Dokładnie 23 stycznia 2023 roku Fernando Santos przedstawił się kibicom reprezentacji Polski podczas zorganizowanej z wielką pompą, powitalnej konferencji prasowej. Dziś, a więc przeszło siedem miesięcy później, piłkarski projekt, którego liderem został doświadczony portugalski szkoleniowiec, właściwie… nie istnieje. Eliminacje do mistrzostw Europy, które w założeniu miały stanowić dla Santosa fajny poligon doświadczalny, w rzeczywistości okazały się realnym wyzwaniem dla kadry i nadal nie jest pewne, czy podopieczni Portugalczyka zdołają temu wyzwaniu sprostać. W efekcie nie obserwujemy w drużynie narodowej ani obiecujących zmian natury taktycznej, ani ciekawych eksperymentów czysto personalnych. Mecz z Wyspami Owczymi definitywnie tę mizerię obnażył.
Trener ewidentnie obawia się kolejnych kompromitacji. Pali mu się pod tyłkiem i chce po prostu przetrwać.
Bo co miał właściwie do zaproponowania zespół Santosa w domowej konfrontacji z półamatorami? Długie piłki za plecy głęboko ustawionych obrońców, nieprzygotowane wrzutki i 33-letniego Grzegorza Krychowiaka w środku pola. Natomiast w pomeczowych rozmowach reprezentanci Polski doceniali Farerów za dobrą organizację w defensywie, a sam selekcjoner chwalił swoich podopiecznych, że tym razem udało im się zachować koncentrację do końca spotkania. No przecież to są jakieś jaja. Santos nie jest selekcjonerem ani od wczoraj, ani od przedwczoraj, tylko prowadzi ekipę biało-czerwonych ponad pół roku. To wystarczający czas, by pokusić się o pierwsze podsumowania jego dokonań. Problem w tym, że na razie nie ma czego podsumowywać.
Kogo odkrył Santos?
Jest to rażące przede wszystkim gdy spojrzymy na personalia.
Wynotujmy, którym zawodnikom Santos jak dotąd dał szansę występu w eliminacjach:
- Robert Lewandowski (35 lat), Wojciech Szczęsny (33), Piotr Zieliński (29), Jan Bednarek (27), Jakub Kiwior (23) – 360 minut w czterech meczach
- Przemysław Frankowski (28) – 244 minuty
- Jakub Kamiński (21) – 203 minut
- Sebastian Szymański (24) – 187 minut
- Karol Świderski (26) – 180 minut
- Tomasz Kędziora (29) – 180 minut
- Karol Linetty (28) – 162 minuty
- Nicola Zalewski (21) – 158 minut
- Arkadiusz Milik (29) – 133 minuty
- Damian Szymański (28) – 118 minut
- Michał Skóraś (23) – 111 minut
- Bartosz Salamon (32) – 90 minut
- Bartosz Bereszyński (31) – 85 minut
- Grzegorz Krychowiak (33) – 80 minut
- Krystian Bielik (25) – 46 minut
- Michał Karbownik (22) – 45 minut
- Paweł Wszołek (31) – 44 minuty
- Matty Cash (26) – 9 minut
- Kamil Grosicki (35) – 2 minuty
Już na podstawie tej listy łatwo wywnioskować, że Santos de facto nie dokonuje w kadrze żadnej przebudowy, o rewolucji nie wspominając. Pewniakami są u niego bowiem wyłącznie starzy wyjadacze, piłkarze po trzydziestce lub w okolicach tej magicznej granicy, plus Jakub Kiwior, którego do drużyny narodowej wprowadził jeszcze Czesław Michniewicz. Sporo szans od Portugalczyka dostaje także Jakub Kamiński, co należy odbierać pozytywnie, aczkolwiek skrzydłowy Wolfsburga niestety swoimi występami na razie nie zachwyca, jego atuty nie są odpowiednio eksponowane, no i on również zaistniał w reprezentacji już w 2022 roku, a debiutował jeszcze wcześniej, bo w eliminacyjnym spotkaniu z San Marino za kadencji Paulo Sousy. Podobnie jak Nicola Zalewski.
A tak swoją drogą, warto było w 2021 roku dać dwóm nieopierzonym chłopakom minuty w starciu z kelnerami? Jak widać – warto. Wtedy zresztą biało-czerwoni wcisnęli ekipie San Marino siedem sztuk, a mecz był wygrany już po dwudziestu minutach. Ale to tak na marginesie.
Santos wciąż nikogo dla reprezentacji nie odkrył. Wysłał parę ciekawych powołań – choćby dla Bena Ledermana czy Adriana Benedyczaka – lecz nie przekładało się to nawet na krótkie występy wymienionych. Dość, zresztą powiedzieć, że w 2023 roku ani jeden piłkarz nie zanotował oficjalnego debiutu w narodowych barwach. Dla porównania, w 2022 roku (kadencja Michniewicza) debiutantów mieliśmy sześciu, a w roku 2021 (kadencja Sousy) aż dwunastu! A były to przecież lata turniejowe. I te kalkulacje nie uległyby zmianie nawet gdybyśmy do powyższej rozpiski dorzucili także minuty rozegrane przez kadrowiczów w sparingowym meczu z Niemcami. Santos wprost wypalił zresztą, że taki mecz towarzyski jest mu zbędny, no i faktycznie – nie wykorzystał go do żadnych eksperymentów. Co nie przeszkodziło mu, by po padace z Wyspami Owczymi narzekać na brak czasu na pracę z zespołem i zapewniać, że drużynę buduje się… meczami.
Nie widać tu konsekwencji.
Tęsknota za Paulo Sousą – zrozumiała czy irracjonalna?
Rozstania i powroty
Jak na ironię, kadencja Fernando Santosa stoi jak na razie pod znakiem powrotów, a nie odkryć.
Jan Bednarek stracił zaufanie poprzedniego selekcjonera i niemal cały mundial przesiedział na ławce rezerwowych? Cóż, u Santosa znowu jest pewniakiem, niezależnie od wszystkich swoich ograniczeń i faktu, że nie występuje już na co dzień na poziomie Premier League. Kibice zaczęli się przyzwyczajać do duetu Robert Lewandowski – Karol Świderski w linii ataku? No to mamy powrót do współpracy „Lewego” z Arkadiuszem Milikiem, której początki sięgają czasów wczesnego Adama Nawałki. Tomasz Kędziora, jeden z ulubieńców Jerzego Brzęczka, zniknął na pewien czas z radarów? To teraz wrócił i to z przytupem, bo jako zawodnik pierwszego składu w meczach o punkty. Grzegorz Krychowiak lamentował, że został odstawiony na boczny tor bez żadnej rozmowy z trenerem? Równie nagle Santos przywrócił weterana do łask, wystawiając go w wyjściowej jedenastce na mecz z Wyspami Owczymi. Kamil Grosicki był pomijany wtedy, gdy imponował formą na boiskach Ekstraklasy? Doczekał się jednak powołania w okresie, gdy ewidentnie znajduje się daleko od optymalnej dyspozycji.
I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. Wystarczy stwierdzić, że jednym z niewielu w miarę pozytywnych akcentów kadencji Santosa był jak dotąd niezły występ Bartosza Salamona w wygranym 1:0 spotkaniu z Albanią. Portugalczyk „odkrył” więc dla ekipy biało-czerwonych 32-latka, który debiutował u Waldemara Fornalika. Ale nawet ten ruch trudno postrzegać jako misternie zaplanowany, ponieważ Salamon na zgrupowanie kadry został powołany awaryjnie, w zastępstwie. A zaraz potem, żeby było jeszcze zabawniej, zanotował dopingową wpadkę, ale to już temat na osobną dyskusję.
Wczoraj mieliśmy zresztą dość podobny przypadek.
Fernando Santos najpierw na konferencji prasowej oznajmił, że nie potrzebuje w zespole „kolejnego prawego obrońcy” w osobie Pawła Wszołka. Potem urazu nabawił się Nicola Zalewski, więc defensor wahadłowy Legii Warszawa jednak otrzymał powołanie last minute. I co się dzieje w przerwie meczu z Wyspami Owczymi? Spotkanie układa się fatalnie, więc szkoleniowiec wpuszcza z ławki właśnie gracza „Wojskowych” w miejsce Michała Skórasia. Mamy zatem do czynienia z kolejnym piorunującym „odkryciem” selekcjonera – tym razem jest to 31-letni Wszołek, o którym wszyscy śledzący polski futbol wiedzą, że złapał ostatnio niesamowity gaz. No to jakie jest, do ciężkiej cholery, rozeznanie Santosa i jego sztabu, skoro oni o tym, że na Wszołka warto postawić, dowiedzieli się jako ostatni?
Jasne, istnieje możliwość, że piłkarz Legii po prostu olśnił trenera swoją postawą na treningach. Ale bardziej wygląda to jednak na błądzenie po omacku. W ogóle cały skład biało-czerwonych na mecz z Farerami został skonstruowany dość dziwacznie. Nadal nie widać spójnego pomysłu Santosa na naszą reprezentację.
Szumne zapowiedzi
Czepiać można się też kwestii taktycznych.
Dobrze wiecie, że nie jesteśmy apologetami polskiej myśli szkoleniowiec. Z dużą ekscytacją podchodziliśmy do trenera, który nad Wisłę trafił prosto ze szczytów piłki międzypaństwowej – wierzyliśmy, że facet o takim dorobku, doświadczeniu i warsztacie może dać zespołowi narodowemu znacznie więcej, niż – dajmy na to – Jan Urban, którego wymieniano w gronie potencjalnych kandydatów na selekcjonera. Ale taką padlinę, jak przeciwko Wyspom Owczym, to polska kadra mogłaby równie zaprezentować choćby pod wodzą Urbana. Albo Jerzego Brzęczka, Michała Probierza, Piotra Stokowca lub Bogusława Baniaka. Wymęczone zwycięstwo z półamatorami, gdzie kluczowym momentem był karny z dupy, to naprawdę nie jest rezultat, który może polską ekipę zbudować, pozytywnie ją napędzić. Trzeba było przeszło godziny rywalizacji, by Polacy zdołali wreszcie wrzucić Farerów na karuzelę. Wcześniej graliśmy sobie z rywalami w chodzonego.
Pierwsza połowa meczu z Mołdawią – to jedyny jak dotąd moment kadencji Santosa, gdy naprawdę można było chwalić polską drużynę ze stłamszenie przeciwnika, porozstawianie go na murawie po kątach. Tylko że mówimy o oponencie bardzo niskiej klasy, który koniec końców i tak spuścił nam łomot. Natomiast w pozostałych meczach biało-czerwoni wyglądali na ogół jak dość bezładna zbieranina, grająca bez jakiejkolwiek myśli przewodniej.
Weźmy raz jeszcze na tapet wczorajsze – ekhm, ekhm – widowisko. W pierwszej połowie gospodarze regularnie szukali długich dograń za plecy obrońców Wysp Owczych. Wydawało się to dość dziwacznym rozwiązaniem w sytuacji, gdy mierzymy się z rywalem broniącym dostępu do własnej bramki niemalże wewnątrz własnej szesnastki, w dodatku całym zespołem. Ale okej, można było optymistycznie zakładać, że taka postawa Polaków wynikała z taktycznej analizy, wykrycia w ekipie gości jakiegoś mankamentu, z którego należało skorzystać. Jak jednak skomentował to Santos po końcowym gwizdku? – Myślę, że to było zauważalne, że brakowało nam chłodnej głowy. Za szybko zagrywaliśmy w pole karne, graliśmy bez cierpliwości. […] Naprzeciwko nas byli silni i wysocy zawodnicy, brakowało nam dotarcia w pole karne rywala, wyobraźni w grze ofensywnej, za szybko chcieliśmy zdobyć bramkę. Gdy drużyna nisko broni, piłki za linię obrony łapie bramkarz. Mieliśmy wiele takich zagrań dzisiaj, choć udało się też stworzyć dwie sytuacje. Mimo wszystko, brakowało gry po ziemi.
Czyli, zamiast realizować nakreślony plan taktyczny, podopieczni Santosa po prostu bezrefleksyjnie pałowali długie piłki w pole karne. Obciąża to przede wszystkim zawodników, najwyraźniej spanikowanych nawet w starciu z Wyspami Owczymi, ale część odpowiedzialności spada też na trenera. Nie można w nieskończoność snuć narracji, że biedny starszy pan z Portugalii wpadł jak w śliwka w kompot w polskie piekiełko. Szkoleniowca także należy rozliczać z postawy zespołu.
A właściwie, to nie tylko z gry pierwszej reprezentacji trzeba selekcjonera rozliczać. Warto bowiem przypomnieć, co zapowiadał prezes Cezary Kulesza na starcie kadencji Santosa. Portugalczyk rzekomo miał być kimś w rodzaju nad-trenera, miał odmienić polski futbol na wielu płaszczyznach, pozostawić po sobie spuściznę. Na razie niewiele się jednak słyszy o tego rodzaju działaniach Santosa. Wiosną selekcjoner poznał się ze szkoleniowcami grup młodzieżowych i mocno komplementował poziom pracy z młodymi zawodnikami w PZPN. Cóż, być może uznał wówczas, że szkolimy w Polsce tak dobrze, iż on już tu nic nie poprawi.
– Santos w Portugalii nigdy nie pracował z żadnymi młodzieżowymi zespołami, zajmował się tylko pierwszą drużyną. Nie miał żadnego związku z portugalskim systemem szkolenia. Jako selekcjoner kierował się tylko i wyłącznie tym, kto jest najlepszy, nie zwracając żadnej uwagi na wiek zawodników. Nie wiem, jak to będzie wyglądało w Polsce, ale Fernando Santos nie ma doświadczenia w takiej pracy. Czarno to widzę, to raczej niemożliwe. W Portugalii nic takiego nie miało miejsca, był skupiony wyłącznie na pierwszej reprezentacji – mówił nam przed kilkoma miesiącami portugalski dziennikarz Luis Cristovao. I chyba miał rację. Deklaracje deklaracjami, szumne zapowiedzi zapowiedziami, a na koniec dnia – Krychowiak kopie sam siebie w czoło z Wyspami Owczymi.
Kadencja Fernando Santosa nie jest wyczekiwanym przez kibiców nowym otwarciem. To nawet nie jest stagnacja. Upadamy coraz niżej, z uporem godnym lepszej sprawy powracając w kółko do tych samych rozwiązań i naiwnie oczekując, że tym razem przyniosą one lepsze rezultaty.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Żałosna wygrana żałosnej zbieraniny
- Brak osobowości, charakteru, jakości i poczucia żenady [NOTY]
- Era Santosa jest prymitywna
- Krychowiak? Jego brak nie był problemem
- Ani wstrząsu, ani pozytywnego impulsu. Wywiad Lewandowskiego niczego nie zmienił
fot. FotoPyK