Nowy sezon tak naprawdę za pasem, a kilka klubów w kompletnej rozsypce. Zupełnie jakby nie wszyscy byli świadomi, że to nie liga hiszpańska, która startuje w połowie sierpnia, tylko jak najbardziej polska – z inauguracją wyznaczoną na 18 lipca. Nie wiem, co dalej z Koroną Kielce, nie wiem, co z Wisłą Kraków, kompletny rozgardiasz panuje w Legii, gdzie pozbyto się kilku piłkarzy, ale jak na złość jeszcze nie tych, na których dałoby się wypracować środki potrzebne do znaczących transferów.
Z Korony odeszli Cerniauskas, Dejmek, Golański, Kiełb, Klemenz, Luis Carlos, Kuzera, Leandro, Ouattara i Porcellis, a to pewnie nie koniec, bo za moment czmychnąć mogą Jovanović i Malarczyk, a skoro oni, to pewnie też Kapo czy Sylwestrzak. Jest całkiem możliwe, że po raz pierwszy w historii do rozgrywek przystąpi klub, który ma stadion spełniający wymogi licencyjne, a który nie ma drużyny. Tego akurat podręcznik licencyjny nie reguluje, bo niby jak? Realny jest więc scenariusz, w którym oglądać będziemy żałosny skok na telewizyjną kasę – wziąć co daje nc+, a w zamian nie zaproponować niczego, poza kilkoma nieutalentowanymi juniorami w kolorowych butach.
Legia ma za dużo pieniędzy (chociaż część zamrożoną w Ondreju Dudzie), by się ze swoich problemów personalnych nie wykaraskać w chociaż minimalnym stopniu, natomiast Korona, Wisła czy Ruch to kluby powiązane sznurkiem od snopowiązałki i za moment to wszystko może pierdyknąć z wielkim hukiem. Kraków – tu bazuję na informacjach mediów, własnych w tym temacie nie posiadam – przegrał licytację o Patrika Mraza z Piastem Gliwice i sam nie wiem, co gorsze: w ogóle przystąpić do licytacji o kogoś takiego jak Mraz, czy ją przegrać z takim klubem jak Piast. Kibiców „Białej Gwiazdy” mogę tylko pocieszyć, że najgorsza finansowa zapaść już za Tele-Foniką (a było naprawdę krytycznie), więc niewykluczone, że wrócą lepsze czasy. Ale lepsze, czyli takie, że wstydu nie ma, a nie takie, że liga Wiśle do pięt nie dorasta.
* * *
Większość klubów nie posiada struktury, dzięki której można prowadzić rozważną i długoletnią politykę. Co prawda tym klubom wydaje się, że mają obsadzone wszystkie kluczowe stanowiska, ale to tylko złudzenie. Dyrektorów sportowych, takich z prawdziwego zdarzenia, to mamy w Polsce w porywach ze trzech. Jak ostatnio przeczytałem, że Maciej Stolarczyk – dyrektor sportowy Pogoni Szczecin – jest jednocześnie asystentem trenera w kadrze U-20, to spadłem z krzesła. Czy ktoś sobie wyobraża, że Monchi – dyrektor sportowy Sevilli – jeździ na zgrupowania hiszpańskiej kadry U-20 i biega z gwizdkiem po boisku? Przecież to jakiś kompletny absurd, pomieszanie z poplątaniem, pomylenie pojęć. Ludziom coraz częściej się wydaje, że mogą robić sto rzeczy równocześnie – jest to prawda, o ile wszystkie robią źle.
Skoro nie ma dyrektorów sportowych lub są tylko tacy fasadowi, to nic dziwnego, że nie ma też niższych struktur, a scouting kuleje.
Ostatnio na stadionie Legii odbyło się kolejne szkolenie scoutingowe, przygotowane przez Anglików. Największym zaskoczeniem było dla mnie to, iż… nie stawili się na nim scouci Legii. Adam Matysek nie krył zaskoczenia: – To ja przyjechałem z Wrocławia, a im się nie chciało zejść dwa piętra?
W Legii za scouting odpowiadają inteligentni i chętni do pracy ludzie. Jednak jakkolwiek byliby inteligentni i chętni do pracy, to są zwykłymi samoukami, bez jakiegokolwiek przeszkolenia. A jak już się mogli doszkolić, to im się nie chciało. Inni płacili za kurs po dwa czy trzy tysiące złotych, ci mieli za darmoszkę i nie znaleźli czasu. Dziwne to. Moim zdaniem liczba transferowych wtop powinna co niektórym dać do myślenia i zmusić do refleksji: a może robimy coś nie tak? Jak widać, refleksja się nie pojawiła, a chęci do kształcenia niewiele. Może po następnym Helio Pinto, Henriku Ojamie – albo i Orlando Sa, bo scouting to też ocena przydatności psychologicznej – chęć nadejdzie.
* * *
Legia teraz bardzo chce Michała Pazdana, a moim zdaniem gdyby jej scouting faktycznie funkcjonował, to by dawno go miała. Przypominam, że do Jagiellonii trafił on za darmo, zabrany z Górnika przez Tomasza Hajtę. Czy wtedy Pazdan grał jako wyraźnie inaczej niż obecnie? Był dokładnie takim samym zawodnikiem, tyle że częściej występującym w pomocy i trochę bardziej narwanym.
Jednak wprawne oko widziałoby w nim dokładnie tego samego piłkarza, jakim jest teraz, a przynajmniej człowieka z potencjałem na obecne granie. Podobnie rok temu, dwa lata temu…
Dobry scout ma każdego w lidze piłkarza prześwietlonego na sto sposobów i pół roku wcześniej wie, że jeśli odejdzie zawodnik X, to z miejsca może go zastąpić Y. Chwilowa zwyżka formy, powołanie do reprezentacji – to wszystko ma drugorzędne znaczenie. W zasadzie są to nawet czynniki negatywne, bo wpływające na wyższą cenę za tego samego przecież człowieka.
Teraz czytam: Miłosz Przybecki może szukać sobie klubu, Zagłębie Lubin już go nie chce. Pamiętam, że gdy szedł do Zagłębia, to walczyła o niego cała Polska, a teraz chętnych brak. Moja ocena potencjału tego zawodnika nie ma znaczenia. Interesuje mnie co innego. Otóż jeśli kluby miałyby Przybeckiego naprawdę rozpracowanego, to tylko czekałyby na taką okazję – w Lubinie się nie sprawdził, ale my wiemy, że to zawodnik o takim profilu, jakiego potrzebujemy. Scouting w dużej mierze tworzony jest przecież po to, by pozyskiwać zawodników, gdy są maksymalnie przecenieni (w znaczeniu: tani). Kupować tych, którzy trafiają co tydzień na pierwsze strony gazet – to każdy głupi umie. Tylko że to zabawa droga i wcale nie gwarantująca sukcesu.
Czyli albo kiedyś kluby w owczym pędzie i bez pomyślunku zasypywały Przybeckiego ofertami, ale przespały informację, że teraz można go wziąć za grosze. Jedno i drugie – dyskwalifikujące.
* * *
Ostatnio na Twitterze ktoś wrzucił coś takiego…
Hmm, nie wiem, czyj to podpis, ale dla tej osoby – tylko lepiej, że nie wiem. Przygotowujący takie raporty scout nie miałby szans na pracę w Tranmere Rovers, a to przecież dokument z czasów, gdy Wisła naprawdę była potężnym klubem. Mandżukić rok później przeszedł do Dinama Zagrzeb za 1,5 miliona euro, więc niewykluczone, że wtedy – w zimowym okienku – był jak najbardziej w zasięgu finansowym Wisły, która potrafiła wydać 750 000 euro na Tomasa Jirsaka z Teplic, 550 000 euro na Andre Barreto, czy 1,3 miliona euro na wronieckie trio Zieńczuk – Dudka – Dawidowski.
Ale nie o fakt, że Mandżukicia nie kupiono chodzi, tylko o poziom szczegółowości w tym raporcie. W istocie jest to świstek papieru, z którego zupełnie nic nie wynika. Na scouting na tym poziomie po prostu szkoda benzyny.
I znowu to napiszę: czy na szkolenie scoutingowe przyjechali obecni scouci Wisły? Nie. Szkolą się głównie ci, którzy chcą mieć pracę, natomiast ci, którzy już ją mają wychodzą z założenia, że posiedli wszystkie tajniki zawodu. Efekty oglądany co tydzień w ekstraklasie.
* * *
Skaczę tak po tematach, bo coś mi co chwilę wpadnie do głowy, a niekoniecznie nadaje się to na osobny tekst.
Copa America. Co jakiś czas ktoś wygłasza zdanie, że Carlos Dunga był świetnym piłkarzem i nikt z tym nie chce polemizować, bo przecież tytuł mistrza świata i 91 meczów w reprezentacji to nie byle co.
Tylko że ostatnio wgryzłem się w jego karierę klubową, o której już nikt nie wspomina, a mimo wszystko mnie się wydaje, że kariera kluba jest najważniejsza, bo w klubie gra się non stop, a w kadrze od święta. Rany, cóż to był za klubowy ogórek! Gdyby dzisiaj grał w reprezentacji to – zgodnie z modą – traktowalibyśmy to jako dowód na upadek Canarinhos.
W Brazylii bez osiągnięć – cztery kluby, mało meczów. Dlatego nie ściągnął go żaden poważny europejski klub, tylko słaba Pisa. No i dalej, już w Europie, mamy tak…
1987/88 – Pisa kończy sezon punkt nad strefą spadkową, Dunga przechodzi do Fiorentiny.
1988/89 – 7. miejsce w Serie A
1989/90 – 13. miejsce w Serie A
1990/91 – 12. miejsce w Serie A
1991/92 – 12. miejsce w Serie A, transfer do Pescary
1992/93 – 18. miejsce w Serie A (ostatnie), spadek, transfer do VfB Stuttgart
1993/94 – 7. miejsce w Bundeslidze
1994/95 – 12. miejsce w Bundeslidze, transfer do Japonii
Mamy więc osiem sezonów w Europie, ani razu Dunga nie zajął wyższego miejsca w tabeli niż siódme, za to sześć razy zajął niższe miejsce niż jedenaste. Niczego nie zdobył, za to zdołał spaść z ligi. Jedyne trofeum klubowe, jakie podniósł przez całą karierę, to puchar za mistrzostwo Japonii w 1997 roku.
Ostrożnie więc z tą wielkością Dungi, bo całkiem prawdopodobne, że gdyby nie trafił na czasy duetu Romario – Bebeto, tylko na dzisiejszego Tardellego, to byłby kimś pokroju Paulinho.
* * *
Skoro o szkoleniach wspominałem, to warto rzucić okiem na to: KLIK.
* * *
I na koniec – pisałem kilka razy o Maćku Dobrowolskim, który gnije w areszcie „tymczasowym” już czwarty rok, bez wyroku. To oczywista patologia. Teraz na trzy miesiące – przy czym mogą być to pierwsze trzy miesiące z na przykład osiemnastu – zamknięto małżeństwo przewożące olej z konopi dla chorego na raka członka rodziny. Są to ludzie, którzy mają poważne zajęcia, codziennie chodzili do pracy. Domyślam się, że robiliby to dalej, no i dalej opiekowaliby się chorą na nowotwór trzustki babcią.
Nie widzę ryzyka, że uciekliby za granicę, ani że dopuściliby się mataczenia (skoro zostali złapani na gorącym uczynku, byłoby to bez sensu). Cóż to byłby za problem, gdyby po prostu musieli stawiać się na rozprawy sądowe? Dlaczego trzeba od razu wtrącać do pierdla, co zapewne spowoduje zwolnienie z pracy, o samej uciążliwości pierdla nie wspominając? Dlaczego kogoś niewinnego – bo bez wyroku – osadza się w areszcie?
Efekt: jeśli sąd uzna ich za niewinnych (a raczej po prostu nie na tyle „niebezpiecznych”, by musieli odsiadywać wyrok), w najlepszym razie stracą trzy miesiące życia i pracę. Czyli i tak poniosą druzgocące konsekwencje.
Horror.
Horror za nasze pieniądze, bo w areszcie my ich będziemy utrzymywać, a gdy z aresztu wyjdą i stracą pracę – dalej my.