Życie WAGs, czyli żon i dziewczyn piłkarzy, to nie tylko pławienie się w luksusach, rozumiane jako stereotypowe leżenie i pachnienie. Jessica Ziółek, autorka książki o tajemnicach partnerek gwiazd futbolu, zabiera nas w mroczną i nieznaną stronę tego świata. Świata przepełnionego terrorem perfekcji i nieustannym lękiem przed „obejrzeniem czerwonej kartki”. Świata, w którym kobiety wybaczają zdrady i rujnują swoje poczucie własnej wartości. Świata niemalże sprofesjonalizowanego, w którym funkcjonują dziewczyny chcące złapać bogatego piłkarza, w czym pomagają im agentki. Świata, w którym zdjęcie bez makijażu oznacza publiczną dyskusję o kryzysie w związku. Świata, który wydaje się próżny i pusty, a w rzeczywistości niesie za sobą także płacz i wyniszczającą presję. Na wywiad zapraszają Jan Mazurek i Jakub Białek.
Jakimi słowami najkrócej opisałabyś życie WAGs?
Użyję tylko dwóch słów – blaski i cienie.
Blaski są oczywiste.
Dziewczyny nie chcą opowiadać o swoich lękach. Otwierają się dopiero, kiedy dochodzi do rozpadu związku. Albo wydarza się w ich życiu coś traumatycznego.
Z czego to wynika?
Nikt przecież nie będzie źle mówił o swoim partnerze. Po wszystkim można pozwolić sobie na większą szczerość. Za granicą kobiety przyznają się teraz coraz częściej, że piłkarze potrafili je uderzać.
Dziewczyna piłkarza jest w stanie przemilczeć, że ten ją bił?
Myślę, że tak. Ja akurat nie miałam takiej sytuacji. Nikt nie podniósł na mnie ręki.
Ale słyszałaś o czymś takim?
Byłam tego świadkiem. Nie chciałabym używać nazwisk, ale zaprzyjaźniłam się z dziewczyną jednego piłkarza. Akurat nie z Neapolu, a z innej włoskiej drużyny. Rozmawiałam sobie z nią po angielsku. Cieszyło mnie to, bo mogłam sobie podszkolić język. Pewnego razu jednak przyszła do mnie z zakrwawionymi rękami…
Makabryczne.
Powiedziała, że wpadł w furię. I ją pobił.
Od razu przyszła do ciebie?
Tak, nie bardzo wiedziała, co ma zrobić. Wahała się, czy pójść na komisariat. Nie dziwiłam jej się, bo jeśli jesteś uzależniona finansowo od swojego faceta, możesz czuć się skołowana, niepewna, zagubiona, przestraszona i zmanipulowana całą sytuacją. Dużo dziewczyn potrafi przemilczeć takie patologie. Ona przemilczała.
Namawiałaś ją, żeby zgłosiła pobicie na policję?
Namawiałam, oczywiście. WAGs dzielą się jednak na silne babki i kobiety w cieniu sławnych mężów. Ona należała do tej drugiej kategorii. Niewychylająca się, cicha, spokojna. Ta sytuacja zabolała ją na tyle mocno, że chociaż odważyła się od niego uciec.
Rozstali się po tej akcji?
Tak.
Czyli w jakiś sposób zareagowała.
Na policję nie poszła, ale to był definitywny koniec ich związku. I wcale się temu nie dziwię. Można się pokłócić, krzyknąć, trzasnąć drzwiami, powiedzieć „spadaj”, ale rękoczyn jest czymś niewybaczalnym, dalece przekraczającym granice przyzwoitości. Inna sprawa, że można się bać. Piłkarze mają pieniądze, sławę, znajomości, wpływy. Mogą uciszyć każdego.
Bohaterka „WAGs. Cała prawda o kobietach piłkarzy” też potrafi przemilczeć pewne wydarzenia. Choćby sytuację, w której jej partner proponuje tzw. „swinging”. To dla wygody?
I dla miłości. Wiele tych dziewczyn naprawdę mocno i bezkrytycznie kocha swoich facetów. W tych długoletnich związkach łatwo o zranienie, bo ogień wygasa, motylki w brzuchu znikają, już nie zawsze jest tylko zajebiście, a piłkarz ma sławę i pieniądze, stać go na każdą, więc wymienia kobietę, z którą często dorastał i którą poznał przed wielkim sukcesem, na nowszy model, jakkolwiek brutalnie to nie brzmi.
Piszesz, że życie WAGs to ciągły lęk o bycie niewystarczającą.
Skoro stać go na każdą, to dlaczego niby ma siedzieć z tobą? Tak, to lęk, ciągły lęk, że on cię wymieni. Jesteś z nim tak długo, tak wiele dla niego poświęciłaś, tak bardzo skupiasz swoje życie tylko wokół niego, nie kazał ci tego robić, być jego błyskotką, ale nigdy nie wiesz…
W jaki sposób poświęciłaś swoje życie, żeby rozwinęła się kariera Arkadiusza Milika?
Byłam w drugiej liceum, kiedy dostał kontrakt w Bayerze Leverkusen. Strzelał gole w Górniku Zabrze, chwalili go, nie mogłam powiedzieć mu: „Nie pojedziesz”.
– Zrób, jak podpowiada ci serce.
– Pojedź ze mną…
Dorosłe decyzje podejmować trzeba było więc bardzo szybko.
Gdzie ja mam jechać? Jak się mama dowie, to mnie zabije. Błagaliśmy moich rodziców. Mama zastrzegła: „Musisz ukończyć szkołę”.
Wyjechał sam. Żyliśmy na odległość. Do tego momentu nic nie poświęciłam. Gdy skończyłam liceum, trzeci rok miałam już prywatnie. Uczyłam się zdalnie, na egzaminy dojeżdżałam. To pozwalało nam być ze sobą. Tu już poświęcałam rodzinę. Najgorzej jak się coś w niej działo, a ja cały czas żyłam w pięknej strefie komfortu. Nie jesteś w stanie kogoś przytulić na odległość. Porozmawiać czy doradzić. Często słyszałam przez telefon, że mama jest smutna, a ona nie chciała mi powiedzieć, co jest grane, bo wiedziała, że będę to przeżywać. To tracisz. Zyskujesz, wiadomo, luksusowe życie w pięknych miejscach. W restauracji stać cię na każde danie, poznajesz obce języki, nowe kultury.
Moja siostra była w ciąży, urodziła dziecko, nie mogłam być przy niej. Pierwsze kroki, pierwsze słowa i nic nie wiem. Przyjeżdżam, a on już chodzi. Ja w płacz. Potem już umiał mówić. Przytulił mnie na powitanie, spędziliśmy fajnie kilka dni, ja mam wracać, a on do mnie:
– Po co ty masz tam wracać? Zamieszkaj ze mną.
– Gdyby to było takie proste…
Straciłam chwile z bliskimi. Gdyby mój związek z Arkiem skończył się dzieckiem i małżeństwem, pewnie nie byłoby mi szkoda. A z perspektywy czasu jest mi tego szkoda. Bo tyle poświęciłam. Tak, uważam, że to poświęcenie swojego życia. Nigdy w stu procentach nie dałam szansy sobie. Zawsze myślałam, że nie jestem w stanie niczego osiągnąć, bo przecież on jest najważniejszy, on przynosi pieniądze do domu. Że nigdy nie zarobię tyle, ile on. Nie dorównam mu.
Próbowałaś?
Zawsze chciałam.
Na starcie wiesz, że to prawie niemożliwe.
We Włoszech znalazłam grupę ludzi, z którymi było mi dobrze. Robiłam różne zajęcia na odległość. Prowadziłam swoją markę. Chciałam się realizować. To jednak prawie dwa tysiące kilometrów, nie byłam w stanie pilnować swojego biznesu w stu procentach. Nawet jeśli ufałam pracownikom. Cały czas mam w życiu niedosyt.
Dostałaś wsparcie przy rozwijaniu swojego biznesu?
Dostałam, choć trochę bolało, że jego nigdy nie było na prezentacji marki. Nigdy nie mógł. Mecze, wyjazdy, zgrupowania. Kiedy stałam na trybunie, gdy cały stadion krzyczał „Milik”, a ja klaskałam i cieszyłam się, że jest jakby mój… To było autentycznie piękne. W drugą stronę to nie działało. Nawet jak prezentowałam swoją kolekcję i wspierać mnie przyszło mnóstwo osób, jego zawsze brakowało.
Rozmawiałam kiedyś z żoną innego zawodnika Napoli. Mówi: „Zobacz, mam super karierę, ale on dla mnie nigdy nie przyjedzie, to ja zawsze mam przyjeżdżać do niego”.
Ludzie i tak powiedzą, że swój sukces zawdzięczasz pieniądzom sławniejszego męża, narzeczonego czy chłopaka.
Jak otworzyłam markę, to pierwsze co: „Za Arka pieniądze?”
Wiecie, to bardzo krzywdzące. Dzisiaj sobie rozmawiamy. Poznaliście mnie. Nie jestem taka, że leżę, pachnę i nic nie robię.
Negatywnie odebrany został ten cytat z książki: „Nie kupowaliśmy kawioru, ostryg, szampana. Pierwsza torebka, jaką od niego dostałam, nie była Prady, tylko z Bershki i kosztowała siedemdziesiąt dziewięć złotych”. Ludzie od razu zaczęli pisać, że Jessica Ziółek naigrywa się z Arkadiusza Milika.
W tamtym momencie dostać torebkę za siedemdziesiąt dziewięć złotych od ukochanego faceta, to był bardzo, ale to bardzo miły gest. Czułam się wniebowzięta.
Śmiałam się z wyciągania tego fragmentu w negatywnym kontekście, bo to…
Wyrwane z kontekstu.
Tak, w związek weszliśmy, kiedy miałam szesnaście lat, a on zarabiał sześćset czy osiemset złotych miesięcznie. Nie stać go było nawet na korki. Cieszyliśmy się, jak mogliśmy zapłacić sobie za kino. Kiedy już w Ekstraklasie zaczął dostawać jakieś pięć tysięcy, woleliśmy znaleźć sobie swoje lokum niż wydawać na bzdury.
Znam wartość pieniądza. Nie pochodzę z rodziny, w której się przelewało. Chodziłam do szkoły, wracałam do domu i zaraz znów wychodziłam, żeby na ulicy rozdawać ulotki za pięćdziesiąt złotych. Zależało mi, żeby w związku była wzajemność: jak on zaprosił mnie na randkę, to potem ja zapraszałam jego. Zastanawiam się czasami, jak piłkarz, który poznaje kobietę w sławie, pieniądzach i sukcesie, a nie na początku swojej drogi, gdy był normalnym chłopakiem, rozpoznaje, czy zależy jej na nim, czy na jego portfelu.
Nie da się tego rozpoznać.
Jeśli razem dorastacie, dla niego też wszystko jest nowe. Rozumiecie, jak gdzieś wchodziliśmy, przybijaliśmy sobie piątkę, że wchodzimy i wychodzimy razem. Zobaczymy, jak będzie: albo sobie damy radę, albo nie. Na wyższym poziomie już nigdy nie wiesz, czy osoba, która z tobą idzie, cię szanuje, kocha, chce z tobą być, czy interesuje ją wyłącznie portfel, karta kredytowa i stan konta.
Zawsze wszystko można wmówić. „Nie no, co ty, nie znam piłkarzy”, powiedzieć. A prawda jest zgoła inna. Intencji wyczuć się nie da. Jest coś fałszywego w tym świecie. Luksus kusi i nęci. Na europejskich stadionach typu „premium” musisz mieć torebkę Chanel.
Musisz?
Wszystkie inne mają.
Presja środowiska.
Arek się na mnie denerwował, że chodzę do Cose Cosi, gdzie wszystko było po piętnaście euro. Mówił: „Kup sobie jedną, a porządną, a nie dziesięć byle jakich”. Śmiał się, że we Włoszech wszyscy palą, ktoś mi wrzuci papierosa do torebki i wszystko spłonie! Ripostowałam, że się nie zna, bo te rzeczy w Cose Cosi potrafią mieć piękną konstrukcję.
Ale trzeba mieć rzeczy z Chanel, tak? Źle odebrane byłoby, gdybyś na stadionie Napoli pokazała się w torebce za piętnaście euro?
Chodziłam w takiej torebce.
I co?
Dla mnie najwyższą wartością jest rodzina, zdrowie bliskich, poczucie, że ten człowiek na boisku cię kocha, a nie że na stadionie będę miała Chanel czy Pradę.
Mówisz jednak, że stadion dla niektórych WAGs to rewia mody.
Pamiętam jak w oko wpadła mi Genoveffa Darone, żona Lorenzo Insigne. Na każdym meczu wyglądała perfekcyjnie. Od stóp do głów. Takiej posągowości nie widziałam ani nigdy wcześniej, ani nigdy później. Top z Chanel, tu Prada, tam Dior. Perfekcja, ideał, naprawdę. Synowie? Tak samo, wymuskani, perfekcja, jak z obrazka.
Zupełnie inaczej żona Marka Hamsika. Bardziej jak ja. Torebka może i premium, ale resztę potrafiła ubrać z sieciówki, zdrowe miała do tego podejście. Ich dzieci zawsze latały w obdartych trampkach. Dwóch chłopców, niewielka różnica wieku, wyglądają jak bliźniaki. Śmiałam się zawsze do niej: „Czemu nie kupisz im jakichś porządnych butów?!”. Odpowiadała: „To im powiedz, żeby zdjęli te trampki! To w nich najlepiej im się w nich kopie piłkę!”. Fajna, bardzo fajna dziewczyna.
Więcej zresztą takich fajnych było, ale presję na wygląd i luksus faktycznie w tym środowisku czuć. Na kadrze jest tak samo. Patrzysz na zdjęcia, wszystkie wyglądają pięknie, w niezrobionych włosach i bez makijażu nawet się nie pokazuj. Make up to obowiązek. Kiedyś jakiś paparrazi uchwycił mnie bez niego na twarzy i dali podpis: „Kryzys w związku”.
To dopiero sztuka wyciągania wniosków.
Gubisz się w tym natłoku. W książce piszę, że w pewnym momencie życia nie wiedziałam już, czy jestem wymyśloną postacią z mediów, czy prawdziwą mną. Nikt nie powiedział mi przecież, że jak będę z Arkadiuszem Milikiem, to będę bogata, sławna i medialne rozchwytywana. Właściwie to nawet nie wiem, czy kiedykolwiek chciałam być bogata, sławna i medialnie rozchwytywana. Więcej, nie mam pojęcia, czy on sam o tym marzył. Dla niego zawsze najważniejsza była piłka nożna, a nie wszystko, co wiąże się z sukcesem.
Bohaterka twojej książki wstaje przed mężem, żeby nałożyć make up, bo ma poczucie, że codziennie musi wyglądać fantastycznie. I uśmiechać się, bo jak przestanie się uśmiechać, na jej miejsce przyjdzie inna.
Terror perfekcji. Dziewczyny na stadionach często mówiły: „Jak mój spał, to zrobiłam trening i make up, żeby wyglądać, bo wiecie, nie chcę przestać mu się podobać”. Piłkarz wrzuca zdjęcie na Instagrama, a tysiąc dziewczyn składa najróżniejsze propozycje. Łatwo dać się skusić. Często więc WAGs ulegają presji prowadzenia idealnego życia, choćby nawet wcześniej zapierały się przed nią rękami i nogami.
Nieustannie się zastanawiałam: „Kurdę, czy naprawdę nie mogę wyjść z domu bez makijażu?”. W pewnym momencie zaczęłam robić na przekór modzie: nie, nie będę się malować.
Jak to zadziałało?
Źle, przestałam czuć się atrakcyjnie. Widziałam te wszystkie inne dziewczyny, miałam wrażenie, że popełniam błąd, więc postanowiłam znów się malować, chodzić na siłownię, uczestniczyć w tym całym terrorze perfekcji.
Błędne koło.
Nigdy nie pasowałam do WAGs. Nie jestem sportowcem. Nie muszę trenować codziennie. Inne rzeczy mi się marzyły. Wolałam realizować siebie.
Miałaś wrażenie, że liczy się już tylko wygląd?
Tak, w 2020 roku miałam dużo problemów. Zawsze starałam się być silna, ale czasami nie da się już dłużej udawać, ciągle myśleć, co się stanie, gdy wszystko się zawali. Odreagowałam podjadaniem, tu czekoladka, tam inny deser, troszeczkę przytyłam, nie czułam się dowartościowywana, straciłam grunt pod nogami.
Jak bardzo wyniszcza udawanie silnej?
Mnie bardzo wyniszczyło. Po rozstaniu z Arkiem długo milczałam, choć rozdzwoniły się telefony od mediów. Dziennikarze plotkarskich portali widzieli w mediach społecznościowych, że nie spędziliśmy razem Bożego Narodzenia i Sylwestra. Łączyli kropki: coś się musiało zadziać.
Spędziliśmy ze sobą tyle lat, musiałam ochłonąć, opanować złość, nie wyobrażałam sobie nagle wypalić coś w w stylu: „To był idiota”. Szanuję go, jest dobrym człowiekiem.
Tabloidy faktycznie tak krwiożerczo polują na prywatę?
Dzwonił telefon.
– Chcesz odnieść się do braku zdjęć z Arkiem czy mamy sami budować narrację?
Brak odpowiedzi to też dla nich odpowiedź. Później wszyscy pisali. Kłuło w serce, przecież tego nie skomentowałam! Nie wiem, czy jego też pytali. Pewnie rzadziej, głównie ja byłam pod ostrzałem: co z tobą, co z marką, już nic nie osiągniesz?! Ten hejt był przytłaczający.
Na Instagramie zaś pewnie setki albo tysiące komentarzy od zwykłych ludzi.
Tak już chyba musi być, że gdziekolwiek nie pojawiłaby się Jessica Ziółek, reakcja będzie ta sama: „O, była Milika”. Wiecie, na profilu zostawiłam kilka zdjęć z Arkiem. Dużo osób po czasie lajkuje nasze te wspólne fotki, nawet te sprzed czterech lat. I komentarze: „Brakuje nam was”. Myślę: zarchiwizuję. Reflektuję się: i tak już część usunęłam, ale to moja historia, byłam wtedy bardzo szczęśliwa, nie mam zamiaru tego przekreślać.
Co myślisz, jak czytasz, że bez Milika nie dasz sobie rady?
WAGs mają przypiętą łatkę kobiet, których całe życie sprowadza się do bycia partnerkami piłkarzy. Wiele z nich nie próbuje nawet z tym walczyć.
Dlaczego?
We Włoszech bycie WAGs oznacza wymarzone życie. Idziecie do kawiarni, dostajecie wszystko za darmo, a kelnerzy i bariści rysują jeszcze wzory z waszymi podobiznami. Sara Boruc podobnie mówiła o Anglii, gdzie wszyscy pytali ich ponoć, jak się czują, co u nich, czego im potrzeba.
W Polsce jest zupełnie inaczej. Wokół WAGs unosi się negatywna aura: „O, idzie, pusta, ma nową torebkę”. Portale plotkarskie zaglądają w portfele i analizują outfity. Interesuje ich tylko powierzchowność, a wiele jest fajnych i zdolnych dziewczyn, prowadzących własne biznesy, firmy, wykształconych czy wspaniale wychowujących dzieci. Tego ostatniego nigdy nie powinno się lekceważyć, a taka kobieta prędzej niż słowa docenienia usłyszy: „Bezużyteczna, w domu siedzi i nic nie robi”. Jesteśmy jednak bardzo zazdrosnym i zawistnym narodem.
Dopiero wróciłam z castingu. Usłyszałam od pewnej pani: „Dobra, ale i tak myślę, że dziewczyny piłkarzy mają super”. W takim razie życzę, żeby ktoś wszedł w moje buty, przeżył te dziesięć lat, dostał czerwoną kartkę i stanął tak jak ja teraz tu.
Wybrzmiewa, że straciłaś dużo czasu, który mogłaś i chciałaś poświęcić na siebie.
Spadłam z dziesiątego piętra. Rozstanie oznaczało nie tylko utratę drugiej połówki, ale też najlepszego przyjaciela, który wiedział o mnie wszystko. Wracasz do kraju, mnożą się pytania: dlaczego? Nie znam odpowiedzi. Mieliśmy przerwę, po której zdecydował, że to koniec.
Sugerowałaś w Wirtualnej Polsce, że przerwa miała imię.
Możliwe, że ktoś wskoczył na moje miejsce. Pewności nie mam.
Dużo jest w tym środowisku dziewczyn zainteresowanych wyłącznie portfelem?
Dużo. Nie wiem, jak w innych klubach, ale ja akurat tak trafiłam. Często zabierają ze sobą koleżanki. Jedna się wkręciła i bierze ze sobą dwie przyjaciółki. Podobno do towarzystwa. Mówi, że sama się wstydziła. Impreza dla wszystkich. Nie zna jeszcze żadnej WAGs spośród stałych bywalczyń, a my, długoletnie dziewczyny, narzeczone, żony zastanawiamy się, po co jej te koleżanki? Niech najpierw zapozna się z nami.
A one tylko wodzą wzrokiem. I szukają, kto jest samotny. Już mniej więcej wszystko wiedzą.
Musi być samotny?
Nie mają skrupułów. Często piszą do zajętych. Byłam tego świadkiem. Nie ma wagonu, którego nie da się odczepić. Nie ma ściany, której nie da się przesunąć. Takie tam gadanie.
Zasłyszeliśmy ostatnio historię o dziewczynie, która dostała się na darmowy staż do jednego z klubów Ekstraklasy. Nieszczególnie interesowała się pracą, a gdy ludzie z klubu zaczęli dopytywać, po co tak właściwie przyszła, odpowiedziała bez ogródek: chcę poślubić jakiegoś piłkarza. Zagadywała ich przy każdej możliwej okazji. I poślubiła.
To jest częste. Straszne. Poznałam dziewczyny, które tylko czyhają na okazję. Już nawet nie chodzi tylko o samych piłkarzy, a po prostu osoby z grubym portfelem.
Mawiają: – Ja już tyle przeżyłam, że nieważne, co się będzie działo, potrzebuję mieć faceta, który się mną zaopiekuje.
Ale nie fizycznie, tylko materialnie. Naprawdę, straszne. Chyba mamy teraz takie czasy. Naoglądasz się influencerek. Młode dziewczyny są w nie zapatrzone. Widać to nawet na Zniczu Pruszków. Jest wiele mocno wymalowanych czternasto-piętnastolatek. Wielkie kreski, intensywne cienie, zrobione włosy, krótkie bluzki i spodenki. Wiedzą, który piłkarz jest samotny. Polują na niego. Jest trend na bycie WAGs. Tak jest ten świat wykreowany: jako coś wygodnego. Fajnie jest powiedzieć, że ten medal ma też ciemną stronę, o których nikt nie mówi.
Istnieje coś takiego jak agentki WAGsów? Twoja bohaterka książki w taki sposób przedostała się do tego świata. Poznała na swojej drodze kogoś, kto ją wkręcił. Pośredniczył żużlowiec, który dostał zegarek za dziewięć tysięcy euro. Świat niemalże sprofesjonalizowany.
Opowiem historię. Pewna dziewczyna miała faceta piłkarza. Było widać, że nie pasuje urodą do tego świata. A on, wiecie, tu z jedną, tam z drugą, jeszcze gdzieś indziej z trzecią. Raz rzucił w otoczeniu, że chciałby już być z kimś innym, ale nie wie, jak to zakończyć. Z klubem, gdzie miała miejsce ta sytuacja, współpracował człowiek od prostego zadania: jak nie chcesz z nią być, to znajdziemy ci inną w zamian.
Z klubem?!
Nie mówię o klubie, w którym był Arek. Jest agencja, która funkcjonuje w ten sposób. Pokazuje ci kobiety, które są do wzięcia. Piłkarz może sobie wybrać. To są takie ekskluzywne… Nie wiem, jak to powiedzieć. To nie partnerki. Takie bardziej dziewczyny do towarzystwa?
Eskortki?
Żeby mieć ją w łóżku, to naprawdę trzeba zabulić.
To kobiety na chwilę czy kobiety na stały związek?
Takie, które chciałyby stałego związku. One nie są tylko w świecie piłkarzy. Wszędzie tam, gdzie wielkie pieniądze. Agencje wiedzą, kto jest słabym ogniwem, kogo można naciągnąć, mają know how. Potem musisz odpalić takiej agencji procent za wszystkie rzeczy, które dostajesz.
Obserwowałaś związki, które rodziły się z pośrednictwa agencji?
Jeden.
Jak się rozwinął?
Rozstali się.
Szybko?
Po około dwóch latach.
Piszesz, że sportowcy mają niewiele czasu dla swoich kobiet, bo zgrupowania, mecze i wyjazdy, a z drugiej strony mają czas, żeby umawiać się na boku z innymi kobietami.
To indywidualna kwestia. W tamtym związku, który znam, to on wypychał swoją obecną partnerkę do Polski, żeby móc spędzić czas z tą inną. Mają mało czasu, ale nie każda noc jest na wyjeździe. A nie wiem, czy potrzebujesz z taką osobą więcej rozmawiać, czy coś innego, bo ona wcale nie musi chcieć iść na kawę.
Dlaczego żony piłkarzy wybaczają zdrady?
Ja jestem osobą, która nie wybaczy zdrady.
Mówmy o środowisku.
Jest parę typów kobiet. Pierwszy – typ kobiet, który powie „dziękuję, nie chce tak żyć”. Drugi typ płacze, milczy i żyje dalej w tym luksusie, żeby tylko z niego korzystać. Trzeci to ten, który nie ma takiej siły przebicia i jest jej to na rękę.
Od jednej z najbardziej znanych polskich WAGs dostałam informację, że wreszcie ktoś napisał o obawach, które wszystkie kobiety piłkarzy ukrywają głęboko w swoich sercach. U nas chyba tylko dwie czy trzy osoby ze środowiska publicznie przyznały się do popełnienia jakichś błędów, zdrad czy pobić, ale głównie skupiamy się na ich sukcesach, a nie drugiej stronie medalu. Ta książka ma otworzyć oczy: nie wszystko złote, co się świeci.
Przeżyłam to. Wypaliłam się. W ostatnim roku naszego związku nie jeździłam już nawet na reprezentację. Nie chciało mi się w tym wszystkim uczestniczyć. Potrzebowałam oddechu.
Po co dziewczyny piłkarzy jeżdżą na reprezentację?
Nie jeździłam na cały tydzień. Tylko na mecze w Warszawie. To był jedyny moment w roku, kiedy mogłam zabrać na stadion całą rodzinę. Do Neapolu każdy musiałby wygenerować sobie czas, zaplanować podróż, opłacić loty i hotele. Szliśmy więc na łatwiznę. Dla najbliższych. Mam chrześniaka, gra w piłkę, ma dziesięć lat, zżył się bardzo z Arkiem. Oglądał każdy mecz, nosił jego koszulkę, wszystkim się chwalił. Starałam się zapewnić mu uśmiech. I nie tylko jemu, im wszystkim.
Wyświetl ten post na Instagramie
Zaciekawiła nas historia o żonie futbolisty amerykańskiego Patricka Mahomesa, kibicującej mu w niezwykle zaangażowany sposób, może nawet ciut karykaturalny. Na stadionie trzeba uważać, w jaki sposób wspiera się partnera?
Nie potrafię powstrzymywać emocji. Nawet dzisiaj tak mam, gdy chodzę na mecze Miłosza w Zniczu Pruszków. Jeśli widzę, że coś jest źle, ktoś nie podaje, jest egoistyczny, wkurzam się niemiłosiernie, zdarza mi się przeklinać. Przykro mi, ale taka już jestem. Nie mam na to wpływu, choć staram się hamować, bo nigdy nie wiadomo, gdzie siedzi akurat czyjaś rodzina.
Łatwo o spór.
Jak klniesz po polsku w innym kraju, zawsze możesz wybrnąć. „On jest super”, powiedzieć, gdy pytają, co tam krzyczysz. W Polsce muszę się bardzo pilnować, szczególnie jak oglądam mecz z moją siostrą.
Nikt nigdy cię nie temperował, że kibicujesz zbyt ekspresyjnie?
Nie. Chociaż była jedna sytuacja. Siedziałam na stadionie. Za mną starszy pan, siedemdziesiąt, może osiemdziesiąt lat. Cały czas: „Niech już schodzi z boiska ten chuj!”. I inne tego typu. Ulewa się, przelewa, kotłuje. Nie wiesz, co masz zrobić.
Co zrobiłaś?
Grzecznie zwróciłam uwagę. Potem już mówił tylko:
– Dobrze mu idzie!
Zobaczył, że rodzina. W Neapolu na pierwszym miejscu jest piłka, na drugim mama, potem Bóg na równi z Maradoną. Kultura kibicowania jest przepiękna. U nas jak masz sektor VIP, to wszystko jest eleganckie, ułożone, jak jest fala to wstanie co piąta osoba. We Włoszech – wszyscy się bawią. Neapol kocham. Gdy rozstałam się z Arkiem, wróciłam po roku do przyjaciół. Poszłam też na stadion. Musiałam. Znam każdą przyśpiewkę. W pewnym momencie zachowywałam się już jak neapolitanka.
Kiedykolwiek dobrze było ci w świetle reflektorów?
Nigdy. Nie byłam na to gotowa. Może gdybym miała sławnych rodziców, byłoby mi łatwiej błyszczeć.
Kiedy zaczęły się reflektory?
Jakiś sparing Górnika Zabrze na Rozwoju Katowice. Pojawiłam się tam z Arkiem. Ktoś stworzył artykuł: „Arkadiusz Milik widziany z pewną brunetką”. Pod nim lawina komentarzy: jaki ona ma nos, a jakie nogi, katastrofa i tragedia.
Co poczułaś?
Przerażenie.
Arek długo mówił, żeby tego nie czytać. Jak widział, że natrafiłam na jakiś artykuł i chcę zjechać w dół do komentarzy, błyskawicznie reagował: „Wyłącz ten telefon”.
Tak się nie da.
Wychodził na trening, a ja w telefon. Straszny nos, paskudne nogi, tragiczny charakter. Wszystko, co najgorsze, to ja.
Nabawiłaś się kompleksów?
Nie, ale przykro mi było, szczególnie jak padały okropne rzeczy o mojej rodzinie. Pisali: „wieśniara z Siemianowic”. Siedemnastolatkę bolało. W głowie bunt, w sercu pierwsza miłość, a tu taki hejt, do tego niezawiniony. Później psycholożka doradziła mi, żebym skupiła się nie na tych komentarzach, tylko na swojej reakcji na nie. Przestałam aż tak się przejmować. Jak widzę tekst, że jestem pusta i głupia, takie durne wypociny, potrafię to zignorować.
Słyszałaś kiedyś, że komfortem i przywilejem jest płakanie w Porsche czy Ferrari?
Nie słyszałam. Dużo kobiet tak żyje. Przez lata powstało mnóstwo WAGs. Zdarzały się wśród nich dziewczyny, które chcą się realizować, ale też takie, po których widać było, że takie życie jest im na rękę. Ja wolałabym mieszkać z kimś w namiocie, ale mieć uśmiech na twarzy, niż płakać z modną metką na drogiej sukience.
Napisałaś, że po związku z Milikiem całkowicie zburzyłaś swoje poczucie własnej wartości.
Traciłam siebie. Mój wygląd. Moje zdrowie psychiczne. W pewnym momencie brakowało mi siły. Nie jesteś w stanie iść cały czas do przodu. Masz ten moment, w którym chcesz powiedzieć: „Stop, poczekaj, teraz jest mój czas”. Widać było, że rozjeżdżają się nasze drogi. Patrzyłam bardziej na markę, firmę, siebie. Pierwszy raz postanowiłam postawić na siebie.
On patrzy na siebie. I nigdy z siebie nie zrezygnuje. Jest sportowcem, jego kariera jest krótka, nie mogłabym nawet tego od niego wymagać. To nas bardzo poróżniło. Nie jesteś w stanie przez dziesięć lat trzymać ognia w związku, tych motylków w brzuchu.
Jak w każdym związku.
Takiemu sportowcowi jest łatwiej zmienić partnerkę. Ja byłam jego pierwszą. On był moim pierwszym. Może teraz popróbować, sprawdzać, wcześniej poprosił mnie o przerwę. To trwało tydzień czy dwa. Po tym czasie odezwał się i powiedział, że to nie ma sensu, niczego więcej nie tłumaczył.
Jaki jest procent kobiet, które zrywają z piłkarzem w stosunku do piłkarzy, którzy zrywają ze swoimi kobietami?
Dałabym jeden do dziewięćdziesięciu dziewięciu. Ale nie jestem w stanie wam powiedzieć.
Wymowne.
Może dwa do dziewięćdziesięciu ośmiu?
Gigantyczna dysproporcja. Kobiety lgną do tego życia. Blaski przeważają cienie.
Jest teraz kultura życia premium. Czym możesz się pochwalić na Instagramie? Najlepiej Porsche, Ferrari, Guccim. Że idziesz na studia? Bez żartów! Że robisz coś dla siebie? Dajcie spokój! Trend, w którym żyjemy, jest taki, a nie inny. Jeśli na Instagramie widzimy cały czas piękne, zgrabne dziewczyny z torebkami Chanel, nie jesteś w stanie szesnastoletniej dziewczynie wytłumaczyć, że nie musi chodzić na siłownię, może po prostu się uczyć i starać się układać życie po swojemu.
Wiem już, że jak urodzi mi się dziecko, będę uczyć je, że najważniejsze jest szczęście. Nie, żeby było piękne. Nie, żeby było bogate. Ma być szczęśliwe. Do szczęścia dążyć. Nie musi żyć w terrorze perfekcji i wmawiać sobie, że musi coś zrobić. Musisz to tylko umrzeć.
O książce więcej kobiet pisze ci „o, jakie fajne przygody” czy raczej „o, kurczę, ktoś tu miał przechlapane”?
Blaski widać wszędzie. Wystarczy spojrzeć na media społecznościowe. Nigdy zaś nie mówi o cieniach. Dużo osób mówi mi teraz, że ten świat jest straszny, bo jak pojawia się w nim jakaś patologia, zaraz jest uciszana.
Jest moda na romantyzowanie toksycznych związków.
Nie wiedziałam, gdzie jest granica. To częsty problem długoletnich związków. Wraz z dorastaniem wszystko w życiu się zmienia. To był mój pierwszy facet. Dopiero się uczyłam. Czasami nie da się określić, czy to już jest toxic, czy jeszcze nie, teraz już wiem.
Nie ma go na prezentacji twojego projektu – to jest toxic?
Nie. Nie odmówił mi. Nie mógł tam być. Miał mecz, chyba w Madrycie. Nie leżał na kanapie mówiąc, że woli oglądać coś innego.
To opowieść o bardzo młodych ludziach, którzy zostają milionerami. Siłą rzeczy łatwiej stać się w takich okolicznościach toksycznym człowiekiem.
Wiele osób mówi o mnie: „celebrytka, nie ma nic do zaoferowania”. Ta książka to apel: każda kobieta – nieważne, czy WAGs, czy nie WAGs – powinna budować swoją bezpieczną przystań. Wtedy, nawet jak rozpadnie się związek, ma do czego wracać, a nie z podkulonym ogonem uczyć się życia na nowo, tak jak ja.
Żyłaś na niewiarygodnym poziomie finansowym. Nagle budzisz się w innych realiach.
To akurat nie było takie druzgocące. Bardziej, że rozwala ci się relacja z człowiekiem, którego kochasz prawdziwie przez dziesięć lat. Czułam się, jakbym przechodziła rozwód. To kawał mojego życia. Mam dopiero dwadzieścia osiem lat. W międzyczasie nikogo innego nie miałam. Wszystkie inne relacje zostawiłam w kraju. Pojechałam za nim. Wracasz i widzisz te same twarze. Najgorsi byli sąsiedzi. Słyszałam jak plotkują: „Przyjechała, czyli na pewno się rozstali”. Albo: „Nie podjechał przez całe święta? Nie było go ani razu? Mówię ci, rozstali się!”. Cały czas takie gadanie. Coś strasznego. Sąsiad zatrzymuje mnie na piętrze:
– No, jak tam pani Jessico? – pyta i patrzy w oczy, niby z empatią, a tak naprawdę sprawdza, czy płaczę.
Najgorsze było stanąć przed lustrem i odpowiedzieć sobie na proste pytanie: dlaczego? A potem stanąć przed ludźmi. I wszystko im powiedzieć. Przecież każdy z nich chciał wiedzieć.
Odbierali to jako twoją życiową porażkę?
Oczywiście. „Nic już więcej nie osiągniesz”. „Twoje życie jest skończone”. „W Siemianowicach teraz mieszkasz, a nie w Neapolu? O Jezu, taka biedna jesteś…”. Przysięgam, to jest straszne. Największemu wrogowi nie życzę tego, co mi się przytrafiło. Takie tępienie drugiego człowieka. Pastwienie się nade mną. Nie trzeba było, ja już i tak leżałam, byłam na dnie psychicznie, nie musieli mnie jeszcze kopać.
Pozbierałaś się?
Długo się zbierałam. Pół roku było tragicznie. Wzięłam na siebie za duży ciężar. Po czasie stwierdziłam: dlaczego ja to w ogóle ukrywam przed światem? Przecież biorę to na siebie, nie jestem winna, nie muszę nosić w sobie tego bagażu, mogę głośno powiedzieć, że nie jesteśmy już razem i dajcie mi spokój. Bałam się zrobić tego kroku. Nie wiem, co mnie blokowało. Wolałam się zaszyć.
Wyjechałam do Warszawy. Mieliśmy wspólnego psa. Był trochę ze mną, trochę u rodziców, nie wiedziałam, co mam zrobić. W stolicy szybko podjęłam pracę. Pomogło, bo zajmujesz głowę, nie myślisz. Gorzej robiło się, kiedy wracałam do domu, nie chciałam wpaść w żaden nałóg, alkohol czy papierosy. W niczym to by nie pomogło. Szukałam rozwiązania w sobie.
Jaka to była praca?
Managerka PR jednej ze śląskich marek, której właścicielkę poznałam w restauracji Arka w Katowicach. Moda to mój konik, więc idealnie, bo wykonywałam pracę, którą lubię. Potem szansę dało mi TVP. Miałam swój kącik modowy i mogłam tworzyć stylizacje. Fajne jest to, że ludzie wyciągają do ciebie rękę, a nie tylko dołują.
Ta książka jest formą terapii czy demaskacji?
Terapii. Chciałam, żeby kolejna osoba, która trafi do tego świata, wiedziała, co robić. Albo inaczej: co może tam na nią czekać. Chciałam też pokazać, że każda WAGs jest inna i nie warto wrzucać ich do jednego worka. Wiem, że pokonanie stereotypów i odklejenie łatek jest prawie niemożliwe. Nie wiem, co by się musiało stać, wszystkie dziewczyny musiałyby chyba zacząć otwarcie o wszystkim mówić. Inna sprawa, że ludzie nie dostrzegają dobrych rzeczy. Czytają tylko te dołujące. Który artykuł zyska popularność: o „zdradzonej” czy o „szczęśliwej”?
Mam świadomość, że dopóki w mojej karierze nie wydarzy się coś specjalnego, nie zostanę prezenterką czy dziennikarką, wszyscy mówić będą, że „była dziewczyna Arkadiusza Milika napisała książkę”.
W życiu WAGs więcej jest blasków czy cieni?
Blasków.
Przestrzegasz przed ciemnymi stronami. Ale wciąż warto?
Przestrzegam tylko i apeluję: realizujcie się, dbajcie o siebie i o sobie nie zapominajcie. Wtedy nawet jak dostaniesz czerwoną kartkę i odpadniesz, wrócisz do swojego miejsca, zbudowanego przez samą siebie. W innym razie będzie ciężko.
Rozmawiali JAKUB BIAŁEK i JAN MAZUREK
CZYTAJ WIĘCEJ WYWIADÓW BIAŁKA I MAZURKA:
- Ulatowski: Piłka zabrała mi życie rodzinne. Nie potrzebuję work-life balance
- Nawrocik: Depresja to ból, mrok i pasożyt. Myślałem tylko o końcu
- Dymkowski: Śmierć stoi z boku. Niech ostrzy kosę, aż ją stępi
- Dawid Nowak: Stres zabierał mi tlen. Myślałem, że zawodzę pół Polski
Fot. Instagram / FotoPyK