Po ostatniej kolejce pisaliśmy, że dopiero przyszedł, ledwie się przywitał, a już panoszy się jak stary wyga. Jeśli tak było po debiucie z Liverpoolem, w którym zdobył bramkę po pięknej akcji, to teraz dobitnie potwierdził, że nie ciąży mu ani silniejszy klub, ani silniejsza liga, ani gigantyczna presja związana z wyłożoną za niego kwotą. United, po super ciekawym, niejednostronnym meczu, ograli Southampton 3:2.
Jak widać po wyniku, nie był to mecz w którym piłkarze Louisa van Gaala dyktowali warunki gry. Wręcz przeciwnie, od pierwszych minut mocniej ruszyli zawodnicy prowadzeni przez jego rodaka – Ronalda Koemana. I to oni, ku uciesze kibiców Liverpoolu czy Chelsea, jako pierwsi zdobyli bramkę. Konkretnie zdobył ją Graziano Pelle, w swoim drapieżnym stylu. Pierwszy strzał David De Gea jeszcze obronił, ale dobitka Włocha była bezlitosna. Omińmy chronologię i dodajmy, że Pelle strzelił też drugiego gola dla Świętych. Gola na 2:3, który ostatecznie okazał się mało istotny, przynajmniej w kontekście kwestii rozdzielenia punktów.
Teraz słówko o Martialu. Nad tym chłopakiem zaczęliśmy delikatnie rozpływać się już w ostatniej kolejce, a teraz wypada nam tylko po raz kolejny przytaknąć i powiedzieć: tak, myliliśmy się, był wart wydanych na niego pieniędzy. Jest młody, to przecież ciągle nastoletni gówniarz, a już można dostrzec, że ma cechy, których raczej nie da się wypracować na treningach. A jeśli już to może w gabinecie pani psycholog. Pewność siebie, nieobliczalność, bezczelność. Do tej dość trudnej i przytłaczającej z psychologicznego punktu widzenia sytuacji podchodzi, zdaje się, na kompletnym luzie. Raz, dwa, trzy. Trzy bramki w dwóch meczach. Nie pisze się nic o aklimatyzacji, nowym otoczeniu, bla bla bla… Wchodzi i zamiata.
Bardziej nudno i wyraźnie smutniej było natomiast w obozie Liverpoolu, który dziś ledwie zremisował 1:1 na Anfield z Norwich City. Sześć spotkań, osiem punktów. I kolejny zawód. Brendan Rodgers ma nad czym myśleć. Tym razem nie pomógł nawet Daniel Sturridge, który wrócił po ciężkiej kontuzji. Pierwsza połowa zakończona bezbramkowym remisem, ale druga zaczęta przez Danny’ego Ingsa. Golem, po podaniu Moreno, ale niedługo później wyrównał Martin. Więcej bramek nie padło, Liverpool znów nudny i zawodzący. A Norwich w stu procentach wykonało założony plan.