– To niemożliwe, by Lech wygrał wszystko do końca sezonu – wiele razy słyszeliśmy to zdanie z ust ludzi z obozu Legii Warszawa, gdy na inaugurację rundy finałowej Kolejorz wygrał w stolicy. I szczerze mówiąc, w pełni zgadzaliśmy się, że to niemożliwe. Lech potknął się chwilę później, jednak wiele wskazuje na to, że limit wpadek lidera Ekstraklasy wyczerpał się właśnie wtedy, na meczu Jagiellonią. Lech przeskakuje przez kolejne płotki, na jego drodze zostały już tylko dwa.
Czasami robi to pewnie z dużym zapasem, a czasami tylko minimalnie. Tak właśnie było dzisiaj, Pogoń Szczecin okazała się naprawdę ciężką do minięcia przeszkodą. Wbrew pozorom, bo patrząc na kadrę, którą powołał na to spotkanie Czesław Michniewicz mogłoby się wydawać, że gładkie zwycięstwo Kolejorza jest pewne jak – wybaczcie porównanie – zaliczenie w burdelu z pełnym portfelem w kieszeni. Dużo młodzieży znajdowało się w autokarze jadącym ze Szczecina do Poznania, ale po raz kolejny przekonaliśmy, że w Pogoń to drużyna perspektywiczna. Młodzi nie prosili – prawdopodobnie – przyszłego mistrza Polski o litość.
Nie zmienia to jednak faktu, że na murawie było widać, która z drużyn gra o trofeum.
Lech chciał szybko zaznaczyć swoją przewagę, lecz Zaur Sadajew miał nieco inne plany niż reszta drużyny. Jeśli ktoś liczył, że przynajmniej w końcówce swojego pobytu w Poznaniu Rosjanin błyśnie skutecznością, to dwie sytuacje na początku dzisiejszego spotkania pokazały, że to dość naiwne założenie. Znów mamy jednak problem z oceną gry brodacza, bo poza zmarnowanymi sytuacjami (łącznie naliczyliśmy cztery), Sadajew grał całkiem przyzwoicie. Między innymi miał udział w kluczowej akcji spotkania.
Ale o niej za moment, bo jeszcze w pierwszej połowie do głosu doszli Portowcy. Najpierw po raz kolejny tyłki poznaniakom uratował Maciej Gostomski, gdy z rzutu wolnego precyzyjnie uderzał Nunes, a później w świetnej sytuacji pomylił się Rafał Murawski. Bez dwóch zdań, cieplej zrobiło się Maciejowi Skorży w tym fragmencie meczu. Ulgę przyniósł dopiero doliczony czas gry pierwszej połowy. Wystarczyły trzy przytomne zagrania z rzędu.
Sadajew przytomnie wypatrzył w polu karnym Pawłowskiego, skrzydłowy w ten sam sposób podał piłkę do Karola Linettego, a środkowy pomocnik popisał się strzałem, też bardzo przytomnym.
Przez większą część drugiej połowy Lech dążył do podwyższenia wyniku. Okazje ku temu były, ale podobnie jak w meczu z Legią Dawid Kudła pokazał, że nie jest przypadkowym gościem. Lampka alarmowa na ławce Kolejorza zapaliła się chyba dopiero kwadrans przed końcem, za sprawą groźnego uderzenia Zwolińskiego. Gostomski znów był górą, ale sytuacja ta była dla gospodarzy sygnałem, by bardziej skupić się na zabezpieczaniu tyłów. Większych emocji w Poznaniu już więc nie uświadczyliśmy. 1-0.
Lech wygrał skromnie i dalej patrzy z góry na resztę ligi. Jednak to nie jedyny pozytyw dla kibiców z Poznania. Dzisiejszy mecz dobitnie pokazał, że kilku piłkarzy z Poznania w końcówce sezonu wskoczyło na naprawdę wysoki poziom. Linetty, Trałka, Pawłowski, Arajuuri. Ta drużyna może liczyć na swoich liderów. W Warszawie takiego komfortu nie mają.
Fot. FotoPyK