W jedenastkach kozaków i badziewiaków wyjątkowa nuda, bo aż 11 z 22 miejsc zajęli bohaterowie i antybohaterowie starcia Rakowa z Wisłą Płock. Czy w kolejce, w której w której lider przejeżdża się po pretendencie do pucharów aż 7:1, może być inaczej? No niekoniecznie. Drużynę najlepszych uzupełniają głównie zawodnicy Górnika Zabrze (jest ich trzech), ekipę najgorszych piłkarze Zagłębia Lubin (także trójka).
Kozacy i badziewiacy po 16. kolejce Ekstraklasy
Kozacy. Raków, Raków, Raków
Trenerzy lubią żartować, że lepiej raz przegrać w stosunku 0:5 niż pięć razy po 0:1. Mniej więcej z tego samego powodu należy zachować pewną wstrzemięźliwość w ocenie wyczynu Vladislavsa Gutkovskisa, który w sobotnim starciu aż cztery razy wpisał się na listę strzelców, a wcześniej… No cóż, można było doceniać go za pracę dla zespołu, za pojedynki, za główki, za pressing, za wszystko to, co powinien wykonywać napastnik Rakowa. Ale nie za bramki, bo aż do sobotniego meczu po raz ostatni trafił do ligowej siatki… w pierwszej kolejce Ekstraklasy.
Szmat czasu. To aż niewiarygodne, bo przecież wciąż cieszył się zaufaniem Marka Papszuna (jesienią siedem razy w podstawie w lidze, tylko w jednym meczu nie wszedł z ławki), no i nie grał z ułomkami, a z najlepszą obecnie drużyną w Polsce, która zdobyła w tym sezonie już 33 bramki (najwięcej w stawce). Łotysz przełamał się w imponujący sposób, ale jego szkoleniowiec może przecież zażartować, że woli takiego napastnika, który strzeli po golu w czterech spotkaniach, niż takiego, który zrobi to raz, z rywalem, który leży już na deskach. Łotysz skończy jesień z co najmniej pięcioma bramkami na koncie. To wynik, który nie przynosi wstydu, ale jednocześnie nie udawajmy, że to dobre liczby.
Nie ma co jednak deprecjonować Gutkovskisa, który zgarnął drugą „dziesiątkę” w tym sezonie. Pierwsza należy do Josue, który zagrał koncert przed tygodniem z Jagiellonią. Nie mamy nic przeciwko, by takie występy stały się ligową codziennością, ale nie ma co się łudzić – to tylko chwilowa anomalia. Tak samo jak liczba celnych strzałów w minionej kolejce – łącznie było ich aż 98, co daje średnią w postaci 10,88 celnego uderzenia na spotkanie.
Raków zrobił coś, co w Ekstraklasie się rzadko zdarza. To liga, w której nawet mecze faworyta z potencjalnym spadkowiczem są przepychane kolanem. Raków dopiero co mierzył się z trójką beniaminków. Widzew to trochę inna bajka (zespół jest na fali, zresztą częstochowianie stracili punkty), a Korona i Miedź? W obu starciach wicemistrz Polski niby wygrał, ale mocno się męczył i drżał o wynik do samego końca – mierząc się przecież z dostarczycielami punktów. Gdy przyszło mu zagrać z Wisłą Płock, drużyną aspirującą, spuścił arcybrutalny wpierdol. W taki sposób na liście kozaków lądują jeszcze…
- Zoran Arsenić – podawał przy jednej z bramek
- Fran Tudor – ma na swoim koncie dwie asysty
- Władysław Koczerhin – dobił rywali w samej końcówce, zdobywając dwa gole po indywidualnych akcjach
- Bartosz Nowak – strzelił pięknego gola podcinką
Ostatni z wymienionych ma wiele, by zostać uznanym największym kozakiem całej jesieni, bo żaden inny piłkarz Ekstraklasy nie lądował w naszej jedenastce tak często, co były piłkarz Górnika (pięć razy). Po piętach depczą mu Rafał Wolski, Said Hamulić i Stratos Svarnas (po cztery razy). Na finiszu jesieni aż jedenastu zawodników Rakowa ma chociaż jeden występ w zespole kozaków. Największe zaskoczenie? Prawdopodobnie to, że Ivi Lopez załapał się do najlepszych jedynie raz.
Długo trzeba było czekać na przełamanie Gutkovskisa, a jego młodszy kolega z Radomia zrehabilitował się kilka dni po swojej ogromnej kompromitacji. Pamiętacie okoliczności, w jakich Gabriel Kobylak puścił w zeszły poniedziałek pierwszą bramkę? Albo drugą, która też była niezłym farfoclem? Wtedy młodzieżowiec z Radomia został wybrany przez nas do grona antybohaterów kolejki, no a dziś – a jakże! – ląduje w kozakach, wyprzedzając na ostatniej prostej Marcela Zapytowskiego z Korony.
Obaj młodzi bramkarze zagrali na notę osiem, ale postawiliśmy na Kobylaka, bo raz – puścił tylko jednego gola, dwa – może i wybronił mniej strzałów (osiem do trzynastu), ale więcej z nich miało wysoki poziom trudności. Główka Szoty z kilku metrów, groźny wolej Pawłowskiego, wymagająca refleksu próba Kreuzrieglera, uderzenie Sancheza z trzech metrów… Przy każdym z tych strzałów Kobylak nawet się nie zająknął. Jeśli zmazywać plamę, to właśnie tak.
Badziewiacy. Dlaczego ktoś jeszcze wierzy w Doleżala i Quintanę?
Słabi piłkarze z całej Ekstraklasy mogą zrzucić się po skrzynce piwa dla swoich kolegów po fachu z Płocka, Lubina i Wrocławia. Można było zagrać naprawdę źle, a i tak nie miało się podjazdu do zawodników Wisły, Śląska i Zagłębia, którzy zdominowali jedenastkę badziewiaków. Wielkie gratulacje.
Najwięcej członków reprezentacji Beznadziei dostarczyli oczywiście „Nafciarze”, nad którymi nie powinniśmy się jednak pastwić. Po tym, co w sobotę zrobił im Raków, wypada zaoferować im spokój, bo każda inna postawa zakrawa o niehumanitarność. Zaczepimy się więc dwóch ligowych zjawisk, a więc niezjawiskowej linii ataku.
Czy ktoś wierzy jeszcze w Martina Doleżala?
Czy ktoś wierzy jeszcze w Caye Quintanę?
Obaj to przedziwne przypadki, bo mają przecież całkiem niezłe CV, które powinno gwarantować na polskich boiskach przynajmniej solidność. Doleżal? Otarł się o czeską kadrę (sześć meczów), a pół roku przed przenosinami do Lubina skończył sezon jako trzeci najlepszy napastnik ligi czeskiej, tracąc do króla strzelców zaledwie jednego gola. Reprezentował barwy porządnego FK Jablonec, dla którego strzelił 85 goli. Nigdy nie doceniły go większe kluby, więc wydawało się, że Zagłębie korzysta ze świetnej okazji.
Dostało drąga, który potrafi niewiele poza staniem w polu karnym, statyczną grą, kanciastymi ruchami i marnowaniem sytuacji. W obliczu kontuzji Kurminowskiego, “Miedziowi” jak co pół roku muszą szukać nowego napastnika. I oby nie sięgali już za południową granicę, bo ostatnia seria – Mares, Sirk, Mraz, Zajić, Doleżal – to prawdziwe pasmo kompromitacji.
Quintana to nieco inna historia. Widać od razu, że to piłkarz mobilny, dynamiczny, mający szereg południowych cech. Nie przychodził do Ekstraklasy jako randomowy Hiszpan z trzeciej ligi, który i tak będzie gwiazdą, a jako ktoś więcej – wyselekcjonowany piłkarz, o którego trzeba było zawalczyć, którego trzeba było przekonać. Dwa sezony przed Ekstraklasą spędził w LaLiga2. Może nie strzelał na potęgę, ale… to w końcu LaLiga2. Jeśli nie bilans strzelecki, to liczba rozegranych meczów mogła robić wrażenie. Bo Quintana wcale się o ten poziom nie otarł, on grał na nim regularnie – czy to w Cadiz, czy w Fuenlabradzie, czy w Maladze.
W Polsce zanotował jedynie krótki przebłysk w końcówce minionego sezonu. I to tyle. W Śląsku bardzo wierzyli, że po rocznej aklimatyzacji wreszcie zacznie być gwiazdą, ale, no cóż, to się nie wydarzyło. W tym sezonie jeszcze nie zagrał dobrego meczu. Tylko raz oceniliśmy go na notę wyjściową, jego jesienne oceny prezentują się następująco: 2, 5, 2, 3, 3, 2, 3, 3, 3, 2. Nie są to noty na czerwony pasek, bardziej na grubą, czerwoną kreskę, którą powinien na nim postawić Śląsk Wrocław. Wydaje się, że dla wszystkich lepiej byłoby wymiksować się z tego kontraktu. Dla polskiego klubu – bo z Quintany już nic nie będzie. Dla piłkarza – bo wróci do Hiszpanii i może wróci na dobre tory.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Pragmatyzm totalny. Dlaczego Ekstraklasa odjeżdża Leszkowi Ojrzyńskiemu?
- Górnik, Legia, Wisła… Najwyższe ligowe zwycięstwa w XXI wieku
- Jak Raków rozjechał Wisłę Płock? [RELACJA]
Fot. newspix.pl