– Wchodzimy do ósemki, pierwsze dwa mecze przegrane i jak widzę, że ktoś się śmieje, to mnie szlag trafia. „Bo coś tam było zapewnione za ósemkę”. Podchodzę do gościa i mówię: „stary, ale kurwa, można powalczyć o więcej? Mam 31 lat, chcę coś osiągnąć! Mam w dupie ósemkę, chcę medal!” – opowiada Radosław Janukiewicz, który przed miesiącem został przesunięty do rezerw Pogoni i aktualnie szuka nowego klubu.
Co z tą Japonią?
Temat upadł. Wybrano mnie spośród kandydatów, ale zaważyły typowo papierkowe sprawy, bardziej związane z prawem. Chodzi chyba o to, że w jakimś okresie nie byłem wolnym zawodnikiem i dlatego nie mogli mnie ściągnąć. Inna kultura, inne regulaminy federacji. Nic miłego. Kolejny cios.
Chodzi o ten sam klub, który ostatnio cię chciał? Jubilo Iwata?
Nie, chodzi o FC Tokyo.
Z Jubilo zrezygnowałeś na własne życzenie.
Kontrakt był już przygotowany, dostałbym dobre pieniądze i wszystko było praktycznie dograne, ale chciałem być lojalny wobec Pogoni. Związałem się z tym miastem i klubem. Spędziłem tu sześć lat. Szmat czasu. Zależało mi na tym, by tutaj zakończyć granie w piłkę. Nie jest mi to jednak dane i trzeba szukać czegoś nowego.
Rok temu byłeś nominowany do bramkarza sezonu w Ekstraklasie, były powołania do reprezentacji…
Moje życie to jeden wielki rollercoaster. Jak pojawia się coś dobrego, to zaraz wszystko odwraca się o 180 stopni. Dziś trenuję z rezerwami, nie gram w meczach, ale nie chcę się mazać. Widocznie tak musiało być. Zobaczymy na koniec sezonu, czy ktoś, kto zdecydował o moim odsunięciu, miał rację. Muszę uszanować decyzję moich przełożonych.
Jak na siebie, jesteś wyjątkowo dyplomatyczny.
Po co kogoś obrażać? Nie mam 18 lat, żeby szmacić kogoś w mediach. Szkoda mi tylko rodziny. Wiązaliśmy ze Szczecinem dłuższe plany, pokupowaliśmy nieruchomości i sądziliśmy, że to w przyszłości będzie nasz dom.
Może będzie?
Nie sądzę. Pozostał duży niesmak. Nigdy nie mów nigdy, ale raczej rodzinny Wrocław będzie naszą końcową przystanią.
Co sądzisz o argumencie, że słabo grasz nogami?
Zupełnie do mnie nie trafia. Na jakiej podstawie można tak mówić? Nie obrażam się i nie mówię, że gram jak Reina. Każdy ma swoje mankamenty, ale czy obecni bramkarze robią to lepiej ode mnie? Nie mnie oceniać. Jeżeli jednak to jedyny argument, to trochę naciągany.
Co dalej z twoją karierą?
To już końcówka okienka, ale pojawiło się światełko w tunelu. Chodzi o zagranicę, ale dopóki nie dostanę maila z propozycją kontraktu, nie ma sensu wymieniać nazw. Wcześniej miałem trzy opcje które wysypały się w ostatniej chwili – Japonia, klub z Championship i z ekstraklasy belgijskiej. Lepiej poczekać na stempel na kontrakcie.
Bramkarze o słabszej pozycji niż twoja wyjeżdżają do ekstraklasy cypryjskiej.
Ale bramkarz z II ligi polskiej nie ma takich wymagań finansowych. Nie jestem nie wiadomo jak drogi, ale mam dobry kontrakt i chciałbym za granicą dostać coś podobnego albo dogadać się z Pogonią tak, żebym wyszedł na swoje. Chcę, żeby mnie dobrze zrozumiano – nie dostałem tu niczego za darmo. Na wszystko zapracowałem. Przez te sześć lat włożyłem masę serca dla klubu i wydaje mi się, że wykonywałem swoją robotę dobrze. Zaliczyłem finał Pucharu Polski, awans do Ekstraklasy i przez trzy lata z lekkimi przerwami grałem na w miarę równym poziomie.
Powiedziałeś w wywiadzie, że na galę Ekstraklasy po sezonie 13/14 jechałeś po statuetkę dla najlepszego bramkarza.
Obiektywnie wydawało mi się, że z nominowanych wybroniłem swojemu zespołowi najwięcej punktów. Kiedy ogłoszono werdykt, chciałem wyjść i pojechać do domu.
Aż tak?
Był to dla mnie jakiś cios. Widocznie w oczach zawodników nie zyskałem takiego zaufania jak Duszan, który moim zdaniem ogólnie jest najlepszym bramkarzem Ekstraklasy. Nie uważam, że jestem najlepszy – proszę tak to odebrać – ale w tamtym momencie grałem najrówniej. Każdemu jednak zdarzają się wpadki. Na tej pozycji jesteś saperem. Przychodzi mecz z Koroną, wpuszczam babola z 50 metrów i co? I cały urok znika. Trzeba mieć mocną głowę.
Patrząc na całą swoją karierę, czyli także te momenty, kiedy wypadłeś z obiegu, jesteś ogólnie z siebie zadowolony czy pozostaje niesmak?
Nigdy nie gdybam, ani nie narzekam. Żałowałem jednak, że nie trafiłem do Lecha za Franciszka Smudy. Jedyny minus – brakowało mi kwoty odstępnego. Śląsk zażyczył sobie zbyt dużych pieniędzy. Gdybym przeszedł do Lecha, dziś – myślę – byłbym w innym miejscu finansowo, i sportowo. Dogadaliśmy się w minutę. Sam byłem zaskoczony. Kupiłem sobie nawet ten zegarek. Wracam do domu, mówię żonie: „możesz się pakować, jedziemy do Poznania”, a potem wyszło, jak wyszło. Poza tym nie miałem większych problemów.
W dzisiejszych czasach łatwiej byłoby ci wyjechać?
Młodzi mają dziś łatwiej niż – głupio to brzmi – za moich czasów. Kiedy wchodziłem do pierwszego zespołu, z młodych byliśmy tylko ja i Mateusz Żytko. Pozostali – może nie sama starszyzna, ale starsi o sześć-siedem lat. Dziś jest łatwiej pod każdym względem. Internet ruszył, pojawiły się specjalistyczne programy jak WyScout. Mogą cię obserwować na całym świecie. Nie ma już klecenia najlepszych interwencji, zgrywania płytek i rozsyłania. Nikomu jednak nie zazdroszczę. Jeżeli ktoś się wybija w dzisiejszych czasach, to musiał dojść do tego ciężką pracą i chwała mu za to.
Radziłbyś młodym szybciej wyjeżdżać, bo w niższych ligach można ugrząźć na dobre?
Jeżeli zagraniczny klub oferuje ci dłuższy kontrakt i wszystko stoi tam na wyższym poziomie, to warto. Czasem szansa jest jedna, potem dwa-trzy miesiące kontuzja, przyjdzie nowy trener, który cię nie widzi i lądujesz w rezerwach. Ktoś nam zarzuci, że liczą się pieniądze. Jasne – liczą się, ale my też dla nich gramy. Wyjeżdżając na pięć lat, jesteś na tyle sytuowany, że nie musisz się martwić, co będzie po zakończeniu kariery.
A ty się musisz martwić?
Tak bardzo nie. Dobrze poinwestowałem. Wiadomo, że będę musiał dorobić, ale na pewno nie obudzę się z płaczem, że nie mam za co żyć. Z głodu nie umrę. Nie myślę jednak o zakończeniu kariery. Nigdy – odpukać – nie miałem poważnej kontuzji. Jeżeli nie znajdę klubu do końca okienka, wtedy się będę zastanawiał co dalej. Na razie mam dwa lata kontraktu z Pogonią, jestem optymistą i myślę, że znajdzie się chętny.
Logika nakazuje zapytać, dlaczego do tej pory się nie znalazł.
Nie wiem. Kilka klubów z Ekstraklasy szukało bramkarzy, poczynili różne ruchy – raz lepsze, raz gorsze – ale mojego tematu nie było. Może nie jestem tak dobry, na jakiego media mnie kreowały? Tak na serio – ciężko powiedzieć. Dla mnie to też zagadka. Nie robię jednak niczego na pokaz. Nawet ten głupi wywiad to była szczerość. Znalazłem się w dziwnej sytuacji, ale co cię nie zabije, to cię wzmocni.
Wyznaczasz sobie jakiś pułap, poniżej którego nie chcesz zejść?
Chciałbym zagrać co najmniej na poziomie Ekstraklasy. Skoro już tu doszedłem i wiodło mi się w miarę nieźle, to nie chcę schodzić niżej. Życie pisze jednak różne scenariusze. Wiele zależy też od układów. Przychodzi trener do nowego klubu i jeżeli dobrze ci się z nim współpracowało, pociągnie cię za sobą. Różne też miałem przygody z agentami, parę razy się sparzyłem. Dziś dobieram partnerów starannie i pracuję z Michałem Karpińskim, bo – mimo trudnej sytuacji – to człowiek, który nigdy mnie nie oszuka.
Widzisz w sobie jakiś mankament, jeśli chodzi o charakter lub umiejętności, przez który znalazłeś się w takiej sytuacji?
Może mam za dużą gębę? Nie lubię też, gdy po porażkach jest cicho w szatni. Raczej wolę dosadnie przekazać to, co myślę. Nie zawsze jest to ubrane w ładne słowa, ale uważam, że tak trzeba. Wchodzimy do ósemki, pierwsze dwa mecze przegrane i jak widzę, że ktoś się śmieje, to mnie szlag trafia. „Bo coś tam było zapewnione za ósemkę”. Podchodzę do gościa i mówię: „stary, ale kurwa, można powalczyć o więcej? Mam 31 lat, chcę coś osiągnąć! Mam w dupie ósemkę, chcę medal!”. Nie każdy dobrze to odbierze. Jeden lubi spokojną szatnię, drugi furiatów. Nie ukrywam, że należę do tych drugich. To jednak pokazuje, że mi zależy.
Wszedłeś w jakiś konflikt? Pytam, bo pojawiły się takie głosy.
Dla mnie to kabaret, że ludzie tak mówią. Można zadzwonić i zapytać u źródła. Nie miałem żadnego konfliktu z chłopakami ani z trenerami. To zwykłe robienie złego PR-u. Nie jestem osobą konfliktową. To, że mam swoje zdanie, uważam akurat za plus. Nie mogę być pizdą. Jestem bramkarzem. Staram się dobrze wszystko układać na boisku i poza nim.
Czyli zaważyło tamto starcie z szatni?
Tylko to przychodzi mi na myśl. Trenerzy chwalili mnie po treningach i meczach. Wszystko było w porządku, aż nagle dostałem w czwartek telefon od kierownika, że mam przyjść do klubu. Wchodzę, siedzi trener z dyrektorem i przedstawiają mi decyzję. Co zrobić? Szok, niedowierzanie.
Podaliście sobie ręce?
Tak. Jestem dobrze wychowany.
Z perspektywy czasu – uważasz, że słynny wywiad po Olimpii Elbląg, z którym – cokolwiek osiągniesz – zawsze będziesz kojarzony, bardziej ci pomógł czy zaszkodził?
Nie wszyscy byli zadowoleni. Źle, że powiedziałem to do mediów, a nie w szatni. Tu biję się w pierś. Dziennikarz mnie nakręcał, aż w końcu wybuchłem jak tykająca bomba. Tyk, tyk, tyk, wyciągnął zawleczkę i się posypało. Uważam, że jestem na tyle inteligentnym facetem, że nie wypada mi korzystać z takich słów nawet po najgorszej porażce. Przecież oglądają to dzieci, dla których poniekąd jesteśmy idolami. Zrobiłem źle, ale czy zaszkodziło? Nie wyrzucili mnie z klubu wtedy, tylko teraz, po czterech latach.
Przeszedłeś w jakiś sposób do historii.
Wolałbym przez granie niż powiedzenie 60 przekleństw. Nawet nie wiem, ile ich było. Mam nauczkę na przyszłość. Potem po każdej porażce wolałem wszystko wykrzyczeć w szatni. Na boisku jestem gnojem, ale i tak się zmieniłem. Żona się śmieje, że gdyby ktoś przyszedł do naszego mieszkania, to nie wiedziałby, że jest u mnie. Taki cichy i spokojny. Stare czasy minęły. W dzieciństwie robiło się różne numery, bywały bijatyki, ale poznałem żonę i uciąłem pewne tematy we Wrocławiu. Dziś robię wszystko dla dziecka. Chciałbym mieć swój obecny umysł, gdy miałem osiemnaście lat.
A może paradoksalnie byłbyś niżej?
A może podejmowałbym mądrzejsze decyzje i potrafiłbym spojrzeć na pewne rzeczy innym okiem? Gdybanie.
Bramkarz musi być pierdolnięty?
A kto normalny rzuca się komuś głową pod nogi? W jakiś sposób musi. Tylko silne charaktery zrobią tu karierę. W młodości imponował mi Schmeichel. Kawał chłopa, charyzmatyczny. A u nas „Szamo”, którego nawet poznałem w Śląsku. Potem Boruc, Casillas, Reina – jeśli chodzi o grę nogami, rewelacja. Było parę wzorów, ale z „Szamo” chemię złapałem od początku. Trafiłem pod jego skrzydełko, choć sam też nie dałbym sobie zrobić krzywdy. Bardziej wyrazistego charakteru nie poznałem. Pamiętam, jak krzyczał na chłopaków lub trenera bramkarzy po kontuzji, bo coś mu nie pasowało… Miło też wspominam poznanie Boruca. Mega gościu. Fajnie zetknąć się z ludźmi, którzy coś osiągnęli i są półkę wyżej. Przekonujesz się, że to normalni ludzie. Bramkarzem się bywa, człowiekiem się jest. To, że dziś masz pięć baniek euro na koncie, nie znaczy, że jesteś lepszy od kogoś, kto żyje od pierwszego do pierwszego. Jedno nieszczęście, choroba dziecka i pieniędzy nie ma.
Ciebie coś takiego spotkało?
Nie, takie myślenie przyszło z czasem. Staram się szanować ludzi. W Pogoni najlepszy kontakt mam ze zwykłymi pracownikami, np. paniami z pralni. Warto czasem posłuchać o normalnym życiu. Nie samą piłką człowiek żyje – fajnie się spotkać w towarzystwie spoza futbolu i pogadać o normalnych głupich problemach.
Victor Valdes twierdzi, że docenił to w trakcie rehabilitacji, gdy kupował bilet w tramwaju i nikt go nie rozpoznawał. Mówi, że piłkarze żyją kompletnie nierealnym życiem.
W Anglii na pewno jest nierealne – goście zarabiają po 300-400 tysięcy funtów tygodniowo, więc mogę dostać na łeb. A u nas? Czy ja wiem? Stać nas na trochę więcej, ale ja np. w Śląsku nie zarabiałem wielkich pieniędzy. Starałem się rozsądnie tym gospodarować – nawet gdy pensja była mniejsza, odkładaliśmy z żoną, żeby kupić komputer. Pamiętam, jak kupiliśmy za gotówkę pierwszy samochód, Seata Ibizę. Płakaliśmy ze szczęścia! Pierwsze rękawice – bo nie było mnie stać – dostałem od „Szamo”. Pojechaliśmy na Amicę, Grzesiek znał magazyniera i wyciągnął mi nowe buty.
Powołanie na reprezentację dało ci największego kopa?
Największego daje obecna sytuacja. Nawet kiedy mam jeden trening, staram się robić więcej. Nie zawsze tak postępowałem w pierwszym zespole. Chcę sobie udowodnić, że jeszcze się nie skończyłem. Co innego, gdybym został odpalony po fatalnym sezonie, gdy mogłem się tego spodziewać. Dlatego wolałbym zostać w Polsce.
Żeby udowodnić?
Bardziej, żeby pokazać, że coś potrafię. Jeżeli starasz się na siłę coś udowadniać, to przeważnie kończy się źle.
A największy kopniak w drugą stronę?
Pierwszy był w Śląsku, gdy nie chciałem przedłużyć kontraktu za psie pieniądze, jakie mi zaproponowali. Odszedłem na wypożyczenie do Zagłębia, co kibice różnie odebrali, ale co miałem zrobić? Zostać w czwartoligowych rezerwach bez trenera bramkarzy? Każdy myśli, że skoro jesteś wychowankiem, to całe życie będziesz grał miłością do klubu. Oczywiście, ona była, jest i będzie, ta rysa na szkle nie sprawi, że Śląsk przestanie być dla mnie wyjątkowy.
Co jeżeli do końca okienka nie uda ci się znaleźć klubu?
Nie wiem. Zostanę tutaj. Nie zrzeknę się przecież kontraktu będąc bez klubu. Nie chciałem, żeby tak było. Chora sytuacja, ale umowa chroni mnie finansowo. Nie przejmuję się zwykle takimi rzeczami, ale wkurwia mnie, gdy słyszę, że nie mam ambicji.
A słyszysz?
Pojawiają się takie komentarze. Mam dobry kontrakt, ale mam też rodzinę, więc nie chcę, żeby nazywali mnie pijawką. Nie chcę być kojarzony jako ten, który tylko pobiera kasę za siedzenie w rezerwach, bo mój etap w Pogoni to coś zdecydowanie większego. Chcę znaleźć klub, żeby cała ta historia zakończyła się elegancko.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA
Fot. FotoPyK