Ponad dwie i pół godziny po pierwszym gwizdku sędziego poznaliśmy zwycięzcę Ligi Konferencji. Spotkanie w Atenach dłużyło się Olympiakosowi bardziej niż niejedne krajowe derby, które rozgrywał w stolicy Grecji. Warto było jednak wytrwać, wybiegać, wyszarpać to zwycięstwo, bo to pierwszy tej rangi sukces w historii giganta z Pireusu.
Znacie teorię o Chorwatach, prawda? Tę, w myśl której po trofeum Ligi Mistrzów zawsze sięga ten, kto akurat ma przedstawiciela Hrvatski w składzie? Jeśli tak, czas ją chyba odłożyć na półkę, bo w tym roku najważniejsze spotkania na Starym Kontynencie rozstrzygają faceci z Afryki. Ademola Lookman zdecydował o tym, że Bayer Leverkusen w końcu poległ, a puchar pojechał do Bergamo. Ayoub El Kaabi sprawił zaś, że w jeden moment, w jedną krótką chwilę, oszalała cała Grecja.
Historyczne trofeum dla Grecji. Olympiakos wygrywa Ligę Konferencji!
W listopadzie Olympiakosowi demolkę zafundował Freiburg. W marcu grecką potęgę niemiłosiernie biło Maccabi Tel Awiw. Nikt nie przewidziałby wtedy, że na koniec maja w Atenach to Thrylos dołączą do europejskiego panteonu. Historia El Kaabiego, który ten finał rozstrzygnął, jest zresztą równie zaskakująca. Zbliżał się do trzydziestki, gdy po raz pierwszy trafił do ligi zrzeszonej UEFA — specjalnie nazywamy to w ten sposób, bo Marokańczyk wylądował w tureckim Hataysporze, klubie z Antiochii, z której bliżej do Bejrutu niż Stambułu. Kiedy trzęsienie ziemi dotknęło to miasto, El Kaabi powędrował do Kataru, dorzucając do CV drugą egzotyczną ligę po chińskiej ekstraklasie.
Olympiakos podpisał z nim umowę w sierpniu, dziesięć miesięcy temu. Od tamtej pory Ayoub nie przestaje strzelać. W samej tylko Lidze Konferencji zaserwował dwanaście bramek, swoje zrobił i w rozgrywkach krajowych, i w Lidze Europy.
Finał w Atenach w jego wykonaniu nie był wybitny. Przez równe sto minut nie posłał ani jednego uderzenia w kierunku Pietro Terracciano. Bardziej nerwowi trenerzy dawno ściągnęliby go z boiska, ale Jose Luis Mendilibar widział w futbolu tyle, że niezłomnie trwał w przekonaniu, że warto tego chłopaka zatrzymać na murawie. Zgarnął za to najpiękniejszą z nagród, bo kiedy trzy miesiące temu zostawał trenerem Olympiakosu, nie mógł liczyć na to, że zyska łatkę specjalisty od pucharów.
On też się naczekał: przekroczył sześćdziesiątkę, kiedy pierwszy raz coś wygrał. Sięgnął po Ligę Europy z Sevillą, dwanaście miesięcy później wkłada do gabloty kolejne złoto. Nieźle, jak na “hiszpańskiego Smudę”.
Niespodziewany sukces, nieoczywiści bohaterowie
Ayoub El Kaabi nie niósł jednak całej bandy na plecach w pojedynkę. Sokratis Dioudis opowiadał nam, jak duża presja ciąży na bramkarzach największych klubów w Grecji. Szalone oczekiwania, które ma tłum fanatycznych kibiców za twoimi plecami, łamią najmocniejsze charaktery. Można sobie wyobrazić, ile miał na barkach młodziutki Konstantinos Tzolakis, który nie był nawet “jedynką” Olympiakosu patrząc z perspektywy całego sezonu. W Atenach, gdzie na tych, którzy stoją między słupkami z herbem Thrylos na piersi zwykle gwiżdże się przeraźliwie głośno, Grek dał jednak show, które zapamięta do końca kariery.
Można było myśleć, że oszalał, kiedy wyruszał za pole karne, żeby wybić piłkę rywalowi. Ryzykował wiele, gdy na czternastym metrze zatrzymywał Giacomo Bonaventurę. Nie drgnął ani na moment, broniąc strzał tegoż z pola karnego; wyborną okazję, którą Jack z Florencji będzie rozpamiętywał jeszcze przez wiele nocy. Wreszcie sięgnął piłkę uderzoną przez Christiana Kouame nieczysto, ale jednak nadal groźnie. Same kluczowe interwencje.
Ten wieczór kreował jednego herosa w czerwono-białych pasach, za drugim. Grecy na pewno montują już filmy z ofiarnymi interwencjami stopera Davida Carmo. Obrazek, gdy Panagiotis Retsos zatoczył się po zderzeniu z rywalem, ale i tak uparcie chciał wrócić na boisko, w połączeniu z tym, jak pewnie bronił później dostępu do własnego pola karnego, również zostanie w naszej pamięci. Wreszcie wspomnijmy Daniela Podence’a, chyba najczęściej wywoływanego przez komentatorów ofensywnego gracza Olympiakosu. Symbolizuje on pewną trudną relację, która wyniosła klub na szczyt.
Evangelos Marinakis, szemrany gość i obrzydliwie bogaty biznesmen, nie fetowałby na murawie ze swoimi ulubieńcami, gdyby nie Jorge Mendes, portugalski superagent, z którym buduje i Olympiakos, i Nottingham Forest. W finale nie zabrakło postaci związanych z obydwoma klubami, ale to Podence jest tym, który łączył i dzielił obydwu panów. Łączył, gdy po awanturze z kibicami Sportingu miał przenieść się do Anglii, jednak z obawy przed reperkusjami prawnymi oraz widmem odszkodowania, o które ubiegł się zespół z Lizbony, skończył w Pireusie.
Dzielił, kiedy opuszczał Grecję jako najdrożej sprzedany piłkarz Olympiakosu. Żalił się wtedy, że Marinakis wisi mu górę pieniędzy, co podzieliło właściciela klubu i Mendesa. Kiedy ten duet znów padł sobie w ramiona, Podence jak gdyby nigdy nic wrócił na południe Europy i znów został liderem Olympiakosu.
Szalona podróż, taka, jak cały sezon Thrylos. Trzech trenerów, dwa sukcesy w Europie (Olympiakos niespodziewanie zwyciężył UEFA Youth League, młodzieżową Ligę Mistrzów) i zarazem drugi rok bez triumfu na krajowym podwórku.
O tym ostatnim nikt nie będzie jednak pamiętał. Ateny muszą poszukać na Olimpie miejsca dla jeszcze kilku herosów.
Olympiakos Pireus – Fiorentina 1:0 (0:0)
El Kaabi 116′
WIĘCEJ O PIŁCE NOŻNEJ W EUROPIE:
- Ruina i dzieło sztuki. Fiorentina – więzień Stadio Artemio Franchi
- Skandale, spiski i chaos. Czy powstanie z tego sukces Olympiakosu?
fot. Newspix