Slaven Bilić był od początku idealnym kandydatem na stanowisko trenera West Hamu United. Klub słynący głównie z tego, że od dawna popularniejsi w piłkarskim świecie byli jego kibice aniżeli piłkarze, na piedestale od zawsze stawiał oddanie, pasję i ambicję. Legendy? Żadnych Bergkampów ani Scholesów, tutaj najmocniej ceniło się zabijaków jak Di Canio czy Tevez. Zresztą, nawet Bilić podczas krótkiej przygody ze wschodnim Londynem zaplusował u kibiców nie jakąś wyśmienitą grą, ale deklaracją lojalności, gdy w trakcie sezonu o jego transfer zabiegali działacze Evertonu.
Klub od zawsze ściśle związany z etosem “working class hero”, uwielbiany przez niegrzeczne dzieciaki z East Endu, doskonale pasował do twardego Słowianina w wolnych chwilach występującego w kapeli rockowej. Wolimy “big balls” Bilicia od “long balls” Big Sama – komentowali internauci po zatrudnieniu Chorwata. Bilić zresztą momentalnie odwdzięczył się za ciepłe przyjęcie – zdobywając kolejno trzy stadiony uznanych w Premier League marek. Najpierw pod naporem “Młotów” padł Emirates Stadium, potem udało im się podbić Anfield, wreszcie West Ham – pierwszy w lidze w tym sezonie – ograł Manchester City. W dodatku na Etihad.
Kibice bez trudu wybaczyli kompromitacje i rotowanie w Lidze Europy, jeśli Bilić odwdzięczył im się takim startem w Premier League. Teraz zaś prawdopodobnie są na etapie budowania mu lektyki. Ich szkoleniowiec zabrał bowiem głos w bardzo burzliwej dyskusji, która od miesięcy trwa w całej Wielkiej Brytanii. A mianowicie: czy bilety na stadiony w Premier League nie są “nieco” zbyt drogie?
Akcja “Twenty’s plenty” to głos fanatyków z całej Anglii dotyczący przede wszystkim biletów na mecze wyjazdowe. Według pomysłodawców z różnych organizacji kibicowskich – którzy momentalnie otrzymali poparcie bardzo licznych autorytetów ze świata futbolu – dwadzieścia funtów za bilet to i tak zbyt wiele. Inicjatywa ma na celu powstrzymanie podwyżek i ustalenie górnej granicy, na razie chociaż na ceny wejściówek dla kibiców gości. Akcja trwa już od kilkunastu dobrych miesięcy, a w weekend zapytano o nią Bilicia.
– Futbol to nie golf czy polo dla VIP-ów, dla elity. To sport dla zwykłych ludzi, dla mas – odpowiedział chorwacki trener, cytowany przez whoateallthepies.tv. – To nie powinien być jakiś szczególny przywilej, pójść na mecz z kolegami, z dziewczyną czy z dziećmi. To powinno być dostępne dla każdego. Z drugiej strony rozumiem kluby, które inwestują potężne pieniądze w nowe stadiony i chciałyby na nich zarobić.
W teorii wyważoną wypowiedź Bilić spuentował już typowo po kibolsku. – W odróżnieniu od innych sportów, piłka to nie tylko jakość gry, ale też atmosfera – a atmosferę tworzą właśnie fanatycy. Potrzebujemy ich. Bez nich, to wszystko jest bezcelowe.
“Football without ultras is nothing” to hasło znane bardziej z t-shirtów kibiców z Polski czy Serbii, niż z ust menedżera poważnego klubu z Premier League. Wypowiedzi takie jak ta Bilicia, czy słynna tyrada Roya Keane’a (o ludziach, którzy na stadion przychodzą “wypić kilka drinków i nażreć się krewetek”) to nadal rzadkość. I – jak twierdzą fani oraz eksperci z Wysp – jednocześnie jedyny środek, by głos kibiców dotarł do tych, którzy są w stanie wpływać na owe ceny biletów. Bilić więc znów zapunktował u fanatyków, już nie tylko we wschodnim Londynie, ale w całej Anglii.