Do niedawna, z pełnym przekonaniem można było powiedzieć, że Getafe to ścisły top wśród najnudniejszych ekip Primera División. Los Azulones postanowili jednak zabawić się w pogromców mitów, choć na przestrzeni ostatnich miesięcy dostarczali głównie negatywnych emocji…
Bańka w kominie
Do Los Azulones przylgnęła łatka Realu Madryt D, bo klub z przedmieść stolicy Hiszpanii rzeczywiście regularnie ściąga do siebie wychowanków Królewskich. Mniej śmiesznie robi się jednak w chwili, gdy dojrzymy, że w ten sposób Getafe zrobiło kilka naprawdę niezłych interesów, jednocześnie cały czas nie schodząc poniżej przeciętnego poziomu. Przykłady? Roberto Soldado pozyskany za 6 milionów i sprzedany za 10, Dani Parejo kupiony za 3, oddany do Valencii za dwa razy tyle, Pedro Leon sprzedany Realowi za 10, a później pozyskany za 6… A to tylko ułamek. Od sezonu 2010/11, z tytułu transferów, Getafe regularnie notuje spore przychody – biorąc pod uwagę właśnie te pięć ostatnich lat, bilans finansowy Los Azulones wynosi 46,2 miliona euro na plusie. Mało który klub podobnej klasy mógłby się pochwalić podobnym wynikiem.
Toni Munoz – dyrektor sportowy Getafe. To w dużej mierze dzięki niemu Getafe wciąż utrzymuje się Primera División
Mniej więcej w tym miejscu powinno paść pytanie, dlaczego więc, skoro jest tak dobrze, równocześnie jest tak źle? Cóż, samo zarabianie to nie wszystko. Aby iść do przodu trzeba bowiem równie trafnie inwestować, a z tym ostatnimi czasy w Getafe bywało różnie.
Napięcie w drużynie Los Azulones zapewne rosło już wcześniej, choć za punkt zwrotny można uznać dzień, w którym władze rozgrywek wprowadziły przepis zabraniający klubom przeznaczać na pensje więcej niż 70% budżetu. A potem, jak to się mówi, ruszyła maszyna. Okazało się wówczas, że ceną, jaką płaci Getafe za rokroczne utrzymanie, są najbardziej nieadekwatne do prezentowanego poziomu sportowego pensje. Na przykład niejaki Adrián Colunga zarabiał 1,5 miliona rocznie. Dla porównania, w tym samym okresie mniej inkasowali Raphaël Varane czy Jesé Rodriguez w Realu Madryt. Albo Pedro León, który zgarniał 3 bańki, czyli prawie tyle samo co Ángel Di Maria w sezonie La Décimy, za co zresztą ligowi włodarze odmówili rejestracji pomocnika aż do stycznia. Ale to był tylko wierzchołek góry lodowej.
Punkt kulminacyjny
Wszyscy znamy przypadek Elche – ogromne długi, zaległości w wypłatach, embargo transferowe i ostatecznie zesłanie do drugiej ligi. Jeszcze niedawno wydawało się, że Getafe czeka podobny los, bo pod koniec maja Ángel Torres miał stwierdzić, że po prostu nie stać go na dalsze finansowanie klubu. Jego upadek byłby równoznaczny z bankructwem samego właściciela, a na to oczywiście nie chciał pozwolić. Zaczęło się więc nerwowe szukanie inwestorów, jednak na Getafe nikt nie chciał wykładać, ani tym bardziej go kupować. Prawie, bo niby pod koniec maja pojawiła się tajemnicza “spółka inwestująca również w NFL” – tak charakteryzowała potencjalnego nabywcę Marca. Temat upadł jednak równie szybko jak się pojawił. Już dzień później wszystkiemu zaprzeczał sam Ángel Torres – “Nie znam żadnego Amerykanina. Nie mógłbym z nikim stamtąd negocjować, bo nawet nie mówię po angielsku”. Zdementował też informacje, jakoby miał ustąpić ze swojego stanowiska –“Wrócę tu w następnym sezonie jako prezydent, to bardziej niż pewne”. W tej samej rozmowie z dziennikarzami zapewniał także, że wkrótce spotka się z piłkarzami, by rozwiązać problem zaległości finansowych wobec nich. Ci zresztą również zaczęli się buntować. Jednym z pierwszych, który otwarcie powiedział o problemie był Ángel Lafita. “Klub nie płaci nam od połowy 2014 roku” – mówił w jednym z wywiadów, a wtórowali mu inni, na przykład Mehdi Lacen – “Nikt nie chce pracować gratis. My wywiązaliśmy się ze swoich obowiązków, teraz klub musi wywiązać się ze swoich”.
Ogólnie rzecz biorąc, długi Getafe oszacowane zostały na 45-55 milionów. Dokładniejsze wyliczenia mówiły o zaległych pensjach w wysokości 9 milionów, 7 milionach należących do IRPF (Impuesto sobre la renta de las personas físicas) oraz 3,8 do IVA (Impuesto al valor agregado). Największą część długu stanowiła oczywiście ta względem Skarbu Państwa. Nad los Azulones zawisła więc gilotyna, trzymana w rękach przez Javiera Tebasa, który w razie braku rozwiązania nie zamierzał się patyczkować. “Getafe jest w największym niebezpieczeństwie. Jeśli w najbliższym czasie nie rozwiążą swoich problemów, mogą zostać zesłani do Segunda B”. Kto wie, czy to nie oznaczałoby nawet rozwiązania klubu… W najlepszym przypadku Los Azulones zostaliby skazani na (prawdopodobnie) kilkuletnią tułaczkę po niższych ligach, bez znacznego zwiększenia wpływów z nowego podziału praw telewizyjnych, bez sponsorów, z jeszcze mniejszą ilością kibiców i wciąż ogromnymi jak na standardy trzeciej ligi kosztami utrzymania. Brzmi przerażająco.
Klubowi zostało wyznaczonych kilka deadline’ów, lecz Ángel Torres rozwiązał problemy niemal błyskawicznie, co w całej tej sytuacji wydaje się być kuriozalne. Ten sam człowiek, który jeszcze niedawno skąpił grosza nawet na swoich podopiecznych, który prawie że zbankrutował, nagle wyłożył na stół kilkanaście milionów euro i zaczął spłacać wszelakie zobowiązania. Nieoficjalnie mówi się, iż właściciel Getafe zorganizował te pieniądze wyprowadzając je z kas innych należących do niego firm, więc o ile proceder ten jest całkowicie legalny, o tyle wzbudza sporo etycznych wątpliwości. Tak czy inaczej jednak, Los Azulones zostali praktycznie uratowani. Torres dogadał się bowiem ze Skarbówką, która pozytywnie rozpatrzyła wniosek o możliwość spłaty długów w ratach (szczegóły tej umowy nie są znane), także zobowiązał się do wypłacenia swoim zawodnikom wszystkich zaległych pensji do końca lipca.
I tyle byłoby z kłopotów finansowych Getafe. Hiszpańskie media od dłuższego czasu milczą w całej sprawie, więc można założyć, iż wszystko przebiega w jak najlepszym porządku. To już niemal pewne, że Los Azulones w przyszłym sezonie zagrają w Primera División. Będzie to ich 12 sezon z rzędu w najwyższej klasie rozgrywkowej odkąd awansowali do La Liga w 2004 roku. Lepszymi wynikami w tej kwestii mogą pochwalić się jedynie kluby z czołówki ligowej oraz Athletic wraz z Espanyolem.
Nowe rozdanie
Trzeba jednak powiedzieć szczerze, że Los Azulones na przestrzeni ostatnich lat zagubili się dość poważnie na drodze rozwoju. Wystarczy tylko spojrzeć na wyniki z poprzednich pięciu sezonów, czyli kolejno lokaty: 16, 11, 11, 13, 15 oraz (przeważnie) odpadanie z Copa del Rey już w początkowych rundach. Z jednej strony można więc mówić tu o pewnym komforcie bezpieczeństwa, ale z drugiej też o stagnacji czy braku ambicji. To oczywiście przekłada się na panujące w kręgach kibicowskich nastroje, czyli również na frekwencję. Na tym polu Getafe nie może mieć nic więcej, jak tylko powody do wstydu…
Ambicje przejawia natomiast niejaki Toni Muñoz, dyrektor sportowy, który dla Getafe jest czymś w rodzaju aparatu podtrzymującego życie. To właśnie on stoi za wszystkimi sukcesami transferowymi klubu oraz obiecującymi zakupami, których jesteśmy świadkami ostatnimi czasy. Do takowych bez wątpienia można zaliczyć zatrzymanie na kolejny rok Emiliano Velázqueza z Atlético. Stoper w poprzednim sezonie był jedną z gwiazd zespołu, stanowił dla niego ogromne oparcie w defensywie, a za dobre występy nagrodził go nawet Oscar Tábarez, powołując Urugwajczyka do reprezentacji.
Optymizmem może napawać również wypożyczenie Moi Gómeza. Muñoz wykorzystał idealną okazję, bo młodzieżowemu reprezentantowi Hiszpanii było ostatnio nie po drodze z Marcelinem, szkoleniowcem Villarrealu, a tak wydaje się, że każda ze stron będzie zadowolona. Perspektywiczne jest także sprowadzenie Álvaro Medrána, który w ostatnim sezonie błyszczał w Castilli, a teraz będzie miał szansę pokazać się szerszej publiczności na boiskach Primera División. Dziś zaś Los Azulones potwierdzili wypożyczenie Santiago Verginiego z Sunderlandu. Co prawda okresu spędzonego w Sunderlandzie Argentyńczyk na pewno nie zaliczy do udanych, ale w Hiszpanii powinien mieć lepsze warunki i szansę do odbudowania się. Jeśli nawiąże do formy z czasów Newell’s, na pewno znacząco wzmocni drużynę.
Nimi wszystkimi od nowego sezonu będzie dyrygował Fran Escribá i to właśnie za jego zakontraktowanie Muñozowi należą się najniższe pokłony. W końcu na ławce Los Azulones zasiądzie facet posiadający cojones, który powinien potrząsnąć szatnią i wycisnąć z niej to, co najlepsze. Były szkoleniowiec Elche to zresztą trener posiadający określoną wizję futbolu, pomysłowy pragmatyk i taktyk. Można więc uznać go za przeciwieństwo Cosmina Contry, czy Quique Floresa, których Getafe opierało się głównie na improwizacji, niezbyt przekonującej zresztą.
Ale “nowe rozdanie” to nie tylko transfery. Ángel Torres chyba wreszcie wyciągnął wnioski z ostatnich wydarzeń i postanowił zmienić nieco politykę działania. Zamiast rozbudowywać stadion – co było de facto pomysłem irracjonalnym, żeby nie powiedzieć głupim – skupia się wpierw na przyciągnięciu większej uwagi kibiców. Getafe w ostatnich dniach rozpoczęło akcję, której główne motto brzmi “Znów będziemy wielcy”. W jej ramach odbyły się już specjalne prezentacje juniorów, na których klub zamierza w przyszłości bazować. Za przykład wzorowego szkolenia podaje się Carlosa Vigaraya – spędził on w sekcjach juniorskich Getafe wiele lat, po kolei przechodził kolejne etapy, a niedawno trafił do pierwszej drużyny. “Chciałbym podążać jego śladami” mówił na prezentacji Jorge Sánchez, jeden z juniorów Los Azulones. Najatrakcyjniejszym z punktu widzenia kibica punktem akcji, jest jednak wielka promocja na karnety. I tak, w porównaniu do cen z poprzedniego sezonu, niemal każda z ofert została znacznie obniżona, przewidziano też specjalne przeceny dla dzieci, studentów czy emerytów powyżej 65 roku życia.
Ostatnie dni w Getafe wyglądają naprawdę różowo. Każda związana z klubem osoba na pewno wiąże z nadchodzącym sezonem spore nadzieje, ale nie ma się co dziwić – Los Azulones w końcu wydają się być gotowi na wydostanie się z niszczącego ich od lat marazmu. Warunek? Mądrzejsze i bardziej odpowiedzialne zarządzanie klubem, ale takiej gwarancji nikt nikomu oczywiście nie da. Tylko kiedy Getafe miałoby zrobić “wielki skok”, jak nie teraz?
MARIUSZ BIELSKI
Więcej tego typu tekstów znajdziesz na stronie olemagazyn.pl