Reklama

Początki Mbappe w Realu, czyli oczekiwania vs. rzeczywistość

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

26 października 2024, 08:06 • 10 min czytania 15 komentarzy

Miał być wisienką na torcie i brakującym ogniwem, aby Real na samym szczycie hiszpańskiej i europejskiej piłki żył długo i szczęśliwie. Na razie jednak Kylian Mbappe bardziej wygląda jak ciało obce i wciąż mimo całkiem niezłego startu nie można powiedzieć, że oto pojawił się zbawiciel, który prowadzi Królewskich prosto do futbolowego raju.

Początki Mbappe w Realu, czyli oczekiwania vs. rzeczywistość

Oczywiście wielu powie, że to pierwsze miesiące i nie ma co wysnuwać zbyt daleko idących wniosków, ale od takiego gracza wymaga się podbicia serc kibiców niemal od razu. Francuz wszedł jednak do drużyny, która w ubiegłym sezonie wygrała prawie wszystko. Do perfekcyjnej maszyny Carlo Ancelottiego, która po drodze wybiła z głowy marzenia o triumfie Manchesterowi City i Bayernowi Monachium, dyżurnym kandydatom do wygrania Ligi Mistrzów, którzy co rok są wymieniani wśród faworytów do podniesienia uszatego trofeum. W obu dwumeczach wygrali po dramatycznych końcówkach i dzięki niezwykłemu hartowi ducha oraz specyficznemu team spirit, jaki towarzyszy tylko największym drużynom. 

Oczekiwania

I w to właśnie środowisko wszedł Kylian Mbappe, który miał w tym doborowym towarzystwie rozepchnąć się łokciami i stać się królem dżungli, a do tego zaprowadzić Królewskich na jeszcze wyższy poziom marketingowego szaleństwa. W końcu do najlepszego klubu świata przychodził piłkarz uznawany przez wielu za najlepszego na świecie.

Przypominało to aż nazbyt sytuację sprzed 21 lat. Los Blancos zasilił wtedy chyba jedyny z topowych pod kątem zarówno marketingu, jak i jakości czysto piłkarskiej zawodnik, którego madrytczycy jeszcze nie mieli. Zidane, Figo, Raul, Casillas, Roberto Carlos i Michel Salgado już wygrywali razem Champions League. Kiedy dołączyli do nich Ronaldo (ten gruby, z Brazylii), a później David Beckham mieli wygrywać już wszystko co się dało, tymczasem w sezonie 2003/04 przegrali wszystko co mogli. Mimo niezłego początku tamtej kampanii zanotowali zawstydzające sześć porażek w siedmiu ostatnich spotkaniach ligowych i skończyli sezon dopiero na czwartym miejscu. Do tego odpadli w ćwierćfinale z europejskim kopciuszkiem, AS Monaco. Chichotem losu było to, że w tamtym dwumeczu Królewskich pogrążyły bramki Fernando Morientesa. Hiszpański napastnik tuż przed sezonem musiał opuścić Los Blancos i przenieść się do klubu z księstwa na zasadzie wypożyczenia, bo był za mało galaktyczny. 

Wiele osób przewidywało, że w tej maszynie do wygrywania oliwionej nieustannie przez wielkiego Carletto, Mbappe stanie się kimś takim jak Beckham, czy Ronaldo, czyli żywym dowodem na przysłowie, że lepsze jest wrogiem dobrego. Z drugiej strony w Madrycie wciąż jest żywa pamięć o innym Francuzie, który przyszedł do Realu jako superstrzelec, ale kiedy trzeba było się troszkę przesunąć, aby zrobić miejsce dla choćby Ronaldo (tym razem młodszego i portugalskiego, tego z siódemką na plecach), czy Bale’a, robił to bez szemrania. Asysty stały się w końcu dla Karima Benzemy takim samym źródłem satysfakcji jak gole, jeśli tylko prowadziły do wymiernych sukcesów, a takie potrafił wtedy osiągać.

Reklama

Było więc wiele pytań przed przyjściem Mbappe, ale był jeden pewnik – trafienia, które gwarantował w ilościach hurtowych. Od swojego ostatniego sezonu w Monaco (2016/17) nie schodził poniżej 20 goli w sezonie, a pięciokrotnie dobijał do granicy co najmniej 39 bramek. Sześć razy w ostatnich sześciu sezonach zostawał królem strzelców Ligue 1, a na ostatnich mistrzostwach świata w Katarze wreszcie przebił sufit sześciu goli, co w pięciu ostatnich dekadach udało się jedynie Ronaldo (znów temu z Brazylii). W reprezentacji Francji też zresztą ma już 48 goli w 86 meczach co oznacza, że wyprzedzających go o odpowiednio trzy i dziewięć goli Henry’ego i Girouda może wyprzedzić jeszcze przed najbliższym mundialem. 

256 trafień i 108 asyst dla paryskiego klubu gwarantowały poziom najwyższy. Ale Mbappe nie miał tylko strzelać. W takim klubie jak Real, gwiazda o statusie 26-letniego Francuza miała zachwycać i to od pierwszego momentu. A początki wcale nie były kolorowe. Gwiazdy Ancelottiego przyjechały podmęczone po kontynentalnych czempionatach w Europie i Ameryce Południowej. Superpuchar Europy wzięły z rozpędu, ale triumf w meczu rozgrywanym na PGE Narodowym w Warszawie zawdzięczają bardziej nieśmiałości i tremie graczy Atalanty Bergamo, którzy do takiego poziomu piłkarskiego blichtru jednak przyzwyczajeni nie są. Mbappe nie pokazał zbyt wiele, ale strzelił gola.

Jego debiut trudno więc było sklasyfikować, a po spotkaniu dominowała narracja o potrzebie aklimatyzacji, zgrywania się i konieczności uzbrojenia się w cierpliwość w oczekiwaniu na najlepszą wersję francuskiego napastnika. Mamy jednak koniec października, a ta narracja wciąż w klubie obowiązuje, wzbogacona jeszcze o tą o kluczowych rozstrzygnięciach na wiosnę i zapowiedzi najwyższej formy właśnie wtedy. Trudno odmówić temu logiki, a przede wszystkim wiary w Ancelottiego, który tego typu banały powtarza niemal na każdej konferencji prasowej. Trzeba jednak przyznać, że Mbappe wciąż nie zachwyca. Kibic Realu, nawiązując do bon motu z polskiego politycznego podwórka po bramkach Francuza bije brawo, ale się nie cieszy.

Rzeczywistość

Tym bardziej, że cała drużyna nie zachwyca. I tu znów wracamy do oczekiwań wobec Królewskich które są wciąż przecież najwyższe z możliwych. Co z tego, że nie przegrali jeszcze meczu w lidze, jeśli zremisowali aż trzy, w tym zawstydzająco tracąc punkty z czerwoną latarnią ligi z Las Palmas. Do tego przegrali z Lille w Lidze Mistrzów, co było kolejnym ogromnym sygnałem, że w tryby machiny Carletto wpadł piach i coraz ciężej go wydłubać.

Reklama

Obawy były tym większe, że Barcelona po zmianie trenera zachwycała, a Raphinha i Lewandowski otoczeni superzdolną młodzieżą notowali najlepsze liczby w historii ich występów w koszulce Blaugrany i wprowadzili zespół na szczyt tabeli La Ligi, z którego uparcie nie dają się zepchnąć.

Przy dwunastu golach i dwóch asystach w dziesięciu występach Lewandowskiego w La Lidze, sześć trafień Mbappe, okraszonych asystą, jawiły się jako dość blade statystyki. Tym bardziej, że Polak wydawał się już zjeżdżać do bazy, a Francuz właśnie miał wchodzić w swój prime, dodatkowo uskrzydlony przez zmianę barw. Tymczasem w Realu wciąż nie może wystrzelić.

Trzeba jednak przyznać, że 26-latek ma za sobą dość trudne miesiące zarówno pod względem sportowym, jak i wizerunkowym. Zaczęło się od niekończącej się sagi z podpisaniem – bądź niepodpisaniem – przedłużenia kontraktu z PSG. Ostatecznie ogłosił, że odejdzie po sezonie 2023/24, kiedy kończył się jego kontrakt, ale w zaskakujący sposób zmniejszyła się wtedy liczba jego minut na boisku. Luis Enrique nie traktował go już jak gwiazdy, ale jak jednego z wielu. Mbappe był często pierwszy do zmiany, bądź wchodził z ławki bez żadnych ograniczeń związanych ze zdrowiem. Ot, po prostu trener tak uznał, dla dobra drużyny, powtarzając jednak jak mantrę jak ważną postacią w drużynie jest wciąż sześciokrotny król strzelców Ligue 1.

Taki stan trwał już do końca sezonu i choć trener ma święte prawo dokonywać takich wyborów personalnych, jakie uważa za najlepsze, to jednak wciąż w głowach kibiców pojawiała się myśl, że pomijanie najlepszego strzelca zespołu jest jednak podszyte decyzjami nie do końca związanymi z formą sportową. Tym bardziej, że Mbappe wciąż domagał się od klubu zaległych pieniędzy, których ten rzekomo nie wypłacił mu za zaległe premie i część pensji. Odrzucał wszystkie próby ugody proponowane przez PSG i wszedł na drogę sądową. W pierwszej instancji wygrał i władze paryskiego klubu zostały zobowiązane do tego, żeby zapłacić mu 55 milionów euro, których się domagał. Sprawa jednak wciąż jest w toku, bo klub oświadczył, że tych pieniędzy nie zamierza płacić, za to zamierza się odwoływać od tej decyzji, nie tylko do trybunałów sportowych, ale też do sądów powszechnych.

Potem było Euro 2024, w którym Mbappe, półtora roku po zdobyciu wicemistrzostwa świata po pamiętnym finale z Argentyną, miał ugruntować pozycję Francji jako najlepszej europejskiej drużyny i już jako jej kapitan odzyskać dla Trójkolorowych po 24 latach puchar Henri Delaunaya. W pierwszym meczu z Austrią złamał jednak nos, pauzował w kolejnym spotkaniu, a potem do końca turnieju grał w specjalnej masce chroniącej twarz. Widać było, że ograniczało to jego boiskową widoczność i spowodowało duży dyskomfort, a wśród kibiców ogromny niedosyt dotyczący jego postawy na boisku. Dość powiedzieć, że zanotował w turnieju ledwie jedno trafienie. Był to gol z rzutu karnego w meczu z grającą już tylko o resztki honoru reprezentacją Polski, a Francuzi przebrnęli przez turniej w nijakim stylu, przepychając mecze aż do półfinału, w którym nie byli już w stanie przeciwstawić się późniejszym mistrzom Europy – Hiszpanom.

Wtedy też miały miejsce jego słynne polityczne manifesty, wygłaszane podczas konferencji prasowych, które dostarczyły mu we Francji tyluż zwolenników, co przeciwników. Temat “wtrącania się” kapitana kadry w sprawy krajowej polityki podzielił społeczeństwo niemal na pół. 

Kolejne dwie afery przyniosły jednak Francuzowi już tylko krytykę w kraju. Najpierw odrzucił powołanie Didiera Deschampsa do kadry na mecze Ligi Narodów, zasłaniając się kontuzją. Faktycznie kapitan Les Bleus leczył uraz i pauzował jeden mecz, ale tuż przed przerwą reprezentacyjną zagrał w lidze z Villarrealem. Na kadrę jednak nie pojechał. Kibice nie zostawili na nim suchej nitki. Zarzucali mu brak zaangażowania i chęci gry dla Trójkolorowych, a pozostawiona przez niego opaska kapitańska tylko ten hejt wzmagała. 

Do tego wszystkiego Francuz zamiast trenować w Madrycie, poleciał ze znajomymi na imprezę do Sztokholmu, podczas której jedna z kobiet będących w jego towarzystwie oskarżyła piłkarza i jego kompanów o gwałt. Sprawa była dość niejasna, a klub szybko wstawił się za piłkarzem, twierdząc, że wyjazd był konsultowany z Królewskimi, choć spraw obyczajowych nie komentował. Za to usunął zdjęcie Francuza z jednej z kampanii wizerunkowych. Kwestia zarzutów wobec piłkarza wciąż nie została zresztą zamknięta, a wśród kibiców zapanował póki co niesmak.

W tych okolicznościach Mbappe wrócił do gry po przerwie reprezentacyjnej i… od razu strzelił gola Celcie Vigo w wygranym 2:1 spotkaniu ligowym. Z samego Bernabeu wypływają jednak coraz częściej sygnały, że w klubie, a zwłaszcza na jego szczytach, spodziewano się po Francuzie dużo więcej. Wśród klepanych formułek o progresie i jego ogromnej roli na boisku i w szatni, coraz częściej przebijają się te mniej oficjalne, o tym, że 26-latek w zespole Ancelottiego może pełnić jedynie rolę drugoplanową, będąc w cieniu wciąż najczęściej decydującego o obliczu Realu Viniciusa.

Potwierdzeniem tego może być scenariusz spektakularnej remontady sprzed paru dni z Borussią Dortmund w Lidze Mistrzów. Los Blancos wyciągnęli wynik ze stanu 0:2 na 5:2, czym poprawili sobie i kibicom nastroje przed El Clasico. To jednak brazylijski skrzydłowy popisał się hat-trickiem zamęczając nieustannymi atakami obrońców przeciwnika w drugiej połowie. Mbappe ograniczył się do asysty, co tylko potwierdza plotki, o tym, że Vini póki co zjada go w drużynie ze stolicy Hiszpanii. Josep Pedrerol z El Chiringuito stwierdził nawet: – W PSG wszystko kręciło się wokół niego, co pozwalało mu dyktować tempo gry tam i być na boisku tam gdzie tylko chciał. Jednak w Madrycie nie ma tej samej swobody. Mimo, że nadal gra na swoim poziomie, to Vinicius tak naprawdę steruje tym statkiem. 

Ancelotti musi też co jakiś czas gasić pożary wzniecone przez pojawienie się Francuza, bo choćby Jude Bellingham, jeszcze kilka miesięcy temu stawiany jako pewniak do zdobycia Złotej Piłki, musi harować w obronie za kolejną gwiazdę ataku i nie ma już szansy na takie liczby, jakie notował na początku zeszłego sezonu. Wtedy do końca października miał trzynaście goli i trzy asysty w trzynastu spotkaniach (we wszystkich rozgrywkach). Teraz ma ledwie trzy asysty i zero trafień w dziesięciu meczach. Jego irytacja w związku ze swoim funkcjonowaniem w zespole i ograniczoną roli w ofensywie była aż nadto widoczna podczas przerwy jednego ze spotkań ligowych z Mallorcą. Kamera telewizyjna zarejestrowała wymianę zdań między piłkarzami Realu, do której doszło krótko przed wyjściem na drugą połowę. Mbappe, Vinicius i Rodrygo, rozmawiali o tym, że Mallorca gubi się, gdy „Królewscy” zmieniają pozycje. Na to wszedł z przytupem Jude Bellingham i przedstawił swoje spojrzenie. – Wy trzej, kończcie akcje, bo bieganie do tyłu jest zaj***cie trudne. Strzelcie coś wreszcie! – krzyczał Anglik, w meczu, który Królewscy zremisowali… prowadząc do przerwy 1:0.

Problemów Carletto ma więc przed El Clasico ciągle całkiem sporo. Status Mbappe w drużynie też na pewno jest jednym z nich. Sytuacja punktowa Realu w La Lidze i w Champions League wciąż nie jest powodem do bicia na alarm, dlatego wynik w El Clasico może część pożarów ugasić, albo rozniecić całkiem nowe. Tymczasem zamiatane pod dywan problemy ze znalezieniem optymalnego ustawienia w ataku Królewskich, a także, a może przede wszystkim, wciąż nieudana próba poszukiwania zawodnika, który potrafiłby się zbliżyć do tego, co w przez lata dostarczał na boisku Toni Kroos, są już tematami poważniejszymi i wciąż dalekimi od znalezienia rozwiązania. Jeśli jednak Ancelotti szybko tego nie zrobi, obecny sezon może być wspominany równie ponuro, co ten sprzed 21 lat.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

15 komentarzy

Loading...