Jeszcze pół roku temu słyszeli o nim przede wszystkim w Legnicy, ale w ostatnich miesiącach, za sprawą ciekawej sagi transferowej, jego nazwisko poznała duża część piłkarskiej Polski. Wiktor Bogacz, napastnik Miedzi, został bohaterem historycznego transferu na zapleczu Ekstraklasy i trafił do New York Red Bulls za 2 mln euro. Jak to się stało, że do niedawna tak anonimowy zawodnik w szybkim tempie zebrał ogromną uwagę klubów zza granicy? Co zobaczyli w nim skauci ze świata? Czym imponuje i dlaczego w jego przypadku liczba bramek nie miała znaczenia? Porozmawialiśmy o tym z dyrektorem sportowym “Miedzianki”, Markiem Ubychem.
Wiktor Bogacz i jego amerykański sen. Skąd ten transfer?
Od czerwca za Bogacza do Miedzi zaczęły wpływać oferty z różnych stron Polski i świata, czego klub nie przespał, dlatego podpisał z nim nowy kontrakt do 2028 roku. Mocno zainteresowani jego potencjałem byli w Rakowie Częstochowa i Lechii Gdańsk, ale bardziej imponujący jest fakt, że do Ubycha w sprawie 20-latka dzwonili: z Atalanty, Augsburga, Juventusu, New York Red Bulls, dużych klubów ze Skandynawii, Portugalii czy Holandii. Co ciekawe, ci ostatni wycofali się, kiedy na żywo zobaczyli słabszy mecz Bogacza ze Stalą Rzeszów. Wtedy cała Miedź zagrała kiepskie spotkanie.
Transfer Bogacza za 2 mln euro do wicemistrza MLS dopięty! Znamy szczegóły
Przykład Wiktora Bogacza jest o tyle ciekawy, że 2024 rok jest jego debiutanckim, jeśli chodzi o pokazanie się szerszej publiczności w seniorskiej piłce. W pierwszym zespole Miedzi zadebiutował co prawda w grudniu 2023, ale regularnie zaczął grać od marca, za kadencji Radosława Belli. W kwietniu zastąpił go Ireneusz Mamrot, który od razu przyznał, że widzi w Bogaczu gigantyczny talent. Wpisywał się tym we wcześniejsze, bardzo pozytywne opinie wewnątrz klubu.
Ale sam Bogacz musiał sporo wycierpieć, a Miedź potrzebowała nie lada cierpliwości i empatii, żebyśmy w ogóle mogli dzisiaj mówić o 20-latku jak o jednym z ciekawszych transferów w Polsce. Teraz, gdy my widzimy 8 bramek i 2 asysty w 25 spotkaniach (1296 minut) na poziomie 1. ligi, ludzie z klubu widzą kilkuletnią drogę pod znakiem problemów zdrowotnych, które spowolniły poczynania nastoletniego Bogacza.
Sam zawodnik w oficjalnym oświadczeniu, w którym potwierdził odrzucenie oferty z NY Red Bulls w letnim okienku, przyznał:
– Jestem wdzięczny klubowi za szansę, jaką tu dostałem. Pamiętam, kiedy po niemal dwóch latach walki z kontuzją klub zaoferował mi przedłużenie kontraktu, okazując mi ogromne wsparcie w trudnym dla mnie momencie. […] Na pewno wielu może uznać, że to oznaka lekkomyślności, bo takich szans się nie odrzuca, ale ja uważam, że na ten wyjazd jest po prostu dla mnie zbyt wcześnie.
Chore liczby w piłce młodzieżowej i dwa lata wyjęte z życia. Początki Wiktora Bogacza
Miedź ściągnęła Wiktora Bogacza na początku 2021 roku z myślą o harmonijnym rozwoju w akademii i rezerwach. Wówczas 16-letni napastnik Delty Warszawa zrobił świetne wrażenie na testach, a do tego miał czym się popisać w kwestii statystyk. Podsumowując dorobek z różnych rozgrywek młodzieżowych, miał wtedy na koncie 144 gole w 140 meczach, z czego 20 na przestrzeni 14 występów w ostatnim sezonie dla Delty, niegdyś klubu Roberta Lewandowskiego.
13-letni Wiktor Bogacz prezentujący jedno z ćwiczeń w koszulce Delty
“Miedzianka” w chłopaku, który miał 190 cm wzrostu i jak na swoje warunki fizyczne był bardzo szybki, zobaczyła potencjał na rasowego snajpera. Ale w III lidze, gdzie grał drugi zespół, nie zdążyła go porządnie zweryfikować. Na przeszkodzie stawały urazy i w rezultacie Bogacz więcej czasu spędzał w drużynach juniorskich. Na pierwszy trening z “jedynką” we wrześniu 2021 roku zaprosił go Wojciech Łobodziński. Reszta jest historią, którą przybliżył Marek Ubych, dyrektor sportowy Miedzi.
Marek Ubych o transferze Bogacza. “Nie chodziło o liczbę, tylko rodzaj goli”
Jak to jest możliwe, że udało wam się sprzedać pierwszoligowego napastnika za 2 mln euro za ocean? Pobiliście rekord transferowy 1. ligi, który w przyszłości trudno będzie dosięgnąć.
To, że Amerykanie wyłożyli tak duże pieniądze, wcale nie znaczy, że Wiktor jest tyle konkretnie wart i tyle trzeba było dać. My już od jakiegoś czasu budowaliśmy w Miedzi Legnica historię transferową, co w tej sytuacji też miało swoje wymierne znaczenie. Jestem przekonany, że niejeden polski klub z zadowoleniem oddałby go za 700-800 tys. euro, które na początku były oferowane przez różne kluby. A jak nie wtedy, to myślę, że zmiękliby chociażby po przekroczeniu psychologicznej bariery miliona euro.
Ale my wewnątrz organizacji zawsze wiedzieliśmy, że Wiktor to wyjątkowy organizm. Cierpliwie na niego czekaliśmy, choć mieliśmy wspólnie trudniejsze momenty. Kiedy już wydawało się, że wskakuje na wysokie obroty i w końcu jest gotowy, wyskakiwał jakiś uraz. Dla wielu ten transfer to zaskoczenie, pewnie nawet dla kibiców Miedzi, ale my od lat zdawaliśmy sobie sprawę, że to wybitna jednostka motoryczna.
Rozwiniesz?
Jeszcze zanim w klubie zrobiliśmy postęp technologiczny w narzędziach pomiarowych, wiedzieliśmy, że Wiktor pod kątem motorycznym jest bardzo mocny. Ale jak już wdrożyliśmy nowe i dokładniejsze technologie, okazało się, że jest jeszcze lepiej. Twarde dane pokazywały, z jakim piłkarzem się mierzymy, ale najlepiej będzie opisać to na prostym porównaniu. W poprzednich sezonach według pomiarów najszybszym piłkarzem Miedzi był Olaf Kobacki, a najsilniejszym, załóżmy, Rafał Augustyniak. Ten pierwszy miał wybitną jedną cechę, drugi kolejną. A my mieliśmy chłopaka, który jest potencjalnie silniejszy od Augustyniaka i szybszy od Kobackiego. Dwie cechy w zestawie. To się niemal nie zdarza.
To wiele wyjaśnia. Duże kluby bardzo zwracają uwagę na takie parametry u młodych piłkarzy.
Wiktora sprowadzałem z Delty bezpośrednio do rezerw, gdy był szesnastolatkiem. To nie był standardowy transfer. Dlaczego? Bo zobaczyliśmy, z jakim materiałem mamy do czynienia. Wysoki, szybki, obunożny, z dobrym rekordem strzeleckim. Nie wiedzieliśmy jednak, że jest aż tak dobrze, dopóki nie zrobiliśmy pomiarów. A tak w ogóle to pierwszym trenerem, który zaprosił Wiktora na treningi, był już Wojtek Łobodziński. To niesamowita historia, typowy Bogacz…
To znaczy?
Wyszedł na dużą grę, pokazał się z bardzo dobrej strony i skończył ją z kontuzją pięty. Jakiś czas później trafił na pierwszy trening Grzegorza Mokrego, wszystko było dobrze, ale się przeziębił. Cały czas coś się z nim działo. Ale takich sytuacji było sporo. Była też taka historia, że miał problemy, wyleczył je i pojechał na finał baraży o CLJ U-17 z Zagłębiem Sosnowiec. Siedział na ławce, bo był dopiero po dwóch treningach. Przegrywaliśmy 0:1, wszedł w 89. minucie na kilka minut, strzelił dwa gole, wygraliśmy i zrobiliśmy awans! Jeszcze kolejna historia – Wiktor w wieku 17 lat pojechał na testy do Pizy. Wszedł na 17 minut, strzelił dwa gole i zszedł z kontuzją.
To się trochę wpisuje w obraz z rundy jesiennej. Rok 2024 był dla niego przełomowy, zrobił wrażenie, a potem zjechał do bazy przez kontuzję.
Tak, to prawda. Ale my rok temu zimą mieliśmy świadomość, że wiosna 2024 roku będzie dla niego przełomowa. To był jego pierwszy, w końcu w pełni przepracowany okres przygotowawczy, w którym grał w sparingach w Turcji i wyglądał w nich bardzo dobrze. Szczerze mówiąc, później byliśmy trochę zaskoczeni, że trener Bella na niego nie stawiał w pierwszych wiosennych meczach.
A jeśli chodzi o trenera Mamrota, to na pierwszej rozmowie o zatrudnieniu powiedzieliśmy mu: “Trenerze, prosimy, żeby zwrócił pan uwagę na tego chłopaka, bo monitorujemy go w klubie od kilku lat, motorycznie osiąga fenomenalne wyniki, jest obunożny, duży potencjał”. To była zwykła rekomendacja, podpowiedź. Trener Mamrot odpowiedział, że okej, sprawdzi. No i bierze Bogacza na pierwszy trening, drugi trening, schodzi z boiska, dzwoni do nas i mówi “Panowie, ku*wa, on jest jeszcze lepszy niż mówiliście”.
Trener Mamrot mógł przecież podejść do tego na zasadzie: okej, pogadają sobie jak wszędzie, wszyscy chcą stawiać na młodych, ale na treningu pewnie będzie weryfikacja. No i sam się zdziwił. Od razu go kupił i zrobił coś bardzo ważnego, do tej pory uważam, że kluczowego. Wziął wtedy Wiktora na rozmowę i powiedział: “Młody, nieważne, jak ci pójdzie – zagrasz u mnie 5 następnych meczów w wyjściowym składzie”.
W pierwszym meczu Wiktor nie strzelił, w drugim zmarnował patelnię i dopiero w trzecim spotkaniu się zaczęło. A więc trener Mamrot ma duże zasługi w tym transferze. Dobrze ocenił Bogacza, a poza tym nie każdy miałby taką odwagę, żeby w nowym miejscu pracy postawić na młodego i niedoświadczonego napastnika. Mógł nasze rekomendacje wypuścić drugim uchem i zrobić coś po swojemu. Szczególnie że debiut Mamrota to był mecz derbowy z Chrobrym.
Fajna historia, którą Mamrot mądrze spuentował.
Ale trzeba zaznaczyć, że trener Mamrot nie jest pierwszym, który dał Bogaczowi szansę. Licząc od kadencji Wojtka Łobodzińskiego, Wiktor u każdego szkoleniowca trenował z pierwszym zespołem, a za Grześka Mokrego usiadł pierwszy raz na ławce rezerwowych, i to w meczu Ekstraklasy. Tego nie można zapominać, że każdy z kolejnych trenerów dorzucił swoją cegiełkę, bo przecież później to Radek Bella dał mu debiut w pierwszym składzie, a finalnie trener Mamrot mocno na niego postawił.
Trener Mateusz Sionkowski od motoryki też zrobił super robotę, bo zawsze nam uzmysławiał, że w klubie mamy wybitną jednostkę. Pracował z Bogaczem indywidualnie i duża w tym jego oraz naszych fizjoterapeutów zasługa, że Wiktor tak się rozwinął oraz że w końcu przepracował dwa pełne okresy przygotowawcze bez kontuzji. Nawet zmiana diety wiele zmieniła – poza pracą naszej dietetyczki zaangażowała się też mama Wiktora, którą – tak na marginesie – mógłbym stawiać jako wzór rodzica młodego piłkarza. Fenomenalna kobieta i ogromne wsparcie.
Czyli można powiedzieć, że na ten transfer złożyło się wiele osób.
Dokładnie, a muszę też wspomnieć o wzorowej współpracy z agentem, który przecież mógł przyjść i powiedzieć: “Panowie, ale o co tu chodzi, że Bogacz nie dostaje szans, zawijamy się”. I proszę mi uwierzyć, że niejeden agent by tak zrobił.
Ta kwota 2 mln euro – ona dziwi ludzi, że za takiego piłkarza udało się tyle wynegocjować.
Ale to nie jest tak, że na tyle go wyceniliśmy i z taką ofertą zaakceptowali Amerykanie. Rozmowy były trudne, bo po drugiej stronie miałem bardzo doświadczonego dyrektora sportowego i szefa sportu w NY RB, Jochena Schneidera, który wcześniej pracował w Bundeslidze. On sprzedawał Samiego Khedirę do Realu Madryt. Porównywał nawet transfer z Khedirą do mojej sytuacji z Bogaczem, prowadził rozmowy z ogromnym szacunkiem. Prowadziliśmy je tak, że nie chcemy sprzedawać Wiktora latem. Okej, nie chcieliśmy blokować chłopaka, ale wierzyliśmy, że wyciągniemy za niego więcej. Poza tym mieliśmy swoje cele sportowe.
Nie chcę już wchodzić w detale, ale kulturalnie odrzucałem kolejne oferty. Natomiast trzeba rozumieć pewne prawa ekonomii i konkretnych pieniędzy po prostu nie można już odrzucać, bo trzeba dbać o interes klubu. Mamy swoje inwestycje i rzeczy, które chcemy zbudować. I nie chodzi tylko o drużynę, a o dosłowne budowanie.
Na pewnym etapie kluczowe było to, żeby przebić granicę 2 mln euro i zagwarantować sobie dobry procent od następnej sprzedaży. On jest dla nas bardzo ważny, bo wierzymy w Wiktora i w to, że to nie jest jego docelowy klub. W trakcie rozmów mówiliśmy Red Bullowi, że patrzymy wspólnie dalej. Nie tylko na to, co teraz wpadnie do kasy. Dlatego też razem z Wiktorem postawiliśmy na klub z Nowego Jorku.
A jak reagował na te negocjacje właściciel, Andrzej Dadełło?
Szef mocno wspierał mnie w tych rozmowach. Czułem, że traktuje ten temat mentorsko. Coś na zasadzie “No to dawaj, do tego właśnie cię przygotowywałem chłopie”. To on podejmuje strategiczne decyzje i dawał mi instrukcje, do których się stosowałem. Uważam, że zrobiłem w trakcie negocjacji bardzo dobrą robotę, ale prawda jest taka, że wykonywałem zalecenia właściciela klubu. Jest satysfakcja, bo poświęciłem na ten transfer sporo energii i zarwanych nocy przez różnicę czasową. Wyciągnęliśmy za piłkarza z 1. ligi bardzo duże pieniądze, więc efekt “wow” jest chyba naturalny.
Jak bardzo Amerykanie byli zdeterminowani?
Wystarczy powiedzieć, że ich dyrektor sportowy, Julian de Guzman, przyjechał na nasz mecz z Rakowem w Pucharze Polski. Rozmawialiśmy w trakcie, zapytałem go: “Jak wrażenia?”. A on, że to nie ma żadnego znaczenia, bo nie przyjechał po to, żeby oglądać Wiktora, tylko żeby go przekonać. Zrobiło to na mnie duże wrażenie. Ogółem muszę dodać, że skauci, którzy oglądali Bogacza na stadionie, nie zwracali uwagi na to, ile strzela, tylko jak te gole strzelał. To bardzo ważne. Strzelał głową, lewą nogą, prawą nogą, z dośrodkowań, po piłkach prostopadłych, w akcjach sytuacyjnych… Nie może dziwić, że na większych klubach to robi wrażenie.
Wszechstronność – słowo klucz.
Ale nie tylko w ofensywie, bo Wiktor dużo pracuje też w defensywie, jest aktywny w pressingu i przy defensywnych SFG. Jest też bardzo przydatny bliżej swojej bramki, nigdy nie dał klopsa przy kryciu, co zdarza się piłkarzom ofensywnym. To też jest ważne dla trenerów. To zachowanie bez piłki, jak wygląda pomoc dla drużyny. Dla napastnika nie liczy się już tylko czekanie w polu karnym i zdobywanie bramek.
WIĘCEJ O MIEDZI LEGNICA:
- Z Legnicy do Opola. Ciekawy transfer wewnętrzny napastnika w 1. lidze
- Sensacja w Pucharze Polski. “Mamrotball” górą nad “Papszunball”!
- Chuca znowu w Polsce. Chcą go w Arce i Eredivisie, ale Miedź ma inne plany
- Mocny transfer w 1. lidze. Czołowy piłkarz ligi chorwackiej trafi do Miedzi [NASZ NEWS]
- Mioc: Lekarz powiedział, że nie wie, jakim cudem żyję [WYWIAD]
Fot. Newspix