Poważni koledzy ze świata biznesu dziwili się, co to też ten profesor Janusz Filipiak widzi w Cracovii, która zrosła się z „garbatym losem”. Najlepiej o tej fatalnej doli opowiadał nieodżałowany Jerzy Pilch – „Pasy” miały wygrać, a nie wygrały, miały się podnieść, a upadły, miały pokonać przeciwnika, a to ich pokonywał przeciwnik. Filipiak całkiem szczerze odpowiadał, że „buduje wartości” i że dla niego to „dźwignia marketingowa”. Mało kto mu wierzył. Chyba zabrakło wyznania natury najważniejszej. On piłkę nożną w tym wydaniu zdawał się kochać.
Luty 2022 roku. Loża na stadionie Cracovii. Na trybunach narasta tumult wywoływany okrzykami kibiców „Pasów”. Janusz Filipiak traci głos. Do pomieszczenia wchodzi Stefan Majewski. Przynosi składy przed meczem przyjaźni z Lechem Poznań.
Filipiak: – Ja znam skład, Stefan, spokojnie.
Majewski: – Tak, tak, wiem o tym.
Filipiak: – Dużo wcześniej nawet…
Puszcza oko. Śmieje się, że „dostaje głupawki”. Wykorzystuję okazję. „Piłka nożna naprawdę jest dla pana dźwignią marketingową?”, pytam. „Potężną, tak”, odpowiada. „Trudno, żeby ktoś na szczycie klubu piłkarskiego miał dobry wizerunek w środowisku”, ripostuję. „Dlaczego? Mam bardzo dobry wizerunek. Wynika z ogólnopolskiego współczucia”, słyszę i śmieję się życzliwie, a może pobłażliwie, kto wie. Na to odzywa się Filipiak: – Tak mi mówią: „współczuję ci, że musisz zajmować się tym klubem”.
Łatwo było w niego uderzać. Ironizować. I krytykować. W „piłkarskiej” części swojego życia był tak bogaty, że mógł pozwolić sobie na ostentacyjną wręcz niezależność. Nie przepuszczał myśli i słów przez biurka gryzipiórków z działu PR. Tamtego lutowego wieczoru 2022 roku, nie skończył naszego wywiadu w standardowy sposób. Ot, wstał, gdzieś poszedł, choć dopiero za pół godziny rozbrzmieć miał pierwszy gwizdek. Pobiegłem za nim.
– Prezesie…
– Dostał pan świetny wywiad.
– Autoryzujemy?
– Nie, miałem siedemdziesiąt lat, żeby się przygotować do każdego zdania.
Dostawało mu się więc za te wszystkie teksty o praktycznie pustym tysiącmetrowym apartamencie i zalegającym w garażu nieużywanym aucie, o kupowaniu Rolls-Royce’ów w próbie dołączenia do jednej ligi z zagranicznymi bogaczami, o waleniu schabowych i piciu wódy w wykonaniu kibiców Cracovii czy o zabójczych dla klimatu wakacjach klasy średniej na Krecie. Przebijała z tego wyższość. W książce „Dlaczego się udało. Filozofia i strategie twórcy Comarchu” znajduje się zresztą podrozdział – „Inteligent w świecie piłki”. Pozornie bufonowate, prawda? Nie, gdy jednak prześledzi się karierę naukową Filipiaka.
„Corriere della Sera” nieprzypadkowo porównywała go do Billa Gatesa. Był dzieciakiem, który ślęczał nad trzytomową „Historią filozofii” Władysława Tatarkiewicza. I zakochał się w fizyce kwantowej – jako szesnastolatek rozumiał równanie Schrödingera i zasadę nieoznaczoności Heisenberga. W latach siedemdziesiątych wstąpił do PZPR-u, żeby móc wyjeżdżać na Zachód. Do trzydziestego trzeciego roku życia mieszkał w akademiku. Z żoną i dwójką dzieci gnieździł się na osiemnastu metrach kwadratowych. Harował jako nocny stróż. To był jego trzeci etat. W latach osiemdziesiątych pracował w paryskich centralnych laboratoriach badawczych France Telecom i na australijskim University of Adelaide.
Leszek Milewski kiedyś pisał w swoim felietonie: „Filipiak opowiadał, jak po przeprowadzce do Australii u schyłku lat osiemdziesiątych poszli z żoną i dziećmi do sklepu, nakupili produktów, zrobili im zdjęcie, a potem wysłali to zdjęcie przez cały świat do Polski, by rodzina wiedziała, że nie biedują. Dziś to zdjęcie ma być w ich domu symbolem drogi, jaką przeszli”.
Wrócił do Polski, żeby wykładać na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. W życiu napisał jakieś sto publikacji naukowych. Wszystkie o tytułach i treści, które niewiele mówią przeciętnym zjadaczom chleba. Comarch zakładał w pokoju 415 budynku B5 Wydziału Metalurgii na AGH. W 2000 roku po raz pierwszy został umieszczony na liście stu najbogatszych Polaków według tygodnika „Wprost”.
Niedawno jeszcze jego majątek szacowany był na 670 milionów złotych. Zarzucano mu, że dorobił się na plecach taniej siły roboczej, kiepsko opłacanych studentów i ambitnych młodziaków, którzy zderzali się z brutalnymi prawami rynku pracy. Po prawdzie jednak: który multimilioner czy multimiliarder zdołał osiągnąć sukces w inny sposób? Filipiak wiedział, czym są bieda, harówa, nadgodziny, oszczędzanie, życie od pierwszego do pierwszego. I intelekt, za który niewiele się dostanie, dopóki tego intelektu nie zaprzęgnie się do machiny biznesu.
W „Dlaczego się udało. Filozofia i strategie twórcy Comarchu” jest też taka kapitalna anegdota: „Jako facet z komunistycznym paszportem załatwiłem dla swojego centrum wart pięć milionów dolarów kontrakt na badania naukowe dla wojskowego Paktu Bezpieczeństwa Pacyfiku. I dlatego było mi trochę przykro, kiedy podczas pożegnalnej kolacji Bill Henderson, jeden z profesorów Uniwersytetu w Adelajdzie, podziękował mi nie za te miliony, które przyciągnąłem, tylko za strzelanie bramki w meczu piłkarskim przeciwko Wydziałowi Chemii. Tym bardziej że nie była szczególnie urodziwa: stałem pięć metrów od bramki, ktoś zacentrował, piłka odbiła mi się od biodra i wpadła do siatki. Przynajmniej ten gol przysporzył mi sławy na Wydziale Matematyki”.
***
Cracovię przejmował w 2004 roku jako klub zniszczony uciskiem epoki PRL-u i działaczy-partaczy z przełomu lat 90. i 00., zaczął jeździć na mecze wyjazdowe w III lidze, rozgrywane głównie w małych miejscowościach na południu Polski. Na wyjazdach przyglądał się „lokalnej ludności wyglądającej z okien”, w domu zastawał „trybuny stadionu postawione na wałach ziemnych, ławki pomalowane łuszczącą się farbą olejną, szatnie w pakamerach budowlanych, zdewastowany betonowy tor kolarski”. Obraz nędzy i rozpaczy. Na starych zdjęć widzimy go w fedorach, beretach, kapeluszach, czapkach w stylu wschodnim. Czasami u jego boku siadywał Pilch…
Po pierwszym awansie podszedł do niego Kazimierz Węgrzyn. Rynek Główny wypełniony fetującymi kibicami. Wszyscy czekają, aż piłkarze wyjdą na balkon w Wierzynku. Profesor słyszy, że piłkarze Cracovii chcą wiedzieć, czy otrzymają premie. Filipiak szczycił się tym, że zawsze wszystko płaci na czas, więc pokiwał głową. Był jeden problem – w Comarchu obowiązywały kwoty brutto, zawodnicy Pasów przyzwyczajeni byli do kwot netto. Filipiak się uparł. Węgrzyn zagroził, że w takim razie nici ze świętowania. Wtedy pierwszy raz Filipiak – tak potem opowiadał – sam siebie nie poznawał. Padło sakramentalne „wypierdalać”.
Sprawa rozeszła się po kościach, ale koledzy ze świata biznesu przez kolejne dwie dekady śmiać się będą, że to doktor Jekyll i pan Hyde. Najgłośniej było o jego przekleństwach we właścicielskiej loży w stronę Daniela Stefańskiego podczas meczu z Wisłą Kraków w 2020 roku. Poruszyliśmy ten temat w naszym wywiadzie:
Często reaguje pan na wydarzenia boiskowe tak impulsywnie, jak podczas niesławnych derbów Krakowa?
Podczas meczów zmieniam się w innego człowieka i wciągam się w tę atmosferę. Nie jestem poważnym prezesem, profesorem, tylko…
Czyli przez sześć dni w tygodniu pełna powaga, a w dniu meczu transformacja w kibica.
Magia piłki nożnej polega na odreagowywaniu codzienności, na wciągnięciu się w stadionowe emocje.
W Cracovii zatrudniał setki piłkarzy i dziesiątki trenerów, wydał fortunę na drużynę, organizację i infrastrukturę. Zanosił się pustym śmiechem, gdy ktoś wymagał od niego inwestowania jeszcze większej kasy w klub, który nie przynosił mu żadnych zysków. Mówił, że w ten sposób działają projekty efemeryczne. Porozrzucać forsę na prawo i lewo. I zniknąć. Cracovia zaś, w to wierzył, to większe wartości. Wygrał Puchar Polski i Superpuchar Polski. Zabrakło tylko wygrania Ekstraklasy.
Piłkarze krzywili się czasami, że nie da się bardziej rozmawiać na innych falach i częstotliwościach niż Filipiak-szatnia Cracovii. Nigdy nie słyszałem jednak, żeby którykolwiek z nich mówił o nim bez choćby elementarnego szacunku. Nawet prywatnie.
Ilekroć wypominano mu, że budzi w futbolowym środowisku sympatii, ripostował, że ludzie robią sobie z nim zdjęcia jak z białym misiem.
***
Fragment naszego wywiadu.
Brak mistrzostwa Polski w ciągu najbliższych lat będzie dla pana porażką?
Porażka to jest stan ducha, a ja nigdy nie czuję, że przegrałem.
***
Pod koniec września upadł, był reanimowany, trafił do szpitala, próbowano różnych sposobów. Rodzina prosiła, żeby nie zakłócać jego spokoju.
Zmarł 17 grudnia 2023 roku.
***
Cracovia była obiektem największych jego wzruszeń. Z własną drużyną zawitał w Watykanie na trzy miesiące przed śmiercią Jana Pawła II. Papież położył rękę na jego ramieniu i powiedział: „Cracovia Pany!”.
Malarz Rafał Olbiński namalował mu mural do części profesorskiej budynku Comarchu. Janusz Filipiak dzieli tam przestrzeń z Albertem Einsteinem, Izaakiem Newtonem i Benjaminem Franklinem. To szalona kompozycja. Jest tam cały kosmos, jakby to wszystko umysłem profesor ogarniał, tak to najlepiej ująć. Nie ma piłki. A powinna być, bo piłkę Filipiak kochał.
Czytaj więcej wspomnień o ludziach piłki:
- Ballada o „talencie pieprzonym”. Wspomnienie Janusza Kupcewicza
- Ja prosty człowiek jestem. Dramat Igora Sypniewskiego
- Stanowski żegna Andrzeja Iwana
- Basior, a nie pipolok
fot. NewsPix.pl