Jeszcze w październiku 2022 roku, tuż przed startem mistrzostw świata, byliśmy w euforii. Dopiero co udało nam się przebrnąć przez baraże i awansować na turniej w Katarze, a już mieliśmy niemal pewność, że pojedziemy także na kolejne mistrzostwa Europy. Trafiliśmy na (teoretycznie) łatwą grupę, z której (teoretycznie) trudniej było nie wyjść, niż wyjść. W praktyce okazało się być zupełnie inaczej. Po kompromitacjach z Czechami, Albanią i… Mołdawią oraz mękami z Wyspami Owczymi, jesteśmy o krok od wypadnięcia z walki o przyszłoroczny wyjazd do Niemiec. Niemal przesądzone jest już, że pozostaną nam co najwyżej baraże. A tam dopiero może nas czekać prawdziwy koszmar.
– Grupa jest atrakcyjna i na pewno w zasięgu. Wiemy, że dwa zespoły awansują bezpośrednio do finałów i myślę, że Polska się w tym gronie znajdzie – tak losowanie grup eliminacji Euro 2024 skomentował na gorąco ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski Czesław Michniewicz przed kamerami Telewizji Polskiej. Wówczas trudno było się z nim nie zgodzić. Nasza grupa faktycznie wydawała się “atrakcyjna”, jak to określił opiekun naszej kadry, tym bardziej że mogliśmy trafić naprawdę zdecydowanie gorzej.
Sam Michniewicz jeszcze przed losowaniem przewidywał na Twitterze, że trafimy na Anglię, Szwecję, Grecję i Słowację. Wtedy na pewno optymizmu byłoby znacznie mniej. Ostatecznie uniknęliśmy na szczęście grupy śmierci, ale z dzisiejszej perspektywy wiemy już, że niewiele nam to dało.
Baraże o awans na Euro 2024. Na kogo może trafić reprezentacja Polski?
Najgorsze eliminacje od dekady
Od tamtego losowania w reprezentacji Polski wydarzyło się tyle, że spokojnie można by było obdarzyć tym kilka innych drużyn narodowych. Wyszliśmy z grupy na mundialu w Katarze, zwolniono Michniewicza, zatrudniono i zwolniono Fernando Santosa, aż w końcu zatrudniono Michała Probierza. Nie wspominając już o całej masie innych wydarzeń – od afery premiowej rozpoczynając, a na wywiadzie Roberta Lewandowskiego kończąc. To wszystko doprowadziło nas do miejsca, w którym znajdujemy się teraz.
A mówiąc zupełnie szczerze, znajdujemy się obecnie na samym dnie.
Na to dno zaprowadziły nas takie drużyny: Czechy, Albania, Mołdawia i Wyspy Owcze, choć ta ostatnia raczej symbolicznie, bo trzeba oddać naszym kadrowiczom, że już dwukrotnie bohatersko ograli dzielnych Farerów po 2:0. Z pozostałymi ta sztuka się już nie udała.
Udało się wygrać tylko z Albanią na Stadionie Narodowym, ale po straszliwych męczarniach i w meczu, w którym raczej lepsi na boisku nie byliśmy. Poza tym – w łeb od Czechów, w łeb od Mołdawii, w łeb od Albanii w Tiranie, aż w końcu także remis z Mołdawią na Narodowym. Remis, który najprawdopodobniej przesądzi o tym, że pomimo znalezienia się w tak “atrakcyjnej” grupie, wylądujemy w barażach o awans na Euro 2024.
Stan na 19 października 2023 roku jest taki, że zajmujemy trzecie miejsce w grupie E eliminacji Euro 2024 z 10 punktami na koncie. Przed nami są Czesi z 11 punktami i Albańczycy z 13 punktami. Oba te zespoły mają jednak o jedno spotkanie rozegrane mniej, podobnie jak znajdująca się tuż za naszymi plecami Mołdawia z dziewięcioma punktami. Tabelę zamykają Wyspy Owcze z jednym punktem, które szans na awans już nie mają.
Można spokojnie powiedzieć, że są to zdecydowanie najgorsze eliminacje w wykonaniu reprezentacji Polski od 10 lat i walki drużyny prowadzonej przez Waldemara Fornalik o awans na mundial w Brazylii.
Bezpośredni awans wciąż możliwy
Pomimo nieciekawej sytuacji reprezentacja Polski wciąż ma szanse na bezpośredni awans na turniej, ale można sobie to raczej włożyć między bajki, zważywszy na to, jak ostatnio radzi sobie nasza drużyna narodowa. Aby w ogóle myśleć o promocji na mistrzostwa Europy, musimy przede wszystkim bezwzględnie wygrać z Czechami na Narodowym 17 listopada, ale dzięki zaledwie zremisowaniu z Mołdawią w niedzielę, nawet to nie wystarczy.
Przy założeniu, że wygrywamy z Czechami, musimy liczyć na korzystne wydarzenia w innych meczach. Na ten moment są dwa warianty:
- Porażka Mołdawii z Albanią (17.11 w Kiszyniowie) i porażka Czechów z Mołdawią (20.11 w Ołomuńcu). Wówczas Polska byłaby na drugim miejscu z 13 punktami, za nią znalazłaby się Mołdawia z 12 punktami. Czesi skończyliby na czwartym miejscu z 11 punktami.
- Porażka lub remis Mołdawii z Albanią (17.11 w Kiszyniowie) i remis Czechów z Mołdawią (20.11 w Ołomuńcu). Wtedy Polska również miałaby drugie miejsce w tabeli z 13 punktami na koncie, ale Czesi zajęliby trzecie miejsce z 12 punktami, a Mołdawia czwarte w najlepszym przypadku z 11 punktami
I w tym miejscu trzeba sobie powiedzieć szczerze, że oba te warianty są całkiem… prawdopodobne. Patrząc na to, co dotychczas działo się w naszej grupie, nie można wykluczyć, że wszystko ułoży się dokładnie tak, jak potrzebuje tego reprezentacja Polski. Jednak najbardziej bolesne jest to, że najmniej prawdopodobne wydaje się tutaj… nasze zwycięstwo z Czechami.
Oczywiście Czesi również zmagają się obecnie z poważnym kryzysem. Najpierw ponieśli kluczową i bardzo bolesną porażkę 0:3 z Albanią w Tiranie, a następnie ledwo pokonali Wyspy Owcze po golu z rzutu karnego. Selekcjoner Silhavy był o krok od utraty pracy, czeskie media typowały nawet na jego następcę Marka Papszuna, ale ostatecznie związek podjął decyzję, że pozwoli mu dokończyć eliminacje. Niewykluczone, że częściowo z uwagi na równie poważny albo nawet jeszcze większy kryzys reprezentacji Polski, który daje naszym południowym sąsiadom większe szanse w tym decydującym dla obu ekip starciu na Narodowym.
Patrząc na to, jak bardzo odstawaliśmy poziomem od Albanii, jak nie potrafiliśmy zdominować Wysp Owczych i jak wielkie problemy sprawiła nam Mołdawia, trudno przewidywać, że nagle uda nam się pokonać nawet pogrążonych w kryzysie Czechów. Szczególnie że w marcu w Pradze wyglądaliśmy na ich tle wyjątkowo blado, odpadając z rywalizacji po zaledwie kilku minutach.
Baraże trudniejsze niż myśleliśmy
I tutaj dochodzimy do tego, co się wydarzy, jeżeli gwiazdy nie ułożą się po naszej myśli. Wtedy pozostają nam – po raz kolejny – baraże. Szansę dostanie w nich 12 drużyn, które powalczą o ostatnie trzy miejsca na turnieju. Powstaną trzy ścieżki, które zostaną ułożone na podstawie wyników w poprzedniej edycji Ligi Narodów. Na każdej z nich powinny się znaleźć po cztery drużyny z dywizji A, B i C.
Polacy są w dywizji A i akurat w tym kontekście może się to okazać ich przekleństwem. Dlaczego? Dlatego, że kiepsko w eliminacjach radzą sobie jeszcze dwie inne drużyny z dywizji A – Chorwacja i Włochy. Może się więc okazać, że to właśnie z tymi rywalami przyjdzie nam się zmierzyć w barażach. Są to bowiem, oprócz nas, dwa zespoły z dywizji A, które nie znajdują się obecnie na miejscach dających bezpośredni awans na turniej.
Tak więc, gdyby baraże miały odbyć się już dziś, na podstawie obecnej sytuacji w tabelach, Polska zmierzyłaby się w półfinale baraży z Włochami, a w finale prawdopodobnie z Chorwacją, ponieważ brązowi medaliści ostatniego mundialu zagraliby w 1/2 z liderem dywizji D (to on uzupełnia miejsce w tej ścieżce, w przypadku gdy bezpośredniego awansu nie uzyskają maksymalnie trzy drużyny z dywizji A), czyli w tym przypadku Estonią.
Oczywiście nic nie jest jeszcze przesądzone, bo o tym zadecydują dopiero listopadowe mecze. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że jest to bardzo mało prawdopodobne. Przede wszystkim dlatego, że w przeciwieństwie do Polaków, Chorwaci i Włosi wciąż mają wszystko w swoich rękach. Ci pierwsi zagrają jeszcze z Łotwą (18.11) i Armenią (21.11) i jeżeli oba te mecze wygrają, to awansują bezpośrednio kosztem Walijczyków. Z kolei ci drudzy mają jeszcze na rozkładzie Macedonię Północną (17.11) i Ukrainę (20.11). W przypadku dwóch zwycięstw zastąpią na drugim miejscu w swojej grupie właśnie Ukraińców.
Jeżeli okazałoby się, że Chorwaci i Włosi wywalczyli bezpośredni awans, wtedy najprawdopodobniej to nam przyjdzie się zmierzyć w półfinale z Estonią.
Wariant (teoretycznie) łatwiejszy
Kto więc w takim wariancie trafiłby na naszą ścieżkę oprócz Estonii? W tym przypadku opcji jest już więcej, bo wtedy mogłyby się tam znaleźć takie drużyny, jak: Walia, Ukraina, Finlandia, Norwegia, Islandia, Szwajcaria, a nawet… Czechy, co wynika z obliczeń użytkownika Twittera/X o nazwie FootballRankingsInfo. Tak to przynajmniej wygląda na ten moment. Jest to na pewno lepszy wariant, niż Włochy i Chorwacja, ale przecież znajdujemy się obecnie w sytuacji tak beznadziejnej, że nie możemy być nawet pewni, czy Polacy daliby sobie radę z Estończykami ze stuletnim Kostantinem Wasiljewem na kierownicy.
Tak więc nie ma nawet sensu dywagować, na kogo lepiej trafić, a na kogo gorzej. Na pewno nie bójmy się powiedzieć, że w tym najgorszym wariancie nie mamy najmniejszych szans ani z będącymi w trakcie przebudowy Włochami, ani ze starzejącymi się Chorwatami. Nawet jeżeli jakimś cudem udałoby się nam przejść jedną z tych drużyn w półfinale, to trudno wierzyć w drugi cud w finale. Jednak na szczęście, tak, jak wspominaliśmy wcześniej, ten wariant jest bardzo mało prawdopodobny.
Podobnie będzie w tym wariancie korzystniejszym. Nawet jeżeli nie będziemy aż takimi pesymistami i stwierdzimy, że z tą Estonią przepchniemy jakieś 1:0 po rzucie karnym, to na ten moment nie możemy powiedzieć, że jesteśmy lepsi od którejkolwiek z drużyn z wymienionego już tutaj grona, czyli: Walia, Ukraina, Finlandia, Norwegia, Islandia, Szwajcaria, Czechy. Z każdym z tych rywali będzie piekielnie trudno. Do tej pory wielokrotnie udawało nam się uciekać spod topora, bo mieliśmy sporo szczęścia. Tak, jak chociażby w ubiegłym roku, kiedy z uwagi na wybuch wojny w Ukrainie nie musieliśmy grać w półfinale baraży mundialu z Rosjanami. Zawsze też jakoś udawało nam się przepchnąć te mecze ze słabszymi rywalami, ale i tę umiejętność ostatnio zatraciliśmy, co idealne pokazują oba spotkania z Mołdawią.
Wierzy już chyba tylko selekcjoner
O optymizm jest więc wyjątkowo trudno. Niezwykle dziwią więc ostatnie słowa Michała Probierza, który na kanale Meczyki.pl powiedział wprost: “Jestem przekonany, że awansujemy na EURO 2024″. Z drugiej strony, trudno oczekiwać od selekcjonera, żeby powiedział, że już nawet on nie wierzy w awans. Ale nie ma najmniejszych wątpliwości, że sam trener musi zdawać sobie sprawę, w jak beznadziejnym położeniu się znaleźliśmy.
Brak awansu na Euro 2024 byłby dla nas wszystkich wielką tragedią, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Nie wystąpienie na turnieju tuż za naszą granicą, na którym polscy kibice mogliby się pojawić wyjątkowo licznie, byłoby naprawdę bolesne. Ale, być może, po tych tłustych latach, kiedy graliśmy na wszystkich turniejach rangi mistrzostw Europy i mistrzostw świata, przydałby nam się kubeł zimnej wody.
Być może to skłoniłoby pewne grono do poważnych przemyśleń na temat reprezentacji i w ogóle polskiej piłki. Niestety, patrząc na to, ile już razy przez te wszystkie wcześniejsze lata niepowodzeń dokładnie tak myśleliśmy, trudno uwierzyć, że kogoś będzie stać na taką refleksję.
Czytaj więcej na Weszło:
- “Król paparazzich” chce wrócić na tron. Fabrizio Corona znów podpalił świat calcio
- Milik w Juve – rezerwowy bez perspektyw na podstawowy skład
- Piekło mężczyzn. Czy reprezentanci Polski są za niscy?
- Dzień oczyszczenia Nicoli Zalewskiego
- Ależ niespodzianka – to nie Lewandowski jest głównym problemem tej reprezentacji
Fot. Newspix