Reklama

A w F1, proszę pana, to jest tak: nuda. Nic się nie dzieje

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

02 marca 2024, 17:37 • 3 min czytania 0 komentarzy

Jeśli ktoś liczył, że początek tego sezonu F1 przyniesie jakąś rewolucję, to już wiemy, że się przeliczył. Grand Prix Bahrajnu wygrał bowiem Max Verstappen, a w czołówce uplasowali się ci sami kierowcy co zawsze – Sergio Perez, Carlos Sainz, Charles Leclerc i reszta tej ferajny. W TOP 10 znaleźli się zresztą przedstawiciele tylko pięciu ekip. Innymi słowy: no nie był to najciekawszy wyścig w dziejach, po prostu.

A w F1, proszę pana, to jest tak: nuda. Nic się nie dzieje

Nie żeby było to zaskoczeniem, ba, wszyscy eksperci – a nawet kierowcy innych teamów – zgodnie przewidywali, że Max Verstappen ponownie będzie klasą sam dla siebie. Rok temu wygrał w końcu 19 z 22 wyścigów, a dwa z pozostałych trzech i tak padły łupem Red Bulla, bo zgarnął je Sergio Perez (z Verstappenem tuż za plecami). Reszta stawki była daleko za Holendrem, niezależnie od tego, czy mówimy o kierowcach Mercedesa czy Ferrari, czy też pozostałych ekip.

Na starcie tego sezonu wiele mówiło się o tym, jak zimę spędziły inne ekipy. Ferrari mocno pracowało nad swoim bolidem, koncepcję już w trakcie poprzedniego sezonu zmieniał Mercedes, rozwijały się Aston Martin czy McLaren. Ale i Red Bull nie przespał zimy, sporo pozmieniał, popracował jeszcze bardziej nad aerodynamiką i o ile jeszcze w czasie treningów zdawało się, że wszyscy jadą równo, o tyle Max wygrał kwalifikacje i do pierwszego wyścigu ruszył ze swojego miejsca – pole position. Obok niego startował Charles Leclerc, który miał nadzieję naciskać Maxa, z drugiej linii George Russell i Carlos Sainz, a dalej Sergio Perez i Fernando Alonso. Dopiero dziewiąty – za dwójką kierowców McLarena – był za to Lewis Hamilton.

Czy start przemeblował nam stawkę? Niespecjalnie, wyprzedzania było mało, Verstappen nie był zagrożony ani przez chwilę, jedynie za jego plecami nastąpiły małe zmiany. A potem po prostu jechaliśmy. Niewiele się działo, o emocje zadbał jedynie – dwoma naprawdę ładnymi atakami, w tym na zespołowego kolegę – Carlos Sainz. Potem od czasu do czasu, zwłaszcza po pit stopach, ktoś się przed kogoś przedarł, ale ekscytować się… no właściwie nie było przesadnie czym.

ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!

Reklama

Od pewnego momentu czołówka jechała właściwie bez zmian. Pierwszy Max Vertsappen, daleko za nim Sergio Perez, próbujący zbliżać się do niego Carlos Sainz, potem George Russell i Charles Leclerc ze sporymi stratami do Hiszpana. Monakijczyk zdołał zapracować jedynie na wyprzedzenie Brytyjczyka, bo George popełnił błąd i wyjechał poza tor. Emocji nie zapewniły nam nawet – o dziwo – żadne kłopoty, awarie czy wypadki. O dziwo, bo w trakcie wyścigu to ktoś dostawał komunikat o przegrzewaniu się bolidu, to Lewis Hamilton miał problemy z przypięciem do fotela, a to wreszcie Leclerc kilka razy źle wchodził w zakręty.

Ale na przestrzeni całego GP niczego żadna z tych rzeczy tak naprawdę nie zmieniła. Nawet fakt, że przed dobrych kilkadziesiąt sekund Logan Sargeant walczył na poboczu z własnym bolidem niewiele nas obchodził – no bo powiedzmy sobie szczerze, nikt nie widział Amerykanina w punktach, a to że dojechał ostatni, to też żadne zaskoczenie.

Wszystko skończyło się więc tak, jak miało się skończyć. Dwoma Red Bullami na czele i walką za ich plecami. I pewnie tak też będzie w wielu kolejnych wyścigach.

TOP 10:

  1. Max Verstappen (Red Bull)
  2. Sergio Perez (Red Bull)
  3. Carlos Sainz (Ferrari)
  4. Charles Leclerc (Ferrari)
  5. George Russell (Mercedes)
  6. Lando Norris (McLaren)
  7. Lewis Hamilton (Mercedes)
  8. Oscar Piastri (McLaren)
  9. Fernando Alonso (Aston Martin)
  10. Lance Stroll (Aston Martin)

Fot. Newspix

Reklama

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
2
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Formuła 1

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
2
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...