Jakie czasy, taki Don Kichot. Tak jak rycerz z La Manchy wojował z wiatrakami, tak Said Hamulić znalazł sobie wroga na miarę Ekstraklasy. I są to drzwi.
W niedzielę wieczorem Widzew Łódź poinformował, że Hamulić złamał kość śródręcza. W poniedziałek Samuel Szczygielski z Meczyków doprecyzował: „Pierwsza myśl? Wypadek na treningu, ale jak ustaliliśmy, przyczyna jest zupełnie inna. Absurdalna. Gdy Daniel Myśliwiec ogłosił listę zawodników powołanych na spotkanie z wicemistrzem Polski, na której zabrakło nazwiska Hamulicia, Bośniak wściekł się na tę decyzję trenera i uderzył ręką w drzwi. Efekt? Złamana kość śródręcza i zapewne kilkutygodniowa absencja na boisku. Sam zawodnik przyznał się do wybuchowej reakcji sztabowi szkoleniowemu, gdy ten zobaczył, że Bośniak ma niesprawną rękę”.
To oczywiście z miejsca jedna z najgłupszych kontuzji w historii Ekstraklasy, ale wcale nie jesteśmy przesadnie zdziwieni, że taką krzywiznę odwalił akurat Hamulić. 23-letni Holender z bośniackim paszportem albo Bośniak z dowodem holenderskim (on sam też nie potrafi tego określić) faktycznie jest bowiem wrogiem polskich drzwi. Nie lubi ich, po prostu. W Łodzi w nie uderza, a wcześniej w Mielcu…
No właśnie.
Fragment tekstu z Przeglądu Sportowego: „Choć na boisku Hamulić spisywał się świetnie, to w szatni wcale nie należał do najbardziej lubianych piłkarzy. O swoim trudnym charakterze dał znać bardzo szybko – spóźniał się na treningi, potem potrafił nie zjawiać się na nich wcale, lekceważył sobie odprawy przedmeczowe. Ale bronił się swoimi wyczynami na murawie. Po jednym ze spotkań, kiedy zdobył już swoją piątą bramkę w sezonie, zażyczył sobie, aby… ktoś z zespołu zawsze otwierał mu drzwi do szatni. Choć brzmi jak żart, to żartem nie było”.
W Stali się nim zachwycano, bo rozegrał kapitalną rundą. Potrafił niemal w pojedynkę rozpykać Pogoń Szczecin, Górnik Zabrze czy Zagłębie Lubin. Jesień 2022 roku kończył z dziewięcioma golami i czterema asystami. Zimą Tuluza błyskawicznie wyłożyła za niego dwa i pół miliona euro, co przyjęto z pocałowaniem ręki, ponieważ Hamulić istotnie był sodówkarzem, historia z królewskim życzeniem otwierania jaśniepanu drzwi szatni przed nosem jest tego najlepszym dowodem.
Hamulić to generalnie stereotypowy „piłkarzyk”. Podczas pierwszego pobytu w Polsce udzielił nam wywiadu, w którym żalił się, że nie poznano się na nim w Holandii, choć – tu cytat – był dziesięć razy lepszy od wszystkich rówieśników. To „dziesięć razy” powtarzał po kilka razy. Stwierdził też, że gdy wyjechał na Litwę, przestał oglądać mecze holenderskich klubów i holenderskiej reprezentacji. – Bo mnie nie lubili, bo mnie odrzucili, więc nie jestem nimi już zainteresowany, już nigdy tam nie zagram – przekonywał. Wiecie, jaka jest tego puenta? Gdy nie wyszło mu we Francji, udał się na wypożyczenie do holenderskiego SBV Vitesse.
Zresztą, kilkanaście ostatnich miesięcy jego tułaczki po kontynencie to jedna wielka komedia. Na Toulouse FC okazał się za krótki. W Ligue 1 zebrał marne dziewięćdziesiąt osiem minut. Wyróżnił się czymś innym: wyjątkowo umiejętnym sabotowaniem własnej pozycji. Hamulić odmówił na przykład wystąpienia z tęczowym numerem w corocznej akcji przeciwko homofobii. Głośno było o nim też wtedy, gdy lokalne media rozpisywały się, że olewa treningi. Albo wtedy, gdy wrzucił na Instagrama zdjęcie, na którym z rozczuleniem ogląda filmik, który miał zapowiadać jego transfer do… Celtiku, na który ostatecznie się nie zdecydował.
Wszyscy wokół źli, brzydcy, najgorsi. Tylko on dobry, ładny, najlepszy. Tego typu to mentalność. Potem było bezpłciowe wypożyczenie do – nigdy tam nie zagram! – Eredivisie. Następnie jeden jedyny występ w Lokomotiwie Moskwa. I prezentacja w Widzewie. Daniel Myśliwiec mówił ostatnio, że jego nowy nabytek ma duże braki treningowe.
Koło się zamyka, Hamulić wrócił do Polski, a więc na pole swojej największej życiowej bitwy. Bitwy z drzwiami. Stwierdzamy to ze smutkiem i żalem, ale 23-letni piłkarz na razie sromotnie ten bój przegrywa. Tak jak zresztą bój ze zdrowym rozsądkiem. Chłop ma talent. Szybko biega, dobrze się przepycha, wielkimi susami mija sobie obrońców, no i przede wszystkim potrafi taką wykreowaną przez siebie akcję wykończyć, ale…
Panie, skończ już z tymi drzwiami.
Na litość boską, serio.
Durne to i niepotrzebne. Drzwi były, są i będą. A ciebie, jak tak dalej pójdzie, zmiotą z piłkarskiej planszy.
Czytaj więcej o Ekstraklasie:
- Mecz, po którym to Puszcza może czuć niedosyt
- Lechia nie chciała wygrać z Zagłębiem i dopięła swego. Brawo!
- Magiera czeka na gole „następców” Exposito. I jeszcze poczeka
Fot. Newspix