Wśród piłkarzy Ekstraklasy jest tylko jeden gość, za którego ktoś zapłacił kiedyś więcej niż za Lukę Vuskovicia. To Lukas Podolski. Arsenal wykładał za niego piętnaście milionów euro. Niewykluczone, że za żadnego zawodnika grającego aktualnie w Polsce nikt nigdy nie rzuci tyle, co za młodego obrońcę Radomiaka, który – wbrew temu, co można sądzić, gdy popatrzy się na tę ogromną sumę transferową – także popełnia błędy. I to z kolejki na kolejkę.
Najlepsza i najgorsza jedenastka 29. kolejki Ekstraklasy
13,8 milinów euro – dokładnie tyle musiał wybulić Tottenham, żeby wyciągnąć 17-letniego defensora z Hajduka Split. To oczywiste, że Anglicy zapłacili za potencjał, a nie gotowy produkt. Gdyby było inaczej, zdolny Chorwat nigdy nie trafiłby na polskie boiska, gdzie ma zrobić kilka kroków w kierunku przeobrażenia się właśnie w ten gotowy produkt. A jak wiadomo – człowiek najszybciej uczy się na błędach. Zwłaszcza na swoich.
Jeśli ta prawda życiowa ma przełożenie na rozwój piłkarski, no to już możemy stwierdzić, że Vusković na polskich boiskach wszedł o jeden szczebel wyżej. Za nim bowiem dwa kompromitujące spotkania. W piątek w Kielcach bardzo starał się o to, żeby trafić do swojej siatki. Finalnie mu się to udało, gdy w niezdarny sposób przeciął wrzutkę Podgórskiego (klasyczna podpałka, gdyby ją puścił, futbolówka wpadłaby w koszyczek Kobylaka). Niedługo wcześniej zaatakował swoją bramkę inną próbą interwencji, wtedy jego zapędy zatrzymał bramkarz. Gdyby nie on, Vusković mógł mieć na swoim koncie dwa samobóje. A to byłby wyczyn, który pewnie dotarłby do angielskich dziennikarzy.
Z kolei przed tygodniem młodziana wyjaśniał Kay Tejan. Komiczny był to pojedynek, po jednej stronie oglądaliśmy bowiem piłkarza, który jest najbliżej wielkiego świata spośród wszystkich ekstraklasowiczów, po drugiej – zawodnika jakby żywcem wyjętego z piłki podwórkowej. I to ten drugi, mowa oczywiście o napastniku ŁKS-u, robił ze swoim przeciwnikiem, co tylko chciał, wygrywając starcia z nim przy obu trafieniach.
Oglądając popisy Vuskovicia po raz kolejny możemy przekonać się, że pieniądze nie grają. Po młodym Chorwacie rzeczywiście widać potencjał – dobrze się ustawia, nie panikuje z piłką przy nodze, ma w sobie rzadką grację, która może w przyszłości pomóc mu stać się klasowym stoperem. Ale na tu i teraz nie zawsze potrafi być wzmocnieniem Radomiaka. To nie znaczy oczywiście, że się do niczego nie nadaje i Anglicy wtopili wielkie pieniądze. Przed nim po prostu jeszcze bardzo długa droga. Pewnie dłuższa niż myśleli kibice Radomiaka, którzy tak entuzjastycznie witali piłkarza z Premier League w swoim zespole.
Swoją drogą, w Radomiu oglądamy kolejny odcinek serialu „Przypadkowi Obcokrajowcy”. Zimą z tego miasta wyjechał jeden wagon zagranicznych grajków (tylko za Pedro Henrique możemy wzdychać), w jego miejsce przyjechał kolejny. No i cóż – znowu ten pomysł na klub nie wypala. Cokolwiek mówić o piłkarzach Korony w rundzie wiosennej, akurat na mecz z lokalnym rywalem dojechali mentalnie. Ci z Radomiaka – niekoniecznie, o czym mówił zresztą gorzko na naszych łamach Dawid Abramowicz.
W jedenastce badziewiaków znalazło się miejsce nie tylko dla Vuskovicia, ale i Semedo, Luizao i Jardela. Bez większej wiary patrzymy na to, co próbują stworzyć w Radomiu. Z każdą rundą wygląda to na coraz bardziej przypadkową zbieraninę, zlepioną bez ładu, składu i jakiegokolwiek pomysłu.
Ależ miał nosa Janusz Niedźwiedź, który wybrał Kristoffera Hansena najlepszym zawodnikiem przedsezonowych przygotowań w Widzewie. Oczywiście trochę śmieszkujemy, ale historia jest jak najbardziej prawdziwa. Obecny trener Ruchu, wcześniej RTS-u, powiedział latem przed całą drużyną, że na obozie najlepiej wygląda właśnie Hansen. Co się stało po tych jakże budujących słowach?
Pierwszy mecz w sezonie Norweg przesiedział na ławce przez 90 minut.
Na cztery kolejne nawet nie pojechał, znalazł się poza kadrą meczową.
Potem odszedł z Widzewa.
Przypominamy tę historię, bo w kuriozalny sposób pokazuje ona, jak bardzo trener może nie poznać się na piłkarzu, ewentualnie – jak bardzo może nie wykorzystać jego potencjału w imię swoich personalnych gierek. Przecież Hansen w Widzewie był piątym kołem u wozu. Nawet jak dawał coś po wejściu z ławki, to nie zyskiwał zaufania w dłuższej perspektywie. To zaufanie znalazł w Białymstoku i dzięki temu bryluje. W weekend w zasadzie w pojedynkę ograbił Zagłębie z punktów, strzelając dwie bramki w trudnych sytuacjach. Piłkarza Jagi pewnie będzie brakować na koniec sezonu we wszelkich najlepszych jedenastkach całych rozgrywek, ale tylko dlatego, że lewe skrzydło okupować w nich będzie Kamil Grosicki, z którego świetną formą (ale akurat nie w tej kolejce) trudno polemizować. Hansen to jednak niewątpliwie jeden z motorów napędowych Jagiellonii i indywidualnie jeden z jej najlepszych zawodników.
Gwiazda Ekstraklasy, po prostu.
I MVP letnich przygotowań w Widzewie. Miał nosa Niedźwiedź, faktycznie Norweg musiał wtedy świetnie wyglądać.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Cuda ogłaszają! W meczu Warty i Stali padł więcej niż jeden gol, popis dał Zrelak
- Do końca sezonu na tyle stać Lecha – na męczenie buły i ciułanie punktów
- Lukas Podolski złamał ciszę wyborczą i prowadził agitację? Grozi mu mandat
Fot. newspix.pl