce szansy zdecydowanie nie wykorzystał, za to w Krakowie dał popis. Nie tylko strzelił dwa ładne gole. Mak miał wiele drobnych acz bardzo klasowych kontaktów z piłką, a już sposób, w jaki tuż przed trafieniem w słupek ośmieszył Jakuba Jugasa budzi podziw. Dennis Bergkamp by się nie powstydził. Trener Rafał Górak po powrocie Nowaka będzie miał twardy orzech do zgryzienia w temacie obsady drugiej “dziesiątki”.
Nominacje dla lechitów są oczywistością, “Kolejorz” po przerwie w niezwykle efektowny sposób zdemolował zmęczoną Legię. Jakub Sypek po raz pierwszy naprawdę pokazał, że może być ekstraklasowcem pełną gębą i zamknął usta przynajmniej części sceptycznie nastawionych do niego kibiców. Wolej na 2:0 z Zagłębiem Lubin to naprawdę coś. Wreszcie też wyraźniej przedstawił się asystujący mu w obu przypadkach Samuel Kozlovsky.
Ilja Szkurin latem był pewniakiem do całkiem kasowego transferu. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, ale można było zakładać, że w kolejnych miesiącach nadal swoje w Stali Mielec zrobi. Początek jeszcze miał całkiem poprawny, dość szybko jednak spuścił z tonu. Albo nie dochodził do sytuacji, albo je marnował i w końcu trener Janusz Niedźwiedź posadził go na ławce, co do niedawna wydawało się nie do pomyślenia. W niedzielę Szkurin wszedł na niecałe pół godziny i doczekał się pierwszych goli od 19 sierpnia. Bardzo ważnych goli, bo domowy mecz z Puszczą jest dla mielczan jednym z tych, który muszą wygrać, nawet jeśli rywal dopiero co sensacyjnie pokonał Lecha.
Kozacy 15. kolejki Ekstraklasy
Królami badziewiaków tym razem są Jewgienij Szykawka i Aleks Ławniczak, którzy lądują w nich po raz trzeci. Postawa tego pierwszego jest w tym sezonie nieporozumieniem. Wiosną mocno się przyczynił do utrzymania Korony, ale teraz robi wszystko, żeby zapomnieć o jego zasługach. Białoruski napastnik pozostaje bez gola w tej rundzie, mimo że jego xG przekroczyło już 3, co oznacza gigantyczną nieskuteczność.
Ławniczak ma status solidnego ekstraklasowego stopera, jego nazwisko przewijało się nawet w kontekście szerokiej listy Michała Probierza, lecz co jakiś czas notuje występ z kategorii “o co kaman?”. W Łodzi pokazał, co to znaczy kryć bez sensu, czyli nikogo. Jakub Sypek ochoczo z tego korzystał.
Cracovia jest w czubie tabeli, zebrała wiele braw, nie dotyczy to jednak Henricha Ravasa. Słowacki bramkarz coraz rzadziej nawiązuje do dobrego okresu z Widzewa. Gdyby wyciągnąć esencję z kilku najświeższych kolejek, być może byłby najsłabszy na swojej pozycji w Ekstraklasie. Ravas kiepsko gra nogami i na przedpolu, co ciągle powoduje jego nieporozumienia z obrońcami, a przy tym nawet na linii robi mniej niż powinien. Może to już czas, żeby Sebastian Madejski wrócił do składu?
Po pięciu golach straconych w Poznaniu nie może nie oberwać defensywa Legii. Mateusz Wdowiak przed tygodniem gościł w kozakach, dziś nastąpiła zmiana o 180 stopni. Na stadionie Widzewa nawiązał do najgorszej wersji siebie. Maciej Rosołek ostatnio wreszcie zaczął robić coś pozytywnego, ale przeciwko Motorowi “nadrobił” zaległości. Scenka, w której obija Tomasiewicza przy próbie wycofania piłki, co omal nie zakończyło się golem rywali, obiegła internet.
Tomasz Wójtowicz ostatnio stwierdził, że nie żałuje, iż latem wybrał Lechię Gdańsk zamiast Jagiellonii Białystok. Trudno nam w to uwierzyć, ale nawet jeśli nie minął się z prawdą, z pewnością “Jaga” tym bardziej nie żałuje, że koniec końców go nie zatrudniła…
Badziewiacy 15. kolejki Ekstraklasy
CZYTAJ WIĘCEJ:
- PZPN Invest. Narodziny, życie i śmierć pewnego pomysłu na innowacje
- Panie Jacku, to nie jest kadra na trzy fronty
Fot. Newspix