Arbiter piłkarskiej elegancji, król boiskowego kunsztu. Zawodnik wyjątkowy i unikalny. Nie był atletą jak Ronaldo i piłka nie kleiła się do jego nóg, jak Messiemu, ale miał w sobie coś specjalnego. Coś, co każde zetknięcie jego butów z piłką, nadawało charakter sztuki. Nigdy nie było i nie będzie drugiego takiego zawodnika. Takiego, który wszystko robił niby od niechcenia, a jego zwody, bramki, były jak pociągnięcia pędzlem. Dziś 43. urodziny obchodzi Zinedine Zidane.
– Ojciec uczył mnie, że imigrant musi pracować dwa razy ciężej niż ktokolwiek inny i nigdy, przenigdy się nie poddawać – mówił Zizou w wywiadzie jedenaście lat temu.
Mały Zinedine, piąte dziecko algierskich imigrantów, którzy osiedlili się na przedmieściach Marsylii, miał stosunkowo spokojne dzieciństwo. Nie mógł pozwolić sobie na wiele rzeczy, ale jego rodzice – w przeciwieństwie do większości sąsiadów – nie byli bezrobotni i nie imali się sposobów zarobku nie do końca zgodnych z prawem. Ojciec był magazynierem, a matka zajmowała się domem. Piłkę zaczął kopać w wieku pięciu lat, na głównym placu swojego osiedla. Potem nastąpiła faza fascynacji Olympique Marsylia i jego gwiazdami – Jeanem Pierrem Papinem oraz Enzo Francescolim. Na cześć drugiego z nich Zidane da imię najstarszemu synowi.
Po kilku klubach amatorskich młodym Francuzem zainteresowało się AS Cannes. Miał być tam przez sześć tygodni, a został cztery lata. Przez pierwsze miesiące mieszkał z resztą chłopaków, w akademiku. Potem jednak pod swój dach przygarnął go dyrektor klubu – Jean-Claude Elineau. Dzięki temu mógł skupić się na piłce i złapać równowagę. Wtedy, pod koniec lat osiemdziesiątych, poznał też późniejszą żonę – Veronique Fernandez.
Profesjonalny debiut Zidane’a w Ligue 1 przypada ponad… 26 lat temu. Było to tak cholernie dawno, że na jego głowie nie było nawet śladu nieuchronnie zbliżającego się łysienia. W barwach Cannes zadebiutował też w europejskich pucharach, konkretnie Pucharze UEFA. Dobra gra zaowocowała krokiem wyżej i transferem do Girondins Bordeaux. Tam jego gwiazda rozbłysła na dobre. Miał solidnych towarzyszy w osobach Bixente Lizarazu i Christophe’a Dugarry’ego. Cała trójka najpierw stała się znakiem rozpoznawczym Bordeaux, a potem przeniosła się także do drużyny narodowej.
Potem jak doskonale wiemy był Juventus, a następnie rekordowy transfer do Realu, którego w Madrycie nikt jednak nie żałował. Zidane kosztował 150 miliardów lirów włoskich, co na długie lata uczyniło go najdroższym piłkarzem świata.
Piękna kariera i dramatyczny, a na pewno charakterystyczny koniec. W 2006 roku zgodził się powrócić z emerytury, by poprowadzić Francję na mistrzostwach świata. Prawie się udało, dotarli do finału, ale pamiętamy w jakich okolicznościach Zizou pożegnał się z zawodową piłką. To, paradoksalnie, zrobiło z niego piłkarza jeszcze bardziej charakterystycznego. Swoim zachowaniem nie zburzył monumentu, a raczej przedłużył jego trwałość.